"To kpina". Handlowcy z Marywilskiej wściekli na Trzaskowskiego
W niedzielę nad ranem wybuchł pożar centrum handlowego Marywilska 44 na warszawskiej Białołęce. Pożar strawił cały obiekt – ponad 1400 znajdujących się w jego wnętrzu lokali usługowych, sklepów i restauracji. Straż Pożarna przekazała, że zaskakujące jest, iż pożar rozprzestrzenił się tak szybko. Podejrzewa się także, że ogień wybuchł jednocześnie w kilku miejscach.
Wiele ze strawionych przez ogień punktów należało do małych rodzinnych firm. Wśród właścicieli byli handlowcy, którzy wcześniej działali na Stadionie Dziesięciolecia lub przy Pałacu Kultury i Nauki.
"Centrum handlowe istniało przez 14 lat i wyrobiło sobie markę, ciesząc się stałą klientelą. Przyciągało handlowców z różnych narodowości, w tym Polaków, Ukraińców oraz osoby pochodzące z Azji. Teraz wszyscy odczuwają ten sam ból i zwątpienie, patrząc na zgliszcza. Nic nie zostało z miejsca, które dawało im pracę i źródło utrzymania dla ich rodzin" – opisuje "Fakt. – Niektórzy zostawili w kasach nawet utargi. Jedyne, co nam zostało, to sterta faktur, które wymagają opłacenia. Ale jak mamy płacić i z czego? Nie wiemy, jak przeżyć następny dzień – żalą się kupcy.
Zbyt mała pomoc
– Szukamy możliwości ewentualnego wsparcia środkami specjalnymi kupców, którzy są poszkodowani w wyniku pożaru na Marywilskiej – powiedział wojewoda mazowiecki Mariusz Frankowski. Zaznaczył, że nie wchodzą w grę zapomogi klęskowe, ponieważ pożar nie dotyczył osób prywatnych.
Z kolei prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zaznaczył, że miasto ma ograniczone możliwości, ale całkowicie nie jest bezradne.– Oczywiście, ta sytuacja wymaga empatii, ale równie istotne jest ustalenie wszystkich faktów. W jaki sposób miasto może teraz pomóc? Na przykład, mamy specjalny punkt przy ul. Marszałkowskiej 77 i 79 oraz stanowisko dla wszystkich, którzy chcieliby uzyskać konkretne informacje i zarejestrować się jako bezrobotni. Oferujemy pomoc w poszukiwaniu nowej pracy – deklaruje.
Kupcy są zawiedzeni. – To kpina – mówią, nie kryjąc wzburzenia. – Zostaliśmy sami z naszym problemem. Za chwilę sprawa zupełnie ucichnie i nikt nawet nie będzie o nas pytał. A przecież pracujemy ciężko, uczciwie płacimy podatki. To przykre, że nie możemy oczekiwać niczego od państwa — podkreślają rozżaleni handlowcy.
"Wielu z nich liczy na zapomogi, które pozwoliłyby zaspokoić podstawowe potrzeby, jak choćby opłacenie rachunków czy zakup żywności. Inny problem to zwrot kaucji za stanowiska. Teraz już ich nie mają, a ich pieniądze są zamrożone. Teraz tak bardzo by się przydały" – czytamy.