Porozumienie pokojowe dla Ukrainy - przepis na nową wojnę
Na publikację projektu porozumienia wybrano szczególny moment. Z jednej strony poważny kryzys, w jakim znalazł się prezydent Zełeński w związku z aferą korupcyjną w jego najbliższym otoczeniu. Z drugie – o czym mówi się już mniej – rozkręcająca się w USA afera związana z ujawnieniem dokumentów z tzw. afery Epsteina i powstające na jej tle podziały wśród Republikanów i MAGA. Wygląda na to, że ofiarą tego pośpiechu może paść nie tylko Ukraina, ale i cała Europa Śr. – Wsch.
Narzucane Ukrainie porozumienie jest w zasadzie wersją mini rosyjskich żądań sprzed wybuchu wojny. Wojny którą Rosja militarnie przegrała. Przynajmniejw stosunku stosunku do wojskowych planów, żądań z tzw. ultimatum dla Zachodu z grudnia 2021 r., a zwłaszcza z manifestu Putina z lipca tego samego roku. Uzysk terytorialny jest niewielki. Od 2023 r. Rosja zdobyła zaledwie ok. 7 tys. km2 ukraińskiego terytorium. Odbyło się to kosztem około miliona zabitych i ciężko rannych rosyjskich żołnierzy. Władzę w Kijowie nadal sprawują "naziści", i nic nie wskazuje, że miałoby się to zmienić. Zezwolenie Ukrainie na wstąpienie do UE oznacza ścisłe związki z Europą Zachodnią. Żeby przypomnieć, to właśnie odmowa podpisania przez prezydenta Janukowycza umów stowarzyszeniowych z Unią w 2013 r. była przyczyną tzw. Euromajdanu i jego dalszych konsekwencji. Ukraina ma też otrzymać od USA gwarancje bezpieczeństwa na wzór art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego.
Z drugiej strony, pod względem politycznym Rosja uzyskała dużo. Zwłaszcza warunki dotyczące faktycznego potwierdzenia cesji terytorialnych, w tym Krymu i całego Donbasu. Wykluczenie członkostwa Ukrainy w NATO i zakaz rozszerzania paktu na wschód. Oprócz tego redukcja ukraińskich sił zbrojnych, a zwłaszcza amnestia za czyny popełnione podczas wojny i zrzeczenie się roszczeń wojennych. A także koncesje na rzecz rosyjskiej cerkwi i rosyjskiego języka.
Ważne są też postanowienia dotyczące zniesienia sankcji i powrotu przez Stany Zjednoczone do business as usual z Rosją, a nawet intensyfikacja kontaktów gospodarczych. Z pewnością pociągnie to za sobą wysuwanie podobnych żądań przez część państw Europejskich, zwłaszcza przez Niemcy.
Miłe słowa i gruba pałka
Nasuwa się więc oczywiście pytanie, dlaczego porozumienie owo jest tak dla Rosji łaskawe? Wg części analityków, pozwoli ono Ameryce na wyjście z twarzą z wojny. Wojny w którą poważnie się zaangażowała, a wcześniej do niej w zasadzie podjudzała. Co zauważa już niewielu, pozwala również wyjść z twarzą – przynajmniej z tej fazy konfliktu – Rosji. A stało się to prawdopodobnie za sprawą jej konwencjonalnej militanej słabości. Atomowe mocarstwo nie mogło wyjść przegrane z konfrontacji ze średniej wielkości, biednym i skorumpowanym państwem. W dodatku będącym wg Rosji w jej strefie wpływów.
Czy Amerykanie wychodzą z wojny z twarzą jest kwestią dyskusyjną. Z pewnością jest to już jednak inna twarz, niż ta pokazywana w ostatnich dziesięcioleciach. Niekoniecznie nowa. Jest to raczej powrót do "starej, złej Ameryki", choćby z czasów Theodora Roosvelta i jego doktryny "grubej pałki", której naczelnym hasłem propagandowym było "mów łagodnie i noś przy sobie duży kij".
