Legislacyjny walec czy troska o zdrowie? Ustawa tytoniowa w ogniu krytyki

Dodano:
Posłowie na sali obrad Sejmu w Warszawie Źródło: PAP / Paweł Supernak
Prace nad projektem ustawy o numerze UD213 o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu i wyrobów tytoniowych, nazywanej potocznie ustawą tytoniową, wchodzą w decydującą fazę. Choć Ministerstwo Zdrowia deklaruje walkę o zdrowie publiczne i ochronę młodzieży, rynek oraz rolnicy biją na alarm. Razem z Kamilem Moskwikiem, ekspertem specjalizującym się w analizie rynków regulowanych, zastanawiamy się, czy wylewanie dziecka z kąpielą nie stało się nową metodą legislacyjną.

Ministerstwo Zdrowia deklaruje, że zaostrzenie przepisów ma służyć ochronie młodzieży przed epidemią produktów jednorazowych. Tymczasem przedstawiciele rynku, ekonomiści i rolnicy biją na alarm. Obecny kształt ustawy, procedowany w cieniu gabinetów, może przynieść skutki odwrotne do zamierzonych, dewastując przy tym legalnie działający sektor gospodarki. To, co w teorii ma być krucjatą o zdrowie, w praktyce zamienia się w gospodarczy thriller. Stawka jest wysoka: ważą się losy miliardowych wpływów do budżetu oraz stabilność tysięcy polskich gospodarstw rolnych.

Prawo niezamierzonych konsekwencji

Analizując tryb wprowadzania zmian w ustawie tytoniowej, trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z szerszym zjawiskiem, które nasz rozmówca – ekspert rynkowy, Kamil Moskwik – określa prawem niezamierzonych konsekwencji.

– Obserwujemy dziś zjawisko, w którym niemal każda nowa regulacja, wprowadzana w szczytnych celach, w zderzeniu z rynkową rzeczywistością przynosi efekty uboczne, nierzadko sprzeczne z założeniami – tłumaczy Moskwik.

Doskonałym przykładem tego mechanizmu były tegoroczne bardzo wysokie podwyżki akcyzy na wyroby tytoniowe. Pod pretekstem walki o zdrowie publiczne, Ministerstwo Finansów zwiększyło pierwotnie zaplanowaną podwyżkę akcyzy aż o 150%. W efekcie zamiast wzrostu wpływów z tytułu akcyzy, mamy drastycznie kurczący się legalny rynek i wpływy na niemal niezmienionym poziomie.

- Należy się spodziewać, że Ministerstwo Finansów nie zrealizuje swoich planów związanych z wysokością wpływów budżetowych z tytułu podatku akcyzowego od wyrobów tytoniowych w 2025 r., które miały być wyższe o 15 proc. w porównaniu do roku 2024 r. Jest to związane m.in. bezprecedensowym spadkiem legalnej sprzedaży wyrobów tytoniowych i rosnącą presją ze strony nielegalnego handlu.

Z kolei resort zdrowia bierze na celownik saszetki nikotynowe, planując niemal całkowite wyeliminowanie ich wariantów smakowych. Tymczasem specyfika tego produktu opiera się właśnie na dodatkach smakowych, więc zakaz aromatów poza tytoniowym na dobrą sprawę eliminuje tę kategorię z rynku.

Ekspert zwraca uwagę na fakt, że większość krajów europejskich dopuszcza smaki w saszetkach nikotynowych, a co za tym idzie, należy spodziewać się napływu tych produktów z krajów ościennych.

– Z perspektywy logiki finansów publicznych, ale także zdrowia publicznego taka polityka jest niezrozumiała. Smakowe saszetki nikotynowe, które stanowią 90 proc. rynku będą najpewniej dalej nabywane przez konsumentów, ale w nielegalnym obiegu lub z korzyścią dla budżetów krajów ościennych – zauważa analityk.

Rolnik szuka stabilności

Dla polskiego rolnictwa te legislacyjne niuanse mają wymiar egzystencjalny. Polska jest potęgą w uprawie tytoniu – jesteśmy trzecim największym producentem surowca, co pozwala nam zaspokajać blisko 40 proc. zapotrzebowania Unii Europejskiej, a popyt na tytoń z Polski nie maleje – inne kraje bardzo cenią jego jakość. Według raportu „Wpływ produkcji wyrobów tytoniowych na polską gospodarkę” opracowanego przez ekonomistów z Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych (CASE), w całym sektorze tytoniowym oraz jego otoczeniu pracuje prawie 30 tys. osób w przeliczeniu na pełne etaty, a praca około 560 tys. osób jest związana pośrednio lub bezpośrednio z sektorem tytoniowym.

