Jak rozmawiać o pandemii. Komentarz do rozmowy Roman Fritz-Agnieszka Gozdyra

Dodano:
Cenzura. Zdjęcie ilustracyjne Źródło: Flickr / (CC BY-ND 2.0)/Jennifer Moo
Tomasz Błaut | Właśnie dobiegła końca konwencja Demokratów. Przez cztery dni kolejni mówcy dawali wszystkim jasno do zrozumienia, że pora zerwać z erą chaosu, nienawiści i podziału serwowaną przez kryminalistę Donalda Trumpa. Nadeszła pora na Radość, której orędownikiem jest Kamala Harris, doświadczona pani prokurator, kompetentna wiceprezydent, a wkrótce – pierwsza kobieta zasiadająca w fotelu prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Niejednokrotnie wypominano Trumpowi jego grzechy. Karygodną reakcję na pandemię koronawirusa, w tym promowanie wstrzykiwania sobie chloru, lekceważenie opinii ekspertów oraz ogólną opieszałość i niekompetencję w reagowaniu na to zagrożenie. Promowanie teorii spiskowych na temat sfałszowanych wyborów. Napuszczenie swoich zwolenników do ataku na świątynię demokracji w dniu ceremonii certyfikacji głosów elektorskich. Pogrążenie kraju w kryzysie gospodarczym pod koniec swojej kadencji. Wytykano mu nawet jego butę, arogancję, narcyzm, mściwość, mizoginię, sprawy sądowe oraz tkwienie w przeszłości.

Świat poszedł do przodu, Donaldzie. Ludzie chcą nadziei, optymizmu, Radości.

To wszystko są bzdury. Jaką to trzeba wykazywać się zuchwałością, żeby obwiniać swojego kontrkandydata za to, za co samemu ponosi się winę. Pandemia? Sztucznie rozkręcona. Wybory? Istnieje szereg poważnych, niewyjaśnionych nieprawidłowości mogących odwrócić wynik wyborów. Atak na Kapitol? Wydarzenie zmanipulowane na wielu poziomach. Kryzys gospodarczy? Skutek sztucznie rozkręconej pandemii. Sprawy sądowe? Naciągane pod wieloma względami.

Można tu przedstawić multum rzeczowych kontrargumentów. Dać odpór tej lawinie niedopowiedzeń, przekłamań i zwyczajnych kłamstw, które ciągną Polskę – nie tylko Stany Zjednoczone – na samo dno. Zbyt wiele konkretów ustalono przez ostatnie cztery lata, żeby jakikolwiek rozmówca czy dziennikarz w Polsce był w stanie tak po prostu machnąć na to ręką i nazwać to urojeniami Trumpa.

Mając to wszystko na uwadze aż dziw bierze, że nikt z prawej strony sceny politycznej nie jest w stanie tego wykorzystać. Każda medialna konfrontacja oddawana jest walkowerem tak dołującym, jakby to było robione celowo, żeby zupełnie spalić temat. A wcale tak nie musi być. Dostępny jest potężny arsenał, trzeba tylko chcieć po niego sięgnąć.

Dlatego też w tym artykule poruszone zostaną trzy tematy. Najpierw ocena występu posła Romana Fritza. Następnie omówienie typowych błędów popełnianych przez środowisko wolnościowe w argumentowaniu spraw kontrowersyjnych. Na koniec kilka słów o tym, jaką należy przyjąć strategię w celu przekonania ludzi o tym, co rzeczywiście wydarzyło się w czasach pandemii – wraz z przykładem.

Łańcuch potknięć

Motywacją do napisania tego artykułu było tragiczne wystąpienie posła Romana Fritza w programie Debata Dnia z 22 sierpnia 2024 r. W trakcie programu poseł Fritz w pewnym momencie porusza temat 200 tys. nadmiarowych zgonów w czasie pandemii.

