Nowy niemiecki porządek świata
Heiko Maas kilka dni temu spotkał się z ministrem Czaputowiczem. Panowie porozmawiali, powiedzieli kilka ładnych słów, zrobili kilka równie ładnych zdjęć, a następnie Maas wrócił do domu i napisał artykuł dotyczący nowego porządku światowego. Artykuł stokroć ważniejszy od całej wizyty w naszym kraju. Tekst dotyczy niemieckiej wizji Europy. Wizji, która dla Polski może mieć katastrofalne skutki.
Nadchodzą nowe czasy
Hastings Lionel, pierwszy sekretarz generalny NATO, stwierdził kiedyś, że Sojusz powstał, aby od Europy „Sowietów trzymać z daleka, Amerykanów w środku, a Niemców pod kontrolą” (Keeping Russians out, the Americans in and the Germans down). Można domniemywać, że Niemcom nigdy szczególnie nie podobała się ta ostatnia część.
Maas w swoim artykule opublikowanym w dzienniku „Handelsblatt” przyznaje, że trwający kilkadziesiąt lat sojusz Niemiec z USA będący okresem prosperity dobiegł końca. Drogi Europy i USA zaczęły się rozchodzić. Szef niemieckiej dyplomacji mówi wprost: dawny świat kształtowany przez konflikt Wschodu z Zachodem już minął, a sam konflikt nie może być dalej spoiwem sojuszu Europy i USA. Czytając między wierszami – Wschód już nie jest zagrożeniem.
Ein Volk, ein Reich, ein Europe
Co pozostaje robić? Szef niemieckiej dyplomacji mówi wprost: trzeba budować nową, suwerenną Europę. „Tylko przez wspólne działanie z Francją i innymi narodami Europy uda nam się osiągnąć równowagę w relacjach z USA” – przekonuje polityk. Unia Europejska w jego wizji ma przerodzić się z luźnej wspólnoty opartej na wolnym handlu i przepływie ludzi w „kamień węgielny”, o który ma być oparty cały system międzynarodowy. Unia ma stać się pełnoprawnym graczem.
Innymi słowy: Unia ma stać się państwem; Jeszcze innymi słowy (to już jedynie interpretacji): Unia ma zostać sprowadzona do roli narzędzia wykonującego niemieckie interesy. Sen liberałów jakoby w zjednoczonej Europie narody „się rozpłyną”, a partykularne interesy poszczególnych państw zanikną, był zawsze naiwny, ale w ostatnich czasach nabrał wydźwięku wręcz żenującego.
Przyszła „Europa Zjednoczona” w zamyśle Maasa oznacza, taki stan, w którym Unia „podejmuje suwerenne decyzje w tych obszarach, w których jest bardziej wydajna niż samotne państwa narodowe”. Cóż to oznacza? Wszystko. Proszę wskazać obszar, w którym jakiekolwiek państwo wspólnoty byłoby w stanie wykrzesać więcej zasobów i energii niż wszystkie inne kraje członkowskie razem wzięte. Unia ma zatem po prostu przejąć podstawowe funkcje państw narodowych i arbitralnie i odgórnie decydować, które prerogatywy przekazywać lokalnym politykom wybieranym przez tubylców z danego post-państwa.
Unia bezpieczna i samodzielna
Kolejnym niepokojącym aspektem jest dziedzina bezpieczeństwa. Maas stwierdza, że Europa nie może dłużej polegać w tym względzie na USA, od których była dotąd uzależniona. Jego zdaniem wspólnota musi postawić na wzmocnienie europejskiej części NATO. Oczywiście nie pada zapowiedź o powołaniu unijnej armii, ale wydźwięk jest jednoznaczny. Unia „bezpieczeństwa” ma co prawda na razie działać w ramach struktur euroatlantyckich, ale z czasem powinna przekształcić się w niezależny i samodzielny (!) projekt.
Gdzie jest zatem pole dla współpracy USA i Europy? Cóż, nie wygląda to imponująco. Maas wskazuje na pomoc humanitarną dla krajów Bliskiego Wschodu czy Afryki. Gdy Amerykanie będą chcieli przekroczyć tę linię, Europa musie reagować. Podkreślmy to: zdaniem niemieckiego polityka to Europa ma wyznaczać Ameryce, jak daleko może się posunąć i jak daleko może interweniować. „Keeping Germans down” jest najwyraźniej zdaniem Maasa już przeżytkiem.
Dodatkowo aby nie pozwolić USA „działać ponad naszymi głowami” szef niemieckiej dyplomacji stwierdza, że niezbędnym jest wzmocnienie europejskiej autonomii poprzez ustanowienie kanałów płatniczych niezależnych od USA, powołanie europejskiego funduszu walutowego i niezależnego systemu płatności SWIFT. Czyli powołanie kolejnych ponadnarodowych ciał, kolejnych niezależnych od społeczeństw europejskich organów.
Nowy niemiecki świat
Do tej pory to Francja była motorem napędowym idei zjednoczonej federalnej Europy, która uzyskując status quasi-państwa miała stanowić konkurencję dla USA. Berlin był postrzegany jako czynnik hamulcowy dla tej koncepcji. Te czasy najwyraźniej należą do przeszłości.
Ze słów Maasa można odczytać wizję Europy, która będzie jeszcze bardziej ingerowała w prywatne sprawy państw narodowych; Europy kontroli. Unia Europejska po cichu likwidująca (nazywajmy fakty po imieniu) państwa narodowe i jednocześnie idąca na ostre zwarcie z USA jest najczarniejszym scenariuszem dla Polski.
Niemcy oczywiście widzą dla nas miejsce w nowej Europie. To miejsce dla junior partnera, do którego roli aspirowaliśmy za poprzednich rządów (kwestia automatycznej zgody na przyjęcie imigrantów jest chyba najlepszym przykładem tego zjawiska). To miejsce dla partner, który nie będzie w stanie prowadzić własnej polityk, wskazywać kierunków rozwoju dla Europy. Partnera, który będzie miał za zadanie jedynie implementować nakazy bardziej oświeconych Europejczyków, który – jak to trafnie ujął prof. Legutko – wszelką modernizację będzie dokonywał za pomocą kserokopiarki. Mówiąc wprost, Polska ma na zachód dostarczać zdrową żywność, tanią siłę roboczą oraz skupować towary i technologie z bardziej rozwiniętych obszarów wspólnoty.
Polska w rozkroku
Nie jest tajemnicą, że w konflikcie mocarstw rząd polski stawia na Waszyngton. Można zaryzykować stwierdzenie, że stawia w ciemno i bezalternatywnie. Jednocześnie jednak kierownictwo PiS-u zalicza się do gorących zwolenników członkostwa Polski w Unii (odłóżmy na bok histeryczne krzyki o Polexicie, nie czas i miejsce zajmować się kabareciarzami). Problem polega na tym, że przez buńczuczne działania władz oraz antypaństwowe zachowanie opozycji nasz kraj został praktycznie pozbawiony wpływu na europejską politykę. Z drugiej strony trzeba jednak przyznać, że niedawny konflikt z Izraelem ukazał ile jest warta przyjaźń z naszym „najwierniejszym sojusznikiem”.
Wygląda na to, że polski rząd stara się od trzech lat jechać równocześnie na dwóch koniach, z czego na żadnym nie czuje się pewnie. Te konie zaczęły się powoli rozjeżdżać i jeżeli się na któregoś nie zdecydujemy, to niedługo zlecimy z obu naraz. Czas ucieka, trzeba decydować.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.