Nisztor: W bankach rządzą ludzie służb
Damian Cygan: Kto kontroluje pieniądze Polaków?
Piotr Nisztor: W okresie PRL-u kluczowe decyzje w sektorze bankowym podejmowali ludzie służb specjalnych – zarówno wojskowych, jak i cywilnych. Po 1989 r. niewiele się zmieniło. I nie ma się co dziwić. Przecież np. powstały w latach 80. BRE został założony przez ludzi PRL-owskich służb specjalnych. Bank ten działa do dziś pod nazwą mBank, a jego prezesem jest Cezary Stypułkowski, który – jak wynika z dokumentów IPN – został zarejestrowany jako tajny współpracownik o pseudonimie "Michał". Udział w tworzeniu BRE miał m.in. Andrzej Dorosz, kontakt operacyjny pseudonim "Dora", później w latach 90. wiceprezes, a następnie prezes Pekao SA. Jednak kluczową postacią w historii BRE był ktoś inny – Krzysztof Szwarc, pierwszy prezes tego banku, który fotel szefa zajmował przez długie lata III RP. To współpracownik Zarządu II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego o pseudonimie "Socha". Takich osób, które funkcjonują obecnie w sektorze bankowym, a wcześniej były związane ze służbami PRL, jest oczywiście więcej. Np. przewodniczący rady nadzorczej Santander Consumer Banku Jacek Mościcki, który był funkcjonariuszem Departamentu I MSW, czy Leszek Czarnecki, jeden z najbogatszych Polaków, założyciel Getin Banku. Był on zarejestrowany jako tajny współpracownik o pseudonimie "Ernest", a później kontakt operacyjny Departamentu I MSW o pseudonimie "Ternes".
Czy można postawić tezę, że ludzie tajnych służb PRL działają w przebraniu bankierów?
Sektor bankowy od zawsze był istotnym elementem funkcjonowania państwa. W końcu to krwioobieg gospodarki. W PRL-u banki, a konkretnie ich zagraniczne oddziały lub afiliacje, były miejscem, które doskonale nadawało się do działalności służb specjalnych. Zarówno wojskowy, jak i cywilny wywiad zaczęły tworzyć tam swoje przyczółki. Każda z tych instytucji chcąc prowadzić swoje działania, a także obracać i pomnażać fundusz operacyjny, wykorzystywała do tego celu właśnie banki. Dlatego lokowała tam swoich funkcjonariuszy pod przykryciem i werbowała współpracowników. Bez sektora bankowego służby nie mogłyby działać, więc nie ma się co dziwić, że ten najistotniejszy element gospodarki państwa został przez nie mocno zinfiltrowany. Ci ludzie dalej w nim funkcjonują, choć od transformacji upłynęło ponad 27 lat. Posiadają bardzo szeroką i delikatną wiedzę na temat przemian ustrojowych w Polsce. Proszę też pamiętać, że ludzie służb, którzy tworzyli sektor bankowy III RP, a obecnie są już na emeryturze, postarali się, aby wcześniej wyszkolić młodą kadrę. Ci wychowankowie zaczęli być stopniowo wprowadzani do zarządów i rad nadzorczych finansowych instytucji, przejmując pałeczkę od swoich "ojców". To nie są osoby, które na tych stanowiskach znalazły się przypadkiem.
Opisuje pan kulisy powstania różnych banków, ale w centrum znajduje się zwłaszcza jeden – Bank Handlowy (BH). Dlaczego akurat ten?
To najstarszy i najdłużej działający bank w Polsce, który doskonale nadawał się do działań, jakie chciały prowadzić służby specjalne. BH miał za granicą sporą renomę. Posiadał tam placówki zagraniczne, jak Bank Handlowy International w Luksemburgu czy Bank Handlowy of the Middle East w Bejrucie. BH stał się także monopolistą w rozliczeniach kluczowych dla PRL transakcji. Zajmował się m.in. rozliczaniem polskiego zadłużenia zagranicznego. Służby specjalne bardzo chętnie lokowały w BH swoich ludzi i chciały mieć wpływ na decyzje, jakie w nim zapadały. W końcu bank został sprywatyzowany przez prof. Marka Belkę, zarejestrowanego przez Departament I MSW jako kontakt operacyjny o pseudonimie "Belch". Co ciekawe dziś – ten były premier – zasiada w radzie nadzorczej Banku Handlowego.
Ile na tych wszystkich ciemnych transakcjach, których w "Skoku na banki" można znaleźć mnóstwo, stracił Skarb Państwa?
Nie jest to możliwe do obliczenia. Namiastką skali tej grabieży jest liczba 5 mld dolarów, o której w swoich zeznaniach wspominał Grzegorz Żemek, współpracownik Zarządu II o pseudonimie "Dik". On doskonale znał mechanizmy okradania państwa, ponieważ w PRL pracował w mocno kontrolowanym przez służby specjalne Banku Handlowym International w Luksemburgu, a potem został szefem Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Jednak oceniam, że te 5 mld dolarów to jedynie mała część tego, co ludziom służb i establishmentowi PZPR udało się ukraść i wyprowadzić z Polski.
Niezwykle tajemniczy jest wątek Roberta Sz, który pojawia się w kontekście interesów rosyjskiego miliardera Uliszera Usmanowa.
To bardzo ciekawa historia człowieka, który ze studenta Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, stał się wpływową postacią w otoczeniu najbogatszego Rosjanina i zaufanego oligarchy Władimira Putina. To, jak Sz. zdobył zaufanie Usmanowa, owiane jest tajemnicą. Ta relacja musiała być doskonała. Ich nazwiska widnieją w dokumentach założycielskich Duke Foundation, zarejestrowanej w Panamie.
Podczas pracy nad książką odmówiono panu dostępu do archiwum Narodowego Banku Polskiego – zarówno za rządów koalicji PO-PSL, jak i po przejęciu władzy przez PiS. Zdziwiło to pana?
Dokumenty zgromadzone w NBP były dla mnie bardzo istotne, ponieważ opisują historię polskiej bankowości. O ile byłem w stanie zrozumieć, że Marek Belka, który jest symbolem złych bankowych przemian, odmówił mi wglądu do tego archiwum, o tyle w przypadku jego następcy – prof. Adama Glapińskiego – byłem naprawdę zaskoczony. Jak widać, tajemnice znajdujące się w archiwum NBP, są ciągle dla wielu niewygodne. Oni zrobią wszystko, aby je chronić. Tymczasem dzięki znajdującym się tam dokumentom, można byłoby ujawnić udział w oddaniu w obce ręce sektora bankowego przez Hannę Gronkiewicz-Waltz. Dziś większość kojarzy ją z aferą reprywatyzacyjną, ale w latach 90. to przecież ona była prezesem NBP i zgodnie z ówczesnym prawem wydawała decyzje dotyczące prywatyzacji banków. Gronkiewicz-Waltz obok prof. Leszka Balcerowicza ma "krew na rękach" polskiego sektora bankowego.
Prof. Balcerowicza nazywa pan w książce "bank-makerem". Dlaczego?
To i tak łagodne określenie. Balcerowicz jest "ojcem chrzestnym" sektora bankowego III RP. Jego polityka w tym zakresie opierała się na jednej zasadzie: za wszelką cenę i bez względu na koszty sprzedać państwowy majątek. W efekcie za czapkę gruszek pozbywano się dobrze prosperujących banków, oddając nad nimi kontrolę zagranicznym koncernom. Działania Balcerowicza doprowadziły do sytuacji, w której to w Paryżu, Londynie, Waszyngtonie czy Berlinie, od lat zapadają decyzje kluczowe dla polskiej gospodarki. Gdyby więc kiedykolwiek stanął przed sądem wojennym, na pewno zostałby rozstrzelany za zdradę Polski.
Wieloletni bankier Mateusz Morawiecki stoi dziś na czele polskiego rządu. Jak pan ocenia powołanie na urząd premiera byłego prezesa BZ WBK?
Fakt, że został premierem nie był dla mnie niespodzianką, ponieważ wcześniej kreował politykę gospodarczą rządu PiS. Morawiecki owszem wywodzi się z sektora bankowego, ale proszę pamiętać, że podobnie jak w innych branżach, tak i w sektorze bankowym są zarówno ci dobrzy, jak i ci źli. Uważam, że Morawiecki, kierując dużym polskim bankiem, udowodnił, że znajduje się w tej pierwszej grupie. Jego priorytetem był nie tylko zysk ekonomiczny. Stanowisko prezesa banku wykorzystywał do wspierania patriotycznych inicjatyw, co nie było zbyt popularne. W ten sposób stał się mecenasem wielu wydarzeń, na które nikt inny nie chciał przeznaczyć nawet złotówki. Dlatego premierowi Morawieckiemu trzeba dać kredyt zaufania. Tym bardziej, że po wejściu do rządu PiS swoimi działaniami już kilkukrotnie udowodnił, że lobby bankowe nie będzie mu dyktować tego, jakie decyzje ma podejmować.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.