Reakcja środowiska wolnościowego była, niestety, mało zaskakująca. Poseł Fritz został wychwalony pod niebiosa, ale co bardziej dobitne – redaktor Agnieszka Gozdyra została potępiona. Poszczególne wypowiedzi nie będą tu cytowane, bo ich poziom nierzadko przekracza granice przyzwoitości. Rzecz była na tyle nieprzyjemna, że poseł Fritz zmuszony był przeprosić redaktor Gozdyrę i nakłaniał ludzi do ostudzenia emocji.

Najgorsze jest to, że środowisko wolnościowe zupełnie nie zrozumiało tego, jaką argumentację zaprezentował poseł Fritz. Najlepiej prześledzić ją od końca i spróbować przyjąć punkt widzenia redaktor Gozdyry. Wygląda to następująco:

Ktoś z mojej rodziny zmarł na Covid, a Pan, panie pośle, mówi mi, że pandemii nie było? Że wirusa nie było? Bo trumny z Bergamo tak naprawdę były z Lampeduzy? I że lockdowny niczego nie dawały, bo inaczej było w Szwajcarii? Floryda? I mówi mi Pan o nadmiarowych zgonach, które przecież nastąpiły wskutek działań ruchu antyszczepionkowego, antynaukowego…

Nie trzeba się z tym zgadzać. Nie trzeba tego popierać. Trzeba natomiast wylać kubeł zimnej wody na głowę i dopuścić do siebie tę myśl, że tego typu argumentacja nikogo nie przekonuje. Wręcz przeciwnie. To było zmarnowanie kolejnej szansy na to, żeby przełamać pewną barierę w polskim dyskursie społecznym. Zamiast tego zaprezentowano po raz kolejny te samą pandemiczną plecionkę, której nagminne stosowanie w 2024 r. jest już właściwie przejawem lenistwa intelektualnego.

Należy pamiętać, że te argumenty mają trafiać do osób nieprzekonanych. Do osób, które zostały w pełni oszukane przez pandemicznych malwersantów działających bezkarnie na przestrzeni ostatnich czterech lat. Czy wypowiedź posła Fritza choćby w stopniu minimalnym realizuje to zadanie? Wcale nie, a nawet zaszkodziła.

Typowe błędy argumentacyjne

Nie ma lepszego narzędzia do wpływania na opinię publiczną niż media. Krytycy lubią mówić, że media, zwłaszcza media głównego nurtu sieją propagandę czy dezinformację, że ogłupiają albo radykalizują. Nie można jednak zapominać, że jest to broń obosieczna. Ktoś w końcu musi pojawić się w programie. Gość zaproszony do programu na żywo ma możliwość swobodnej, niefiltrowanej wypowiedzi, która dociera do milionów słuchaczy. A gdy dochodzi do ostrej konfrontacji, wtedy nawet osoby zupełnie odcięte od środków masowego przekazu nierzadko dowiadują się o takiej sytuacji i same wyrażają zaciekawienie tym, co zaszło. Zajrzą na media społecznościowe, obejrzą klip, powtórzą znajomym.

Środowisko wolnościowe marnotrawi tę możliwość. Ośmiesza się, tworzy zamknięty krąg, a potem narzeka na media głównego nurtu, że nie są zainteresowane tematem i na społeczeństwo, które niczego nie rozumie. Gdy jednak wreszcie przychodzi co do czego, osoba pojawiająca się w mediach głównego nurtu nie jest w stanie przedstawić swoich racji w sposób zrozumiały dla osób nieprzekonanych. Zamiast wykonać krok naprzód, wykonywane są dwa kroki w tył.

