Rumunia jak USA: Klęska establishmentu, mediów i sondażowni
Były częścią maratonu wyborczego, który w tym roku odbywa się w tym największym kraju Bałkanów. Najpierw 9 czerwca odbyły się wybory lokalne wraz z wyborami europejskim. Teraz wybory prezydenckie wyprzedziły o tydzień parlamentarne, aż wreszcie ten półroczny survival elekcyjny zakończy się 8 grudnia II turą wyborów głowy państwa.
Rumuńskie wybory prezydenckie to czerwona kartka dla establishmentu politycznego tego kraju i prawdziwa katastrofa dla partii zrzeszonych w dwóch największych międzynarodówkach: Europejskiej Partii Ludowej (EPP) i socjalistów (S&D). Dotkliwą klęskę poniosły obie partie, które rządziły wspólnie Rumunią w ostatnich latach. Szef postkomunistycznych socjaldemokratów premier Marcel Ciolacu nie wszedł nawet do II tury! Trudno, żeby nie nasuwały się analogie z Tadeuszem Mazowieckim, który również jako urzędujący szef rządu w wyborach prezydenckich w Polsce w roku 1990, też zajął trzecie miejsce, nie wchodząc do decydującej rozgrywki.
W pierwszej czwórce znalazło się aż troje kandydatów de facto antysystemowych. To pokazuje zużycie się obecnej chadecko- lewicowej rumunskiej klasy politycznej.
Za 12 dni zobaczymy, czy prezydentem będzie najbardziej prawicowy ze wszystkich kandydatów Calin Georgescu czy też podkreślająca swoja religijność, a jednocześnie liberalne poglądy (w tym obyczajowe) Elena Lasconi. Zapewne znowu media, tak jak we Francji uczynią z II tury wyborów prezydenckich plebiscyt między poparciem dla UE a jej ostrą krytyką oraz... dyktaturą a demokracją.
Rumuńskie wybory prezydenckie przypominały te o 18 dni wcześniejsze wybory głowy państwa w Stanach Zjednoczonych Ameryki. I tu i tu klęskę poniosły tradycyjne media, a zwłaszcza telewizje oraz ośrodki badania opinii publicznej, które myliły się w sposób kompromitujący (podobnie jak kilka tygodni temu w Gruzji). Wynik sensacyjnego zwycięzcy, skądinąd ostrego krytyka pomocy dla Ukrainy jest natomiast wielkim zwycięstwem mediów społecznościowych, a szczególnie Tik Toka.
I jeszcze jedno: sytuacja, w której dwie piąte głosów zdobywają zadeklarowani sceptycy wspierania Ukrainy i wojny w Europie Wschodniej może zmuszać do poważnej refleksji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.