Trudno jest inaczej zinterpretować choćby ostatnie slowa J.D. Vance'a. Jednego dnia mówi on o wzajemnym podróżowaniu do siebie Ukraińców i Rosjan oraz o wymianie kulturalnej i handlowej między oboma krajami. Drugiego natomiast o tym, że porozumienie pokojowe musi być akceptowalnym zarówno dla Rosji jak i Ukrainy i zmaksymalizować szanse, że wojna nie wybuchnie ponownie. Jednocześnie kładąc na stół porozumienie dalekie od tych założeń. Takie sprzeczne podejście może świadczyć o całkowitej nieznajomości natury Rosjan, Ukraińców i ich konfliktu, o co chyba nie można podejrzewać wiceprezydenta USA. Raczej jest to więc zastosowanie nowej doktryny Roosevelta w praktyce. Podobnie rzecz ma się z licznymi postanowieniami porozumienia dotyczącymi porozumień z Rosją o nieagresji, niedokonywania inwazji na sąsiednie państwa czy powołania grupy ds. bezpieczeństwa, która ma czuwać nad przestrzeganiem postanowień porozumienia. Nie należy tego raczej traktować inaczej, jak dyplomatyczne formułki, mające skłonić strony do jego zawarcia, a inne europejskie państwa do jego przełknięcia. Prawdopodobnie stracą one swoją moc szybciej, niż wyschnie atrament, którymi zostanie podpisane porozumienie. Można mieć tylko nadzieję, że Amerykanie bedą trzymać na podorędziu grubą pałkę, w postaci sankcji i dostarczania broni, w tym dalekiego zasięgu dla Ukrainy.
Zbyt wiele niewiadomych
Na razie nie wiadomo, czy proponowany przez USA plan pokojowy wejdzie w życie, ani jaki będzie jego ostateczny kształt. Większość ekspertów zajmujących się tą tematyką jest bardzo podzielona w jego ocenie. Od opinii o "nowej Jałcie", "zdradzie Ukrainy" i wydania jej na pastwę Rosji, aż do przekonania, że w obecnej sytuacji jest to plan całkiem dla niej korzystny. Porozumienie jest sformułowane tak niejednoznacznie i ogólnikowo, że trudno się nie zgodzić z oboma stanowiskami.
Nie wdając się jednak w takie oceny warto zauważyć, co zawarcie porozumienia w proponowanym przez USA albo podobnym kształcie oznacza dla Polski.
Do naszego kraju odnosi się bezpośrednio jego punkt 9., przewidujący że "europejskie myśliwce będą stacjonować w Polsce". Decydowanie o stacjonowaniu obcych samolotów w jakimś państwie bez uzgadaniania tego z nim, formalnie jest naruszeniem jego suwerenności, co pokreśla wielu komentatorów. W praktyce jednak – o ile nie będą to samoloty rosyjskie czy białoruskie, nie ma to praktycznego znaczenia. "Europejskie" samoloty stacjonowały i stacjonują w Polsce i zawsze odbywa się to za zgodą polskich władz, które nawet o to zabiegają. Trudno sobie więc wyobrazić, że bez diametralnej zmiany sytuacji w Europie typu rozpad NATO, mogłoby to stanowić zagrożenie dla naszej suwerenności. Pozostaje oczywiście pytanie co z samolotami "pozaeuropejskimi", głównie z USA?
O wiele groźniejszy dla Polski jest zapis przewidujący przystąpienie Ukrainy w przyszłości do UE oraz dopuszczenie jej do tego czasu do wspólnego europejskiego rynku na preferencyjnych zasadach. Wraz z wdrożeniem postanowień umowy Mercosur i dalszym forsowaniem przez Unię Europejską nierealnych celów klimatycznych będzie to oznaczało prawdopodobnie zagładę polskiego rolnictwa w kształcie, w jakim je znamy. I na pewno nie zrównoważy tego korzystny wpływ ukraińskich uchodżców na polski rynek pracy.
Zagrożenie to i tak blednie przy innych konsekwencjach porozumienia pokojowego. Zniesienie sankcji na Rosję spowoduje, że w ciągu kilku lat będzie ona mogła odtworzyć zdolności swoich sił zbrojnych, przygotowując się do nowego etapu konfliktu. Etapu, który nieuchronnie nastąpi, przy takim kształcie porozumienia pokojowego. Wbrew temu, co mówi J.D. Vance, nie usatysfakcjonuje ono żadnej ze stron, co oczywiście będzie stanowić zarzewie nowego konfliktu. Punkt 2. porozumienia mówi, że "wszystkie niejasności ostatnich 30 lat uznaje się za wyjaśnione". Tak naprawdę jednak nic nie zostało wyjaśnione, a umowa jest tak skonstruowana, że w zasadzie każdy jej punkt rodzi wątpliwości i stwarza różne możliwości interpretacji, wręcz zachęcając do jego łamania.
Rozejm, bo przecież nie pokój zawarty na takich warunkach sprawi, że Rosja za kilka lat dysponować będzie doświadczonymi w konflikcie zbrojnym z Ukrainą siłami zbrojnymi, gospodarką zahartowaną w omijaniu sankcji, a być może i przejętymi zasobami Ukrainy, odbudowanymi przy wsparciu Unii Europejskiej.
Nie chciałeś cudzej wojny, będziesz miał swoją
Jest to oczywiście spowodowane strategicznymi błędami, jakie popełniły zarówno USA jak i państwa Europy, wspierające Ukrainę, a w tym i Polska. Zamiast interweniować w toczącym się w ich bezpośrednim sąsiedztwie konflikcie, dawkowały pomoc dla Ukrainy w ilościach albo z ograniczeniami nie pozwalającymi na przełom. Do wojny we własnym interesie trzeba przystępować, kiedy jest najlepszy ku temu czas i miejsce. Takim terminem było lato/jesień 2022 r., kiedy Ukraińcy rozpoczęli kontrofensywy na północy i południu kraju. Oczywiście żaden europejski polityk nie powziąłby decyzji o zaangażowaniu własnego wojska w ten konflikt ze względu na opinię publiczną. Teraz przynosi to skutki.
Drugim, być może jeszcze większym błędem było faktyczne poniechanie pomysłu misji na Ukrainie z udziałem sił zbrojnych państw NATO, czy tzw. koalicji chętnych. W odróżnieniu od dzisiejszych papierowych gwarancji, była to w zasadzie jedyna realna możliwość powstrzymania Rosji na Ukrainie. Niepowodzenie tego projektu w części spowodowane było postawą polskich władz. Obawiając się opinii społecznej, podbechtywanej przez tzw. "realistów" i "antyszabelkowców", nie tyle wykazywały desinteressement w tej sprawie, co od początku zapierały się, że żaden polski żołnierz nie zostanie wysłany na Ukrainę i tam nie zginie. Zapewnienia takie, składane przez władze państwa najbardziej – obok państw bałtyckich zainteresowanego wynikiem wojny, wywoływały fatalne wrażenie, że sami nie chcemy dbać o własne bezpieczeństwo. W sferze komunikacji strategicznej była to de facto realizacja hasła "to nie nasza wojna".
Niedługo pewnie przyjdzie za to zapłacić. Polska przez ponad 3,5 roku nie dała się wciągnąć w wojnę, w którą nawiasem mówiąc, nikt specjalnie nas nie wciągał. Teraz wojna przyjdzie do nas sama. Porozumienie narzucane Ukrainie w dzisiejszym kształcie jest na to niemal pewną receptą. Wtedy jednak nie będą już ginąć tylko polscy żołnierza, ale również cywile, polskie kobiety i dzieci.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.