W czasie takich medialnych konfrontacji popełnianych jest siedem rażących błędów. Nie są to szczególnie odkrywcze rzeczy, ale mimo to mają one miejsce i jakoś nikt tego nie dostrzega, czego dobitnym przykładem jest przytoczona w poprzedniej sekcji wypowiedź. Oto te błędy wraz z prostymi radami:

Pierwszym błędem jest leniwa argumentacja. Pomimo ich długości programy publicystyczne zwykle poświęcają góra 15 minut na omówienie jednego tematu. W podziale na poszczególnych gości może to być niecałe 5 minut, a nawet mniej. Nie można w takiej sytuacji wymieniać dwudziestu różnych rzeczy, bo wtedy można temat zaprezentować tylko powierzchownie – czyli nieskutecznie. Podobnie też nie można liczyć na to, że jak rzucony zostanie pierwszy lepszy argument, to osoby nieprzekonane same sobie rozpracują resztę we własnym zakresie. Wcale tego nie zrobią. Zignorują to. Po co miałyby marnować swój wieczór czy weekend?

Lepiej skupić się na jednej bardzo specyficznej rzeczy. Wprowadzić wysoce sprecyzowany temat, a następnie podawać przykłady potwierdzające dane twierdzenie tak, żeby nie wymagało to odrabiania pracy domowej. Należy pamiętać, że próbujemy wprowadzić do obiegu informację zupełnie nową, nie poruszaną w dyskursie publicznym. Antagonistyczną do powszechnie uznawanej rzeczywistości. Nie można zrzucać ciężaru tej pracy na innych.

Drugim jest złe dobieranie argumentów. Być może największym błędem jest brak przemyślenia tego, jak dany argument zostanie odebrany przez osobę, którą próbujemy przekonać. Na temat pandemii można powiedzieć milion rzeczy, ale wiele z nich wymaga wygłoszenia wykładu. Nie dość, że w programie publicystycznym nie ma na to czasu, nikt nie będzie zainteresowany słuchaniem szura kowidowego przez godzinę. Ludzie mają lepsze rzeczy do roboty, np. meczyk i piwko z kolegami czy wyjście z rodziną do parku.

Co gorsza, często jest to argumentacja spójna zewnętrznie. Co to znaczy „zewnętrznie”? Oznacza to, że w celu zrozumienia danego argumentu wymagana jest wiedza spoza prezentowanej argumentacji. Przykładem takiej argumentacji jest powiedzenie czegoś w stylu „Przecież wszyscy pamiętamy jak ten pan zachowywał się w czasie pandemii” i zostawienie tego stwierdzenia bez jakiegokolwiek uzupełnienia. Gdy taki przekaz kierowany jest do osób zaznajomionych z tematem, nie stanowi to problemu. Sami uzupełnią braki w danej wypowiedzi. Gdy jednak przekaz kierowany jest do laików…

Zdecydowanie bardziej skuteczne jest argumentowanie w stylu sądowym. Zamiast starać się wyjaśnić w pięć minut niezwykle złożoną rzecz, zdecydowanie lepiej podejść do tematu poprzez wymuszenie na przeciwniku potwierdzenie prostych, niezaprzeczalnych faktów. Następnie na podstawie tych potwierdzonych faktów można wykazać sprzeczność, zwrócić uwagę na nierozsądne zachowanie, czy wytknąć luki w prezentowanej argumentacji.

Wtedy przeciwnik nie ma wyboru. Jeśli nie zgodzi się z tobą, to ośmieszy się i osłabi swój autorytet. Jeśli zgodzi się z tobą, to wzmocni twój autorytet w danej kwestii. A odbiorca będzie miał o czym myśleć po programie, bo właśnie zaprezentowano mu argument spójny wewnętrznie.

Trzecim jest brak rekwizytów. Gdy próbujemy przekonać kogoś w temacie, w którym media zdążyły już powiedzieć milion słów, nie można liczyć na to, że samo powiedzenie czegoś cokolwiek zdziała. Nawet najlepiej sformułowany argument blednie w porównaniu do cytatu, ilustracji, nagrania dźwiękowego czy filmiku.

Dlatego warto przygotować rekwizyt wspierający naszą argumentację. Można z pewnym wyprzedzeniem przewidzieć, o czym będzie mowa w programie albo o czym będziemy chcieli wspomnieć i wynaleźć stosowny materiał. To naprawdę nie wymaga ani zbyt wiele czasu, ani jakiegoś tytanicznego wysiłku.

