Kijów-Warszawa, wciąż trudna sprawa
Relacje między Kijowem a Warszawą pogarszają się mniej więcej od 2015 r. Zdaniem Mykoły Zacharowa, do ich dalszego zaostrzenia przyczynią się latem i jesienią rocznice tragicznych wydarzeń w polsko-ukraińskiej historii. 11 lipca mija 75 lat od „krwawej niedzieli” na Wołyniu. 1 listopada natomiast przypada stulecie wybuchu wojny polsko-ukraińskiej o Galicję Wschodnią. „Znając zamiłowanie urzędników, polityków i aktywistów do okrągłych dat, nowej „burzy emocji” w Polsce i na Ukrainie nie da się uniknąć” – komentuje Zacharow. Jego zdaniem jednak w XX i XXI wieku relacjom polsko-ukraińskim przyświecały przede wszystkim pragmatyczne cele, nawet w temacie pamięci historycznej. „Właśnie dlatego, żeby neutralizować negatywne następstwa polsko-ukraińskiego kryzysu historycznego, trzeba dobrze zrozumieć głębokie motywacje obu stron” – pisze dziennikarz.
„Giedroyć – humanista, demokrata, ale i pragmatyk”
W opinii Zacharowa pragmatycznej postawie polskich władz można zawdzięczać fakt, że konflikt o przeszłość na linii Warszawa-Kijów nie wybuchł od razu na początku lat dziewięćdziesiątych, ani w pierwszej połowie lat dwutysięcznych. Dziennikarz przypomina, że polską politykę wobec Ukrainy w tamtym czasie determinowała koncepcja Jerzego Giedroycia, zgodnie z którą tylko sojusz ze wschodnimi sąsiadami umożliwi trwałe uniezależnienie się od wpływów Moskwy. Zacharow przyznaje przy tym, że większość Polaków nie popierała tej wizji polityki zagranicznej. A jednak „demokratyczna Polska jako pierwsza uznała niepodległość Ukrainy i wspierała politykę prezydenta Leonida Krawczuka, za czasów którego Ukraina stała się realną barierą pomiędzy Polską a Rosją”. Według ukraińskiego dziennikarza Giedroyć był nie tylko „wielkim humanistą i demokratą”, ale i dalekowzrocznym pragmatykiem”, który miał świadomość, że bez niepodległej Ukrainy nie będzie niepodległej Polski. Zacharow chwali Polskę jako „adwokata Ukrainy”.
„AK i UPA szkodzą pojednaniu”
„Ale to wszystko bynajmniej nie oznaczało, że w Warszawie zapomnieli o Kresach Wschodnich” – zastrzega autor. – „Wspomnijmy tylko sprzeczki o to, jakie pomniki można budować na terenie Małopolski Wschodniej, epopeję wokół odbudowy Cmentarza Orląt Lwowskich, stworzenie „znaków” polskiej obecności ukraińskim terytorium, zapraszanie ukraińskich studentów do Polski, masowe rozdawanie „Kart Polaka”, wzmocnienie na Ukrainie pozycji Kościoła Rzymskokatolickiego, stworzenie warunków dla masowej imigracji zarobkowej dla Ukraińców, zwiększenie zainteresowania materiałami archiwalnymi, które potwierdzają prawo własności do nieruchomości i ziemi na Zachodniej Ukrainie, znajdujących się granicach Rzeczpospolitej według stanu na 1 września 1939 r”. – wylicza.
Słusznie zauważa, że podjęta przez Kwaśniewskiego i Kuczmę próba pojednania nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Jego zdaniem obaj prezydenci działali wówczas pragmatycznie, realizując swoje bardzo konkretne cele. Polska przed wejściem do UE potrzebowała zademonstrować brak sporów terytorialnych z Ukrainą. Kuczmie natomiast, celem realizacji wielowektorowej polityki zagranicznej, potrzebny był wartościowy sojusznik na Zachodzie. Z Kwaśniewskim o tyle łatwo było mu znaleźć porozumienie, że obaj byli postkomunistami.
Dalej dziennikarz przypomina kolejne etapy stopniowego pogarszania się relacji polsko-ukraińskich: od uznania Szuchewycza i Bandery bohaterami Ukrainy przez „pomarańczowego” prezydenta Juszczenkę po spór o ustawę o IPN. Jego zdaniem wielkim problemem może stać się rosnąca liczba ukraińskich migrantów w Polsce. Jeżeli – zgodnie z zapotrzebowaniem na siłę roboczą – nad Wisłę przyjedzie jeszcze kilka milionów Ukraińców, Polska przestanie być państwem monoetnicznym. Tym samym będzie to powrót do czasów wielonarodowej II Rzeczpospolitej.
Co w tym wypadku polska władza może zrobić? Ukraiński dziennikarz wylicza trzy możliwości. Pierwsza: ustanowić taki porządek prawny, zgodnie z którym imigrant ekonomiczny może przebywać w Polsce przez ścisłe określony czas. Druga: zezwolić na pobyt stały imigrantów i ich rodzin, ale pod warunkiem pełnej integracji i „przekształcenia ich w obywateli Polski – obywateli polskich pochodzenia ukraińskiego”. Trzecia: świadomie pozwolić na uformowanie się w Polsce wielomilionowej społeczności ukraińskiej z prawem do otrzymania wykształcenia w języku ukraińskim od przedszkola aż po szkołę wyższą, a także umożliwić działalność ukraińskich partii politycznych, organizacji społecznych oraz mediów. Oczywiście – co przyznaje Zacharow – trzeci wariant jest dla polskich władz (niezależnie od opcji politycznej) nie do przyjęcia.
„Najbliższa przyszłość pokaże, czy Warszawa i Kijów będą w stanie zachować zimną krew i działać pragmatycznie – czyli współpracować tam, gdzie to korzystne dla obu stron, i w sposób ostry, ale cywilizowany, bronić swoich interesów. Tak czy inaczej, niedopuszczalne jest we wzajemnych relacjach, żeby jedna strona stawała w szranki w mundurze Armii Krajowej czy Piłsudskiego druga zaś – z symboliką Ukraińskiej Armii Powstańczej, a co za tym idzie – żeby w XXI wieku Polska i Ukraina rozwiązywała swoje spory metodami dawnych polsko-ukraińskich wojen” – podsumowuje Zacharow. Stawianie znaku równości pomiędzy AK i UPA jest oczywiście dla polskiej strony niedopuszczalne. Ukraińcy traktują jednak UPA jako bojowników o swoją niepodległość, walczących z ZSRS, i nie przyjmują do wiadomości tezy o zbrodniczym charakterze tej organizacji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.