"Św. Jan Paweł II nie jest na czasie w dzisiejszym Kościele"
Jak to jest naprawdę ze słynną anegdotą Ojca Świętego Franciszka?
Dr Tomasz Terlikowski: Z tą anegdotą Ojca Świętego jest tak, że przede wszystkim to nie jest ona zbyt śmieszna. Tak naprawdę nie bardzo wiadomo o jaką historię dokładnie chodzi. Gdy papież ją opowiedział, media – czemu zresztą trudno się dziwić – zinterpretowały, że chodzi o Legionistów Chrystusa. Szczególnie, że wszystko to poprzedziły bardzo ostre sformułowania o niewolnictwie seksualnym, o wykorzystywaniu. Jednak następnego dnia po wypowiedzi Franciszka, Stolica Apostolska wydała komunikat, że nie chodziło o wykorzystywanie seksualne, tylko o manipulację. I, że nie chodziło o Legionistów Chrystusa, ale o żeńską gałąź Wspólnoty Świętego Jana. No, ale Ojciec Święty tego nie powiedział. A jego anegdota, to w istocie poważne oskarżenie. Brzmi w ten sposób, że po spotkaniu z Janem Pawłem II, po zwycięstwie jakiejś „drugiej partii” schowano jakąś sprawę do szuflady. Nie zdarzyło się dotąd, by jakikolwiek papież formułował tego typu zarzuty wobec innego papieża. Co więcej, wobec papieża, którego sam kanonizował! Bo przecież Jan Paweł II został kanonizowany przez Franciszka.
O co więc chodzi?
Rodzi się pytanie, czy czasem nie jest to element szerszego procesu "dewojtylizacji" Kościoła, czyli osłabiania autorytetu świętego Jana Pawła II.
Po co miałoby to być robione?
Podważenie autorytetu św. Jana Pawła II ułatwiłoby podważanie Jego nauki. A to zjawisko już widzimy. Zapisy Amoris Laetitia są – przynajmniej w pewnej interpretacji – sprzeczne z nauką Jana Pawła II. Coraz bardziej widać, że św. Jan Paweł II nie jest dziś „na czasie” w Kościele. A pozbawianie Go autorytetu w ważnej sprawie, jest tego dowodem.
Tej tezie o "dewojtylizacji" może przeczyć jeden fakt – o ile anegdota papieża Franciszka stawia w gorszym świetle św. Jana Pawła II, daje dobre świadectwo o Benedykcie XVI, który był chyba bardziej jeszcze konserwatywny od św. Jana Pawła II?
Z tym, że pontyfikat Benedykta XVI nie jest tak mocnym kontrapunktem dla pontyfikatu Franciszka, jak było to w przypadku pontyfikatu Jana Pawła II. Nie mamy do czynienia z "debenedyktynizacją" także dlatego, że Benedykt XVI żyje. Jego pontyfikat, znacznie krótszy od Jana Pawła II był też pontyfikatem kontynuacji. Dlatego wyraźnym kontrapunktem dla Franciszka jest św. Jan Paweł II. Przyznają to wprost współpracownicy obecnego papieża. A Jego dokumenty wprost określają jako nieaktualne, które trzeba „przezwyciężyć”, „przekroczyć”.
Nie jest to jedyny temat, budzący – mówiąc delikatnie – zdziwienie u katolików. Ostatnio mieliśmy do czynienia z wizytą Ojca Świętego Franciszka w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Kontrowersje wzbudziło też porozumienie z komunistycznymi Chinami.
To są dwie całkowicie różne sprawy. Jeśli chodzi o porozumienie z Chinami, to tak naprawdę przekreśla ono bohaterstwo Kościoła podziemnego. Kościoła, po którego stronie opowiadał się i Ojciec Święty Jan Paweł II i papież Benedykt XVI. Dzisiejsza dyplomacja Watykanu uznała, że porozumienie z komunistycznym gigantem jest ważniejsze, niż wierność tym, którzy byli wierni Stolicy Apostolskiej. To jest zachowanie powiedzmy bardzo dyplomatyczne, ale bardzo