To prawda – nie ma symetrii win!
Tak, rzeczywiście "nie można mówić o żadnej symetrii", i rzeczywiście można powiedzieć, że "winna jest tylko jedna strona", a nawet "jeden człowiek", który kłamstwo i nienawiść uczynił swą polityczną metodą. Ta stroną jest PO i służące jej liberalne salony, a tym człowiekiem Donald Tusk. Nie napiszę "Oskarżam!", bo tej frazy użył kiedyś Zola – przypomnę jednak, że pisałem wielokrotnie, iż Donald Tusk to najbardziej żałosna kreatura, jaka rządziła Polską od czasu generała Zajączka, i mam nadzieję zobaczyć go jeszcze kiedyś w więzieniu.
Nie ma symetrii. Wiceprzewodniczący PiS nie zaprosi na "zimny budyń krojony nożem", jak Palikot zapraszał na "kaczkę po smoleńsku i krwawą Mary". Żaden pisowiec nie będzie w telewizji obruszał się, że Tusk (czy ktokolwiek inny) przyszedł na pogrzeb "w czarnym garniturze jak jakiś Breżniew", żaden pisowiec nie będzie gdańszczanom gasił zniczy moczem ani w czasie, gdy je zapalają, puszczał przez gigantofon "kaczuszek", żaden nie będzie organizował na fejsie wydarzenia "wyp…my serce ze zniczy z Gdańska" – a kiedy wdowa i sieroty zechcą pójść na grób zmarłego, pisowcy na pewno nie będą im blokować dostępu wyjąc i bluzgając.
Więc nie ma symetrii.
Te wszystkie – a można by je przecież wyliczać godzinami – przejawy nienawiści i skrajnego zbydlęcenia po Smoleńsku inspirował lider PO cynicznie, z premedytacją, jednocześnie z obłudą świętoszka Tartuffe’a winiąc o to przeciwników. Niejeden dziennikarz może potwierdzić, co "off record" mówili działacze PO o wskazówkach otrzymywanych na partyjnych szkoleniach z pijaru. Uczono ich, że "Kaczyński to małpa w klatce", i trzeba "kopać w klatkę" (ta fraza nawet weszła na stałe do dziennikarskiego języka), prowokować małpę, żeby się po klatce rzucała i wrzeszczała, straszyła ludzi – bo jak długo będzie ich straszyć, będzie "niewybieralna". Taka była marketingowa "doktryna Ostachowicza", stosowana przez wiele lat, w błogim poczuciu bezkarności, bo "przejechanie ciężarnej zakonnicy na pasach" nie mieściło się liberalnym elitom w głowach – i zresztą przez wiele lat zapewniająca Tuskowi sukcesy. Świadomie łamano wszelkie zasady przyzwoitości, tabu i granice rozsądku, aby prowokować do zachowań, które propaganda władzy (ówczesnej) mogła wykorzystać do straszenia PiS-em i oskarżania go o "nienawiść".
Chyba najbardziej znanym przykładem (i sukcesem) "doktryny Ostachowicza" było sprowokowania Jarosława Kaczyńskiego podczas sejmowej debaty rechotem i porykami "zadzwoń do brata!" by wdarł się poza kolejnością na mównicę i użył obelgi "zdradzieckie mordy" – od tego czasu codziennie po wielokroć przywoływanej przez propagandę "totalnej opozycji". Ale można znaleźć nieskończenie wiele innych, pośrednich dowodów istnienia i stosowania tej doktryny. Ot, choćby to: tuż przed wyborami zdominowana przez PO Rada Warszawy, po pięciu latach upierania się, że nie trzeba żadnego pomnika smoleńskiego, bo takowy jest już na cmentarzu powązkowskim i to wystarcza – nagle sama z siebie, bez żadnej inspiracji PiS czy rodzin smoleńskich, przegłosowała, by taki pomnik postawić… w zaułku koło śmietnika za pętlą autobusową. Po cóż by innego, niż aby sprowokować protest PiS, przywołać Smoleńsk w kampanii i po raz kolejny uruchomić propagandę "a ci w kółko o zamachu"?
Dlatego można dziś powiedzieć z pewną przesadą, że, istotnie – winę za doprowadzenie Polski na krawędź wojny domowej ponosi jedna strona politycznego sporu, która nienawiść, pogardę, odzieranie z godności i agresję uczyniła narzędziem uprawiania swej polityki. I jeden człowiek. Człowiek, który na pogrzebie Pawła Adamowicza dał swym zwolennikom znak, że wraca. Nie "na białym koniu", tylko na trumnie prezydenta Gdańska, przypadkowej ofiary bandyty szukającego pomsty i sławy oraz "tupolewizmu" panującego od lat przy organizowaniu masowych imprez pod egidą WOŚP.
Wraca już nie tylko jako "ostatnia nadzieja" opozycji, ale delegat Europy "pierwszej prędkości", mający przywrócić posłuszeństwo w buntującej się kolonii i zapewnić jej dalsze, niezakłócone eksploatowanie – taki powrót wymaga bowiem skrócenia kadencji przewodniczącego Rady Europejskiej, które samo w sobie będzie dowodem, kto powierza Tuskowi ową misję. Wraca pod hasłem walki z nienawiścią. Pozwolić mu na ponowne objęcie władzy byłoby to największym głupstwem w naszych współczesnych dziejach.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.