Policja nagrywała w Pałacu Prezydenckim. "Doszło do dekonspiracji"
Wejście policji do Pałacu Prezydenckiego, by zatrzymać byłych szefów MSWiA Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, budzi zastrzeżenia także w środowisku samych funkcjonariuszy policji oraz oficerów rządowej ochrony – informuje "Rzeczpospolita".
– Doszło do dekonspiracji pewnych obszarów systemu ochrony Pałacu – kilkunastu policjantów wprowadzono korytarzami do pomieszczeń, a nie byli uprawnieni, by tam wchodzić – powiedział "Rz" jeden z czynnych funkcjonariuszy.
"Do tego kilku z nich miało włączone kamerki nasobne – przeszli z nimi całą strefę Pałacu, utrwalając przebytą drogę" – czytamy.
Policja nagrywała zatrzymanie Kamińskiego i Wąsika
Rozmówcy gazety ze służb podkreślają, że nie wiadomo, co stało się później z nagraniami, czy zostały zgrane, kto później mógł mieć do nich dostęp i jak ktoś później może je wykorzystać.
Według źródeł szeregowi policjanci nie powinni być wpuszczeni do Pałacu Prezydenckiego, a system ochrony obiektu po takiej obecności nieuprawnionych funkcjonariuszy nie powinien pozostać w tej formie.
Dziennik ustalił, że Kamiński i Wąsik w chwili zatrzymania byli w pomieszczeniu na pograniczu strefy 0/1. "Pałac ma ok. 110 pomieszczeń, sam SOP zajmuje ok. 20, są też pokoje służby – wszystko podzielone na strefy dostępu – do strefy zero ma dostęp tylko kilka osób w SOP, najbardziej zaufanych" – czytamy w artykule.
O niektórych pomieszczeniach Pałacu nie mają prawa wiedzieć zwykli funkcjonariusze ochrony, ponieważ jest to obiekt szczególnego znaczenia. A jednak, jak podkreśla "Rz", weszło tam kilkunastu policjantów.
– Doszło do bezprecedensowej sytuacji, kiedy cała ochrona okazała się wroga wobec ochranianego – powiedział jeden z informatorów publikacji.
Pałac Prezydencki na podsłuchu?
Wcześniej "Rzeczpospolita" ujawniła, że rozważano użycie techniki operacyjnej, w tym podsłuchów, by namierzyć lokalizację Kamińskiego i Wąsika poprzez ich telefony komórkowe.
"Pomysł spalił na panewce, bo okoniem miał postawić się wiceszef komendy stołecznej Krzysztof Smela oraz szef techniki operacyjnej, którzy uważali, że nie ma podstaw do sięgania po takie narzędzia" – pisze dziennik.