Kreml sprawdził, czy Rosjanie chcą pokoju
Nie ma wątpliwości, że Władimir Putin po raz kolejny zasiądzie na fotelu głowy państwa. Nieznane są jedynie szczegółowe wyniki. Wydawałoby się, że wybory prezydenckie nie będą zatem przyciągać wzroku mediów. Tymczasem nieoczekiwanie kampanijną nudę rozwiał fenomen Borysa Nadieżdina. Wieloletniego działacza politycznego, należącego do obozu tak zwanej systemowej opozycji. Znanego głównie z występów w kremlowskich programach publicystycznych, gdzie pełnił rolę chłopca do bicia. Delikatnie rzecz ujmując, rosyjska opozycja do niedawna nie tylko nie uważała Nadieżdina za swego, ale i niekoniecznie go szanowała. Jednak, z braku lepszych alternatyw, to właśnie on przyciągnął w kampanii uwagę przeciwników polityki Putina. Jako jedyny z kandydatów, dopuszczonych do zbierania podpisów za dopuszczeniem do startu w wyborach, prezentował poglądy antywojenne. Prezentował bardzo ostrożnie, unikając nazywania rzeczy po imieniu, używając oficjalnego terminu „specjalna operacja wojskowa”, ale jednak prezentował.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.