Lisicki o decyzji Gronkiewicz-Waltz: Wszystkie najgorsze słowa są tu właściwe
Jak ocenia Pan decyzję prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz o zakazaniu Marszu Niepodległości?
Paweł Lisicki: Cisną się na usta oczywiste słowa: prowokacja, skandal. W zasadzie każde najgorsze słowa jakie przychodzą na myśl są w obliczu tej decyzji właściwe. Odwołanie Marszu Niepodległości powoduje niepotrzebne podgrzewanie nastrojów. Konsekwencją tej decyzji może być to, że jeżeli Hanna Gronkiewicz-Waltz obawiała się eskalacji konfliktu i zamieszek w stolicy, to środową decyzją właśnie ku nim prowadzi.
Czym kierowała się Hanna Gronkiewicz-Waltz podejmując tę decyzję, bo ciężko uznać, by uczyniła to spontanicznie i lekkomyślnie?
Zgadzam się z tym, że w przypadku polityków raczej mamy do czynienia z zachowaniami racjonalnymi, niż emocjonalnymi. Tu chodzi po prostu o to, żeby wywołać taki wzrost napięcia, by potem całemu światu opowiadać, że w Polsce skrajna prawica opanowała miasto, a dzielna prezydent Warszawy i dzielne siły liberalne się temu przeciwstawiają. Zakładam, że chodzi o tego typu przekaz i taki jest pomysł. Ja bym powiedział, że w tym wszystkim wydarzyła się jedna rzecz dobra.
Jaka?
Można zobaczyć jak wyglądałyby rządy Platformy Obywatelskiej, gdyby rządziła ona nie tylko w największych miastach, ale w całej Polsce. Mam wrażenie, że byłyby to rządy zamordystów. Mielibyśmy co tydzień wielkie, wspaniałe parady homoseksualne, a organizacje patriotyczne i narodowe nie mogłyby urządzać swoich marszów bo co i rusz by się okazywało, że gdzieś tam czają się jacyś faszyści.
Teraz wszystko zależy od sądu, który może decyzję prezydent stolicy utrzymać, albo oddalić. Jednak narodowcy zapowiadają, że i tak marsz się odbędzie.
Realnym celem Hanny Gronkiewicz-Waltz nie jest powstrzymywanie tego marszu. Bo nawet najbardziej naiwny obserwator zdaje sobie sprawę, że jeśli jest silna potrzeba manifestowania swoich uczuć patriotycznych, a ona z pewnością w Polsce występuje, to takie zakazy tego nie powstrzymają. Celem zakazu jest chęć doprowadzenia do wzrostu napięcia, wiara w to, że dojdzie do jakichś zamieszek, starć z policją, które potem będzie można pokazywać na Zachodzie pod hasłem „skrajna prawica” przejmuje Polskę, w związku z tym konieczna jest mobilizacja prodemokratycznych sił, aby tę „skrajną prawicę” obalić.
Wszyscy jednak wiedzą, kto decyzję o odwołaniu Marszu Niepodległości podjął. Więc pytanie, na ile ta strategia, o której Pan wspomniał będzie skuteczna?
Politycy liczą, że może łatwiej będzie mobilizować elektorat pod hasłem, że oto skrajna prawica, nacjonaliści szaleją. A szaleją, bo zostali doprowadzeni do takiego wzrostu napięcia, że łatwiej jest teraz wyobrazić sobie zamieszki niż gdyby za marsz odpowiadali jego organizatorzy.
Ze strony Hanny Gronkiewicz-Waltz padł też argument, że powodem decyzji są też obecne problemy w policji – wielu funkcjonariuszy przebywa na zwolnieniach, trwają negocjacje policyjnych związków z MSWiA. Policja miałaby mieć problem z zabezpieczeniem zgromadzenia.
W oczywisty sposób, jeżeli mamy do czynienia ze szczupłymi siłami policyjnymi, powinniśmy dążyć do osłabienia napięcia tak, by ten marsz nie potrzebował interwencji policji. W sytuacji, gdy go zakazujemy tylko mobilizujemy drugą stronę do ostrzejszych działań i wtedy tej policji potrzebujemy jeszcze więcej. Więc jedyny cel, który dostrzegam to chęć prowokacji, i to, jak Platforma już nieraz robiła, na użytek zachodni. Chodzi o to, by pokazać, że siły demokracji bronią się przed nacierającym faszyzmem, sprzedawać to za granicą jako opowieść o Polsce.
To sytuacja dosyć trudna dla partii rządzącej. Rozbicie Marszu będzie eskalować konflikt, brak reakcji spowoduje zarzut, że rządzący PiS idzie ramię w ramię z faszystami. W jaki sposób rząd powinien do tego problemu podejść?
Myślę, że decyzja Gronkiewicz-Waltz była też pewną próbą założenia pułapki na Prawo i Sprawiedliwość. Bo niereagowanie w sytuacji, w której okazałoby się, że marsz jest nielegalny, byłoby uznane za sprzymierzanie się z faszystami. Z kolei zareagowanie w oczywisty sposób sprawiłoby, że duża część prawicy by się od PiS-u odcięła, partia rządząca straciłaby poparcie tej grupy. Mówimy o bardzo cynicznej grze, tymczasem w perspektywie mamy coś ważnego. Mamy święto 11 listopada i dziesiątki, może setki tysięcy ludzi, chcących zamanifestować publicznie swój patriotyzm. Wykorzystywanie tak instrumentalne tego święta i uczuć patriotycznych w taki sposób jest czymś karygodnym i obrzydliwym.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.