Kaleta vs. Gronkiewicz-Waltz. Symboliczne starcie w Warszawie z dziką reprywatyzacją w tle
Kilka dni temu "Wprost" dotarł do wewnętrznych badań Platformy Obywatelskiej. Chodzi o kandydatów startujących do europarlamentu z okręgu numer 4 (Warszawa, powiaty podwarszawskie, zagranica oraz statki). Okazuje się, że największe poparcie w Warszawie ma startująca do Parlamentu Europejskiego z drugiego miejsca na liście KO była prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz, która wyprzedza "jedynkę" listy, czyli byłego szefa MSWiA Marcina Kierwińskiego. Co ciekawego, ma go wyprzedzać również przewodniczący sejmowej komisji śledczej do spraw tzw. afery wizowej, poseł Michał Szczerba, który ma piątą pozycję na liście.
Afera reprywatyzacyjna
Hanna Gronkiewicz-Waltz cieszy się za to ogromną popularnością w stolicy. – Gronkiewicz-Waltz nawet nie musi tu robić kampanii – twierdzi rozmówca "Wprostu". Tym samym byłej prezydent Warszawy nie przeszkadza afera reprywatyzacyjna, która miała miejsce za jej urzędowania. Co ciekawe, Gronkiewicz-Waltz poparł m.in. premier Donald Tusk, który stwierdził, że "Polacy potrzebują bezpieczeństwa". Problem w tym, że była prezydent sama przyznała, że w ratuszu za jej rządów działała zorganizowana grupa przestępcza. W 2017 roku ogłosiła ona wyniki audytu w sprawie reprywatyzacji, po czym wypowiedziała pamiętne słowa. Zaskoczeni dziennikarze nie dawali jednak za wygraną i spytali o odpowiedzialność prezydent stolicy, która przez długi czas samodzielnie nadzorowała biuro odpowiedzialne w urzędzie za reprywatyzację. – Czy jeśli w fabryce dużego koncernu rozsypią się śrubki na podłodze, to kieruje się skargę do prezesa koncernu? – odpowiedział pytaniem Piotr Rodkiewicz, ówczesny dyrektor biura spraw dekretowych, który został niedawno wiceprzewodniczącym rady nadzorczej Krajowej Grupy Spożywczej.
Sama Gronkiewicz-Waltz nie miała sobie oczywiście nic do zarzucenia, choć praktycznie w żaden sposób nie walczyła z patologią, która miała miejsce w stolicy. Zamiast tego wolała pudrować rzeczywistość i zrzucać odpowiedzialność na śp. Lecha Kaczyńskiego. Tymczasem w Warszawie ludzie byli wyrzucani z własnych mieszkań, zastraszani i bici. Do dzisiaj nie wyjaśniono też śmierci Jolanty Brzeskiej. Ratusz wolał tych rzeczy nie widzieć. Zamiast tego wydawał decyzje zwrotowe na podstawie wątpliwych papierów, czy na podstawie roszczeń skupowanych po kilkadziesiąt złotych. Przykładowo, w rekordowych latach 2008-2009 wydawano po blisko 300 decyzji zwrotowych.
Komisja działała i pomagała
Do dziś nie wiadomo, ile tak naprawdę osób było pokrzywdzonych w wyniku dzikiej reprywatyzacji w Warszawie. Szacuje się, że od 20 do 40 tysięcy. Sprawą zajął się rząd Zjednoczonej Prawicy, który powołał w tej sprawie komisję weryfikacyjną ds. reprywatyzacji. Na jej czele stanął najpierw ówczesny b. wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki, a następnie b. wiceminister Sebastian Kaleta, który kandyduje obecnie z Warszawy do Parlamentu Europejskiego. Komisja zajęła się ponad 1,3 tys. nieruchomości, które zreprywatyzowano w Warszawie. Szybko okazało się, że przy wielu z decyzji dochodziło do nieprawidłowości. Przez kilka lat komisja weryfikacyjna naświetliła mechanizmy, jakie działały przez lata w stolicy. Wielu ludzi poczuło wreszcie, że ktoś chce rozwiązać ich problemy oraz odzyskało wiarę w państwo.
Sama Gronkiewicz-Waltz nie miała sobie nic do zarzucenia. Ostatecznie zdecydowała, że nie będzie się ubiegać o fotel prezydenta Warszawy. Zamiast niej wystartował Rafał Trzaskowski. Do samego końca była prezydent stolicy odmawiała stawienia się przed komisją weryfikacyjną ds. dzikiej reprywatyzacji. I choć zapewne Gronkiewicz-Waltz osiągnie w Warszawie dobry wynik, to sprawa dzikiej reprywatyzacji będzie się za nią cały czas ciągnąć. Zwłaszcza, gdy z przeciwnej listy Prawa i Sprawiedliwości startuje były przewodniczący komisji weryfikacyjnej Sebastian Kaleta, który nie tylko walczył z patologią rządów Gronkiewicz-Waltz, ale stał się w pewnym momencie twarzą tej walki.