Nie ma już sądu w Warszawie? Po wyrok trzeba jechać do Berlina?
Właśnie zapadł drugi wyrok tego samego, polskiego Sądu Najwyższego w sprawie Mariusza Kamińskiego – wyrok polskiego Sądu Najwyższego (polskiego Sądu Najwyższego w Izbie Pracy i Ubezpieczeń Społecznych) – całkiem odmienny, bo o 180 stopni odmienny, od pierwszego – tego z ubiegłego tygodnia, w tamtym przypadku wydanego przez ten sam polski Sąd Najwyższy, tyle że w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych.
Wyrok tak odmienny, jak tylko może się różnić wyrok stwierdzający niebycie już posłem od wyroku bycia nadal posłem, co akurat w tym przypadku oznacza – naprawdę niebagatelną – różnicę między wyrokiem oznaczającym konieczność pójścia do więzienia, a wyrokiem zwalniającego od pójścia (na razie?) do więzienia.
Zajmując się tym wielce gorszącym, a przede wszystkim fatalnym w skutkach dla wszystkich Polaków i całej Polski precedensem, I prezes Sądu Najwyższego napisała o wprost „bezprawnych działaniach Prezesa Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych”, wskazując, że w sprawie tej doszło do „istotnego naruszenia” porządku prawnego Rzeczypospolitej Polskiej w rezultacie „samowoli Prezesa Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych, działającego w porozumieniu z Marszałkiem Sejmu – organem władzy ustawodawczej”.
I oto właśnie te dwa, wzajemnie się wykluczające wyroki, wydane w odstępie kilku dni przez ten sam, polski Sąd Najwyższy, są najnowszym – i tak jak poprzednie nie podlegającym dyskusji – dowodem na to, że państwo polskie w zasadzie nie ma już systemu sądownictwa, rozumianego jako pewny system skutecznego dochodzenia sprawiedliwości; że – innymi słowy – w państwie polskim nie ma już pewności obrotu prawnego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.