Były opozycjonista: Na podstawie artykułu nie można stwierdzić, by abp Głódź współpracował
Onet i „Rzeczpospolita” informują o rzekomej współpracy Abp. Sławoja Leszka Głodzia z bezpieką. Autorzy tekstu używają przy tym jednak dziwnego określenia, że „służby PRL uważały Sławoja Leszka Głodzia za swojego informatora”. Czy w ogóle istnieje coś takiego jak nieświadomy informator?
Przemysław Miśkiewicz: Oczywiście, że istnieje. Można było poprzez na przykład naiwność, gadatliwość, udzielić służbom cennych dla nich informacji. Natomiast w przypadku artykułu, o który pan pyta, to moim zdaniem współpracy nie było. Dla mnie to rzecz bardzo wątpliwa moralnie, jeżeli media, które na co dzień odżegnują się od wszelkich spraw związanych z lustracją, równocześnie piszą w ten sposób. Oczywiście ja papierów nie widziałem, ale na podstawie tego, co tam jest napisane, absolutnie nie można wysnuć wniosku, by abp Głódź był współpracownikiem SB.
Kilkanaście lat temu lustracja duchowieństwa budziła szereg emocji. Ujawnione zostały przypadki ewidentnej współpracy z SB.
Jeżeli szukamy grupy, która była najbardziej zinfiltrowana i inwigilowana w PRL, to na pewno byli to księża. Wystarczy wspomnieć, że jeżeli chodziło o osoby świeckie, to zazwyczaj nie zakładano im teczek osobowych. Robiono to tylko w przypadku najważniejszych działaczy opozycji. Natomiast teczki zazwyczaj zakładano konkretnym sprawom. W moim przypadku była teczka „Kolporter”. Ale rozpracowywany byłem na jej podstawie ja i wiele innych osób. Natomiast każdy ksiądz miał założoną teczkę osobową. Z prostej przyczyny – Kościół był największą oazą wolności w PRL. I nie ulega dla mnie wątpliwości, że wielu księży się złamało i poszło na współpracę.
Jednak w przypadku abp. Józefa Kowalczyka, byłego prymasa Polski, dokumenty z odtajnionego zbioru zastrzeżonego mówią wyraźnie, że hierarcha wprawdzie owszem – współpracował z bezpieką, był zarejestrowany jako TW Kapino, ale za wiedzą Episkopatu Polski. Spotkał się Pan z takimi przypadkami?
Owszem, było wielu kapłanów, którzy szli na współpracę za wiedzą własnych hierarchów. Znam takie przypadki na Śląsku. Niestety są też osoby, których współpraca poszła na tyle daleko, że nie powinny piastować ważnych kościelnych funkcji. Ale na podstawie tego, co przeczytaliśmy w Onecie, na pewno nie dotyczy to abp. Sławoja Leszka Głodzia.
Czytaj też:
„Teoretycznie abp Głódź mógł nie wiedzieć, z kim się spotyka”. Cenckiewicz: To jest czytanie ze zrozumieniem akt bezpieki Czytaj też:
"Byłem ofiarą inwigilacji". Oświadczenie abp. Głódzia
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.