Czwartym jest niezdolność do oceny prezentowanej argumentacji. Mówiąc wprost, polskie środowisko wolnościowe, a tym bardziej prawica, nie słyszy tego, co mówi. Nie poddaje próbie ognia swoich wypowiedzi przed wystąpieniem w mediach, tylko zawsze idzie na żywioł. Przez to często brzmi jak banda wariatów. A gdy dane wystąpienie spotyka się z negatywną reakcją, osoby już dawno przekonane obrażają się. Ślą obelgi czy pogróżki. Przecież oni wiedzą o co chodzi. Czemu nikt nie chce zmienić swoich poglądów na zawołanie pierwszej lepszej osoby pojawiającej się na ekranie?

Zamiast tego należy wyciągnąć wnioski. Co zadziałało, a co nie zadziałało. Przyjąć punkt widzenia osoby nieprzekonanej i starać się rozerwać swoją wypowiedź na strzępy. Ten proces jest uciążliwy i przygnębiający, ale w pewnym momencie w tym mroku zwątpienia pojawia się światełko sugerujące, które argumenty mają prawdziwą moc.

Piątym jest brak strategicznego podejścia. Środowisko wolnościowe nie wykorzystuje kolejnych wystąpień do stopniowego przecierania szlaku. Tylko kręci się w kółko wokół tych samych wyświechtanych argumentów albo liczy na to, że jak wszystkich zaszokuje szalonym stwierdzeniem, to zostanie potraktowana poważnie. Wygra jedną bitwę, żeby potem przegrać wojnę walkowerem, zachłystując się pyrrusowym zwycięstwem.

Może to wynikać z wielu rzeczy. Brak obrania konkretnego celu. Niezrozumienie istoty problemu. Brak długofalowej koordynacji w przekazie. Szukanie łatwego, szybkiego rozwiązania problemu, żeby zanadto nie przemęczać się intelektualnie.

Receptą na to jest szczera rozmowa. Tylko tyle i aż tyle. Szybko na jaw wyjdą wszystkie wady istniejącej strategii, jeśli takowa w ogóle istnieje.

Szóstym jest nadmierne poleganie na autorytetach. Osoby nieprzekonane zwykle mają swoje autorytety, którym ufają bezgranicznie. Mówienie takiej osobie, żeby przestała wierzyć swojemu autorytetowi, bo mój autorytet jest bardziej wiarygodny jest mało skuteczną taktyką.

Żeby kogoś przekonać, najpierw trzeba podważyć wiarygodność takiego autorytetu. Złapać taki autorytet w klincz logiczny, z którego nie jest w stanie wybrnąć bez uszczerbku na swojej reputacji. Jeśli dany autorytet nie potrafi wytłumaczyć swojego stanowiska czy przedstawić rzeczowego kontrargumentu, podkopuje swoją pozycję. Osoby nieprzekonane stają się wtedy otwarte na opinie innych osób, zastępując stare, skompromitowane autorytety nowymi.

Celowo nie użyto tutaj słowa „ekspert”. Ludzie często wierzą na słowo osobom, które w danej kwestii wcale nie posiadają jakiejkolwiek wiedzy. Za to są znani, lubiani i wydają się być rozsądnymi osobami. Przykładem tego jest choćby Szkło kontaktowe.

Siódmym i ostatnim jest kurczowe trzymanie się nieskutecznej strategii. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Mamy rok 2024, przez ten czas ustalono naprawdę wiele rzeczy, a mimo to argumentacja w żaden sposób nie uległa zmianie. Zbliża się kolejna pandemia, stara ekipa covidowa wraca do gry, a środowisko wolnościowe patrzy ze złością na tych biednych, naiwnych ludzi, którzy nie chcieli sami sobie rozpracować jednego z największych przekrętów świata współczesnego. Czy należałoby zmienić podejście do tematu? Obmyślić inny plan ataku? Ależ skąd! Klepmy te same argumenty bez końca, może wreszcie ludzie pójdą po rozum do głowy.