- Pamiętajmy, że biznes tytoniowy to nie tylko uprawa, ale także dalsze etapy, jak suszenie czy produkcja wyrobów tytoniowych – to ważna gałąź gospodarki. Jesteśmy europejskim liderem nie tylko w zakresie surowca. Zdecydowana większość z wyprodukowanych w Polsce papierosów – a według danych za rok 2023 było to aż 85 proc. całkowitego wolumenu produkcji – również trafia do krajów UE, czyniąc z nas jednego z najważniejszych producentów w Europie – komentuje Moskwik.

Obecnie pozycja ta jest jednak realnie zagrożona. Gdzie leży problem? Spadki legalnej sprzedaży we wszystkich kategoriach wyrobów tytoniowych, tlący się powrót szarej strefy, wpływa nie tylko na producentów gotowych wyrobów i budżet państwa, ale także na cały powiązany łańcuch dostaw.

– Uderzenie w rynek szeroko pojętych wyrobów nikotynowych to bezpośredni cios w popyt na polski surowiec, ale także w małe punkty sprzedaży detalicznej. – podkreśla ekspert, wskazując na wielopoziomowe skutki nadmiernych regulacji.

Resort rolnictwa deklaruje co prawda, że dobro plantatorów tytoniu jest priorytetem, a w polityce unijnej należy uwzględniać ewentualne szkody gospodarcze. Jednak w zderzeniu z pędzącym walcem legislacyjnym resortu zdrowia, te zapewnienia wydają się tracić na znaczeniu.

Inwestorzy na walizkach

Chaos wokół ustawy UD213 wpisuje się w szerszy obraz niestabilności prawa, który staje się bolączką polskiej gospodarki. Ekspert przypomina, że państwo, które w teorii ma być gwarantem stabilności, staje się partnerem chimerycznym, paraliżującym planowanie.

Branża tytoniowa jest tego dobitnym przykładem. Firmy, ufając ustaleniom z Ministerstwem Finansów w postaci mapy drogowej akcyzy, planowały swój biznes i kolejne inwestycje.

– Mówimy o gigantycznych nakładach. Firmy tytoniowe inwestują w Polsce miliardy w centra produkcyjne, zatrudniają setki tysięcy osób w fabrykach w całym kraju. Pamiętajmy, że te spółki są jednymi z większych płatników podatków w Polsce. Odpowiadają za 8 proc. całkowitych wpływów budżetu państwa. W 2023 r. wartość inwestycji sektora przekroczyła 900 mln zł, co oznacza wzrost o 171 proc. w porównaniu do roku poprzedniego. Największy nacisk położono na rozwój nowoczesnych technologii, w tym produkcję wyrobów nowatorskich oraz tworzenie centrów usług wspólnych wspierających dystrybucję. Ich wkład do polskiego budżetu jest ogromny, więc i mandat do tego, by oczekiwać stabilnego prawa wydaje się oczywisty - wyjaśnia Moskwik.

Nadmierne regulacje sprawiają, że inwestorzy zaczynają rozważać ograniczanie produkcji lub przenoszenie zakładów za granicę, co już dzieje się u naszych zachodnich sąsiadów, gdzie zamykane są wieloletnie fabryki.

Prezent dla szarej strefy

Wprowadzanie prohibicyjnych rozwiązań w pośpiechu niesie za sobą jeszcze jedno, poważne zagrożenie, o którym mówi się wprost: rozkwit czarnego rynku.

– Rynek ma swoją logikę. Jeśli legalne produkty znikają lub stają się zbyt drogie, pojawia się impuls do zakupów poza systemem – ostrzega analityk.

W miejsce certyfikowanych produktów z polskich fabryk, rynek może zalać fala towarów z przemytu, nieposiadających żadnych atestów. Straci na tym budżet (brak akcyzy i VAT), straci legalny biznes, który nie ma szans w starciu z nieuczciwą konkurencją, a przede wszystkim straci zdrowie publiczne – z powodu braku kontroli nad składem produktów z podziemia.

Legislacyjny pośpiech i brak rzetelnej debaty nad projektem UD213 to papierek lakmusowy polskiej polityki gospodarczej. Jak zauważa nasz rozmówca, nadregulacja nigdy nie jest darmowa – jej koszt ponosimy wszyscy, a zamiast rozwoju fundujemy sobie walkę o przetrwanie. Czy rząd zdąży zawrócić z tej drogi, zanim regulacyjny bumerang uderzy w polskie rolnictwo i gospodarkę z pełną mocą?

Źródło: DoRzeczy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...