O Piotrze Wierzbickim (o Staroświeckim Polaku)
Na małym skrawku papieru przeczytałem, że koncert w Łazienkach podobał się i nieznajomy z karteczki chciałby się ze mną spotkać. Spotkać się ze mną chciał Piotr Wierzbicki.
Byłem zaskoczony z pochwały, bo myślałem, że nie grałem zbyt dobrze. Następnego dnia zadzwoniłem do redakcji i umówiłem się z Piotrem. Ta znajomość i przyjaźń przetrwała do dzisiaj. Miałem wtedy 22 lata. Piotr był ode mnie starszy. Był już znanym dziennikarzem i wielkim melomanem. Znał nagrania większości pianistów i miał swoje gusta. Bardzo cenił Artura Rubinsteina.
Widziałem jego trudną drogę dziennikarską. Miał wieczne kłopoty a to z cenzura, albo redakcją. Byłem świadkiem, kiedy zaczynał w "ITD". Później pisał felietony w "Literaturze", co chwila ograniczany przez zbyt wybujałą niezależność.
Aby zacząć pisać do "Literatury" musiał ukryć swój stosunek do politycznej rzeczywistości. Pamiętam jego pierwszy tekst, który musiał zgrabnie podkolorować ówczesny reżim na sugestie Putramenta. W "Literaturze" długo nie zagrzał miejsca. Jakiś swobodny artykuł nie spodobał się dyrekcji.
Również w "Tygodniku Powszechnym", gdzie chronił się po kolejnym wylewaniu go z pracy. Widziałem jego determinacje w założenia gazety Nowy Świat. Później odtworzył Gazetę Polska. Dźwigał pierwsze egzemplarze osobiście. Rzeczywiście pracował bez wytchnienia. Najdziwniejsze dla mnie było, że często po kolejnych zwolnieniach z pracy bywał bezrobotny, wykreślany z Salonów. Ratował się wówczas pisząc o muzyce, stąd książki o Chopinie i o Bachu.
Grał na fortepianie po amatorsku. Jakieś małe utworki, aby później w towarzystwie Stefana Kisielewskiego, Tadeusza Kaczyńskiego, Olgierda Gedymina urządzać "konkursy chopinowskie„ które po kilku głębszych wszyscy panowie po kolei grali swoje kawałki. Oczywiści wygranych nie było, za to było wiele radości i śmiechu. (Olgierd ekonomista upierał się że wygrał, ale ja nie mogę tego potwierdzić …).
Ale czasem kończyło się na poważnie, gdyż Stefan Kisielewski po którymś tam spotkaniu w moim domu zaczął pisać dla mnie koncert fortepianowy. Pisał później parę lat. Wykonałem go na kilka dni przed jego śmiercią w Filharmonii Narodowej na Warszawskiej Jesieni. Kontakty Piotra z ówczesnymi intelektualistami w opozycji były na porządku dziennym.
U Piotra w mieszkaniu, a raczej w klitce na Żoliborzu nigdy nie sprzątanej spotkałem również Pana Prezesa Kaczyńskiego, wtedy jeszcze w początkach jego działalności. Oberwało mi się wtedy, bo krytykowałem ich poważne miny, a ja byłem wesoło usposobiony.
A z Prezydentem Lechem Kaczyńskim i Jego małżonką spotkałem się już po latach na moim recitalu z okazji wielkiej gali 90-tych urodzin Prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego. Wspominam o tym z nostalgią, gdyż miałem wtedy honor spotkać dwóch Prezydentów naraz. Do dzisiaj szukam zdjęć z tej uroczystości.
W mieszkaniu na Sobieskiego spotykałem tam wielu autorów opozycyjnych i nie tylko. Miedzy innymi poznałem Janusza Szpotańskiego, który, z pamięci odtwarzał treść swojego nieśmiertelnego poematu "Towarzysz Szmaciak”, którego replikę polityczną mamy w dzisiejszych czasach (Człowiek o moralności alfonsa-Gomółka).
Któregoś dnia Piotr widząc moje słabe perspektywy życiowe i ciężki start pianisty zaproponował mi nauczenie się sonat Domenico Scarlattiego, twierdząc, że powinienem je mieć w swoim repertuarze. Twierdził, że Scarlatti jest mało znany w Polsce i niema na rynku nagrań płytowych. Jest co prawda nagranie Vladimira Horowitza, ale trudne do zdobycia. Dałem się namówić, nauczyłem się i wykonałem je publicznie.
Po pierwszym wykonaniu Piotr wraz z krytykiem Tadeuszem Kaczyńskim napisali kilka artykułów i przekonali Polskie Nagrania do realizacji płyty, jeszcze wtedy długogrającej. Nagranie poszło w świat, zainteresował się nim sam Leonard Bernstein z którym zadebiutowałem w Ameryce z 1 koncertem Brahmsa z Bostońską orkiestrą symfoniczną.
Nie opisuje twórczości Piotra, (piękny list z okazji Jubileuszu wysłał nasz Prezydent Karol Nawrocki), przeczytałem wszystko, co napisał.
Niektóre powieści, jak Cyrk, Gnidy, czy książki muzyczne czytałem z entuzjazmem, inne pozycje jak Bitwa o Wałęsę, mniej, zwłaszcza że tą książką, według mnie, utorował Lechowi Wałęsie prezydenturę. Później Piotr dokonał zwrotu o 180 stopni, mając pewne niedostępne przedtem informacje. Wiadomo, nikt z nas nie jest nieomylny.
Polak, człowiek pełnokrwisty, kochał muzykę, kobiety, przyrodę. Oryginał, nawet dziwak, zawsze ubrany w te same stare swetry, nie zwracający uwagi na życie doczesne, dowcipny, często lekkomyślny, bardzo emocjonalny, zagubiony w swoim pisarstwie. Nie znosił mieszczaństwa, salonów, za to kochał wieś. Właśnie w czasie naszych eskapad na wieś poznał Małgosię, późniejszą żonę.
W roku 1977 oczekiwaliśmy z Piotrem urodzin naszych dzieci. Piotr pierwszy został ojcem, urodził się Andrzej tydzień później mój syn Michał. Przed urodzeniem się Michała przeżywałem niepewność i zazdrość, bo też chciałem syna. Na szczęście urodził się chłopak, byliśmy obydwaj zachwyceni….
Ale to już historia.
Wspomnę jeszcze o artykule, który Piotr napisał o mnie, o moim talencie, technice i muzykalności. Ten tekst miał mi pomóc i zresztą pomógł, nagrałem później płytę z sonatami Scarlattiego, która mi otworzyła drogę do kontaktu z Bernsteinem. Ale nie powstrzymał się od asekuracji.
Napisał przypowieść o starej Babci, która pod drzwiami jego słynnego mieszkanka na Żoliborzu proponowała mu miód, najlepszy na świecie. Piotr kupił. Po pierwszej porcji był zachwycony, po drugiej już mniej, po trzeciej stwierdził, że miód jest sztuczny.
Teraz z okazji Jego Jubileuszu miałem zadać Piotrowi pytanie, jakim miodem w końcu się okazałem?
Tyle na razie o Piotrze, który już mi nie odpowie…
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.