Ten ostatni punkt wymaga bardziej szczegółowego objaśnienia. Przejdźmy więc do następnej sekcji.

Rozkruszanie betonu pandemicznego

Środowisko wolnościowe na pewno w tym momencie czuje się obrażone. Przecież to wszystko było robione. Wszystkie te błędy były korygowane wielokrotnie. Napisaliśmy książki, organizowaliśmy konferencje prasowe, chodziliśmy do mediów. To jakieś brednie i strata czasu. Przywołajmy tu wypowiedź prof. Adama Wielomskiego na temat tego, czym była pandemia:

Tłumaczenie pandemii w ten sposób mija się z celem. Nawet jeśli jest to prawda, a nie jest to tutaj negowane, to jak zaprezentować ten argument w programie publicystycznym? Niech Czytelnik przepuści ten argument przez opisane w poprzedniej sekcji siedem błędów i zastanowi się, jak odbierze to osoba nieprzekonana, a nawet taka, która myśli, że rząd uratował ją i jej bliskich przed śmiercionośnym koronawirusem. No właśnie…

Istnieje zdecydowanie prostszy i skuteczniejszy sposób. Zamiast starać się podważać różne aspekty reakcji na pandemię na polskim podwórku, należy wpierw przybliżyć różne sprzeczności, przekłamania i niedomówienia w sposobie podejścia mediów do zwycięstwa Joe Bidena w 2020 r.

Nie jest to dla polskiego społeczeństwa takie znowu oczywiste. Wbrew pozorom mnóstwo osób w Polsce nie ma bladego pojęcia co działo się w Stanach Zjednoczonych w tym krytycznym okresie. Nie zagłębiało się w różne szczegóły afer, które Demokraci w czasie swojej konwencji przywoływali jako dowód na to, że Donald Trump stanowi zagrożenie dla kraju, dla świata i dla Demokracji.

Poprzez te różne afery można stopniowo podważać autorytety medialne. Teraz praktycznie w każdym programie publicystycznym w Polsce nie ma dnia, żeby nie nawiązano do toczącej się właśnie kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych. To wszystko daje możliwość do strategicznego zawrócenia do roku 2020 i rozprawienia się z szeregiem różnych medialnych kłamstw. Do udowodnienia na wizji, że te autorytety w swojej ocenie wcale nie kierują się logiką, rozsądkiem czy elementarną przyzwoitością, a prawie wyłącznie gorejącą, nieposkromioną nienawiścią wobec jednej osoby.

Nienawiścią tak wszechogarniającą, że cel uświęcał środki. Konanie w straszliwym bólu pod nieskutecznym respiratorem, odebranie ludziom dostępu do skutecznych form wczesnego leczenia, zablokowanie dostępu do szpitali, zmuszanie do życia w nieustającym strachu przed niewidzialnym zagrożeniem, wyniszczenie gospodarki wskutek bezsensownych obostrzeń… To wszystko miało miejsce nie dlatego, że ktoś się sprzedał, czy ktoś wziął łapówkę, czy nawet planował wprowadzenie różnych form kontroli społecznej. Miało to miejsce, ale w różnym stopniu, niekoniecznie spajającym działania milionów osób na całym świecie. Przecież wiele osób kierowało się dobrymi chęciami.

To wszystko miało miejsce przede wszystkim dlatego, że gdyby w mediach powiedziano prawdę, Donald Trump pokonałby pandemię w miesiąc i wygrałby wybory w cuglach. Dlatego robiono co tylko się dało, żeby Trump nie mógł pokonać pandemii. Negowano absolutnie wszystko, nawet szczepienia, żeby uniemożliwić Trumpowi wyjście z pandemicznego potrzasku. (Patrz „Media ws. szczepień przed i po wyborach w USA”.)

Jak jednak to udowodnić tak, żeby przekonać nieprzekonanych? Należy wpierw potraktować pandemię jako część konstruktu mającego na celu usunięcie Trumpa z urzędu i zainstalowanie Joe Bidena. Przywołać któryś z wielu elementów tej mistyfikacji, przedstawić niezwykle precyzyjny, spójny wewnętrznie argument i zadać pytanie umieszczające autorytet medialny w klinczu logicznym. Stopniowo, argument po argumencie, budować w świadomości odbiorcy nieprzekonanego poczucie, że jego autorytety wyraźnie zrobiły z niego idiotę. Społeczeństwo wcale nie jest głupie, jest tylko systematycznie ogłupiane.

Teraz jest idealny moment na obranie nowej strategii. Środowisko wolnościowe może podjąć się trudu kucia żelaza póki jest teraz rozgrzewane przez każdy kolejny kampanijny zwrot akcji albo może robić to, co robiło do tej pory w nadziei, że coś ulegnie zmianie i sprawa sama się rozwiąże. Do tej pory ta stara strategia sprawdzała się wyśmienicie.

Czytelnik zachęcany jest tutaj do zapoznania się z przykładowym wątkiem, jaki można poruszyć na antenie. W artykule „Kogo chroni Secret Service?” omówiona została kwestia bomby podłożonej pod siedzibą Partii Demokratów. Poza drobiazgowym wyjaśnieniem znaczenia tego wydarzenia oraz przedstawieniu uzasadnionych wątpliwości, Czytelnik będzie wyposażony w szereg materiałów audiowizualnych, które można wykorzystać w trakcie konfrontacji medialnej. Przy tym należy zadać dość kuriozalne pytanie:

Czemu Kamala Harris w ogóle nie mówi o tym, że sama o mało nie padła ofiarą zamachu bombowego?

Słowo końcowe

Polskie środowisko wolnościowe kuleje pod wieloma względami. Nie ma spójnej wizji, nie ma przemyślanej strategii, a nawet nie bierze pod uwagę tego, jak w danym momencie jest odbierane przez społeczeństwo. Nie wolno zapominać, że w 2023 r. Konfederacja przegrała z Nową Lewicą – to mówi samo za siebie. Jako pożywkę na długi wieczór warto przypomnieć sobie odpowiedź wicemarszałka Krzysztofa Bosaka na zarzut Janusza Korwina-Mikke, że pewne tematy nie były poruszane w czasie kampanii parlamentarnej.

Czemu Bosak nie mówił o tematach pandemicznych i ukraińskich? Oto cytat wyciągnięty z klipu:

Mówiliśmy o wszystkim, o co pytali nas dziennikarze. Poruszaliśmy tematy związane z relacjami polsko-ukraińskimi i Polska-Unia Europejska. I związane… te wszystkie nadużycia covidowe, pandemiczne. Wszystko to było poruszane w kampanii wyborczej. Natomiast nie wszystkie tematy rezonowały w mediach, w opinii publicznej z tą samą siłą. I to było zmienne w czasie. To była długa kampania wyborcza. Różne tematy przykuwały zainteresowanie opinii publicznej. Natomiast rezultat nie jest tylko wyłącznie wynikiem kampanii wyborczej. Rezultat jest też zawsze wynikiem działań konkurencji, nastrojów społecznych…

Proszę przeczytać to tyle razy, ile będzie potrzeba. Następnie proszę pomyśleć, że Konfederacja próbuje wystawić jako kandydata do wyborów prezydenckich Sławomira Mentzena, głównego architekta przegranej Konfederacji w 2023 r.

A jeśli chodzi o wyjaśnienie pandemii, rozliczenie winnych i zatrzymanie tej spirali nieszczęść? Może ten artykuł wywoła pewne zamieszanie i otrząśnie ludzi z myślenia o tym, że wystarczy powtarzać w kółko te same kilka nieskutecznych frazesów.

Tomasz Błaut – autor książki "Media nienawiści: anatomia psychozy anty-Trumpowej", założyciel strony AmerykaForum.pl

Źródło: DoRzeczy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...