"Mowa nienawiści". Prof. Kowalski: Otwiera się otchłań złych możliwości
DoRzeczy.pl: Podpisał się pan pod listem skierowanym do prezydenta, ministra sprawiedliwości, marszałków Senatu i Sejmu, Prymasa Polski i przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, w którym grupa kilkudziesięciu naukowców sprzeciwia się proponowanym przez rząd przepisom dotyczącym „mowy nienawiści ze względu na orientację seksualną i płeć”. W czym widzi pan największe zagrożenie?
Prof. Jacek Kowalski: Po pierwsze, groźny jest sam termin „mowa nienawiści”. Określa się nim zazwyczaj wypowiedzi poniżające, które wyrażają negatywne uprzedzenia i z różnorakich względów dyskryminują różne grupy ludzi. W praktyce dominuje rozumienie „mowy nienawiści” jako dyskryminującej tzw. mniejszości seksualne. Niestety, termin ten jest bardzo nieprecyzyjny: obserwujemy tendencję do utożsamiania z dyskryminacją każdej krytyki, albo nawet ze wskazaniem na fakt, który dla danej mniejszości jest niewygodny. Pół biedy, jeśli ktoś szafuje określeniem „mowa nienawiści” w tekście publicystycznym. Natomiast wpisanie go do Kodeksu karnego, i to jako przestępstwa ściganego z urzędu, doprowadzi do prześladowania za poglądy. Wytoczenie sprawy i jej osądzenie nie będzie zależało od tego, co kto powie, ale od tego, kto i jak zechce daną wypowiedź zinterpretować. Krótko mówiąc, wszystko zawiśnie od światopoglądu prokuratora i sędziego. Otwiera się otchłań złych możliwości. To bardzo niebezpieczne.
Można doszukiwać się w wypowiedziach adwersarzy złamania prawa z uwagi na mowę nienawiści?
Oczywiście. Dlatego z czasem sprawa ta okaże się groźna dla obu stron politycznego sporu. Zapewne kiedyś pogrąży nawet niektórych reprezentantów Trzeciej Drogi. Jednak w tej chwili penalizacja „mowy nienawiści” uderzy przede wszystkim w konserwatywną i religijną część społeczeństwa. To drugi i najważniejszy dziś aspekt całej sprawy. Mówi się przecież wprost, że zapisanie „mowy nienawiści” w Kodeksie Karnym to wstęp do legalizacji tzw. związków partnerskich. Dlaczego? Rzecznicy tak zwanych praw mniejszości – w tym pani minister Kotula – twierdzą, że obecne polskie prawo, dotyczące małżeństw, to „czysta forma dyskryminacji”. Pani minister chce zatem prawo to zmienić i objąć związki osób tej samej płci ochroną prawną, a następnie umożliwić im adopcję dzieci. Jednak ze względu na to, że publiczna debata na ten temat może okazać się z góry przegrana dla lewej strony sporu, zamierza ją sparaliżować – poprzez wpisanie „mowy nienawiści” do Kodeksu karnego. W ten sposób nielegalne okażą się wszelkie wypowiedzi, które odmawiają mniejszościom seksualnym „równoprawności małżeńskiej”.
Czyli koniec z krytyką związków osób tej samej płci, czy krytyką adopcji dzieci przez pary jednopłciowe?
Teoretycznie tak by to wyglądało, ale tego rodzaju rozwiązanie zapowiada drastyczne ograniczenie wolności słowa i religii, co w naszym przekonaniu powinno obchodzić każdego, komu bliskie są idee wolności i autentycznej tolerancji. Dlatego kierujemy nasz list nie tylko do polityków prawicy, ale również do marszałków Senatu i Sejmu, i do ministra sprawiedliwości. Dla katolików i konserwatystów nakaz uznania związków jednopłciowych za pełnoprawne małżeństwa będzie nie do zaakceptowania, choćby i został wprowadzony uchwałą Sejmu. Przecież nawet wielu niewierzących konserwatystów – myślę, że znakomita większość – uważa akt homoseksualny za sprzeczny z naturą, czyli za wyraz dewiacji, którą wprawdzie można tolerować (i to się dzieje, społeczeństwo polskie jest tolerancyjne), ale do której nie należy zachęcać, pochwalać jej, czy utrwalać mocą prawa.
Jeśli chodzi zaś o ludzi wierzących, wedle nauki Kościoła akt homoseksualny jest grzechem ciężkim, podpada pod VI przykazanie Dekalogu – tak samo, jak wszelkie inne cudzołóstwo. Pismo Święte i Katechizm Kościoła Katolickiego są tu jednoznaczne. W tej kwestii grozi nam więc cicha penalizacja Dekalogu, Pisma Świętego, Katechizmu – w momencie, gdy Konstytucja RP gwarantuje przecież wolność religii i nauczania wiary, nie mówiąc o wolności poglądów tout court. Spodziewam się, że znaczna część Polaków odmówi respektowania takiego prawa w ramach obywatelskiego nieposłuszeństwa – i tu stoimy o krok od prześladowania za wiarę. Dlatego adresujemy nasz list również do Prymasa Polski i Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Pasterze Kościoła mają prawo i obowiązek wypowiedzieć się w tej kwestii, w imieniu i w obronie swoich wiernych.
Czy oczekuje pan weta prezydenta Andrzeja Dudy w tej sprawie?
Myślę, że tego można być pewnym. To jednak nie wystarczy. Nadchodzą kolejne wybory prezydenckie. Trzeba jak najszybciej dać pełną gwarancję wolności wyznawania wiary katolickiej i konserwatywnych poglądów, zapisać je expressis verbis w odpowiedniej ustawie. Sądzę, że istnieje jakaś szansa na wypracowanie ugody akceptowanej przez parlamentarną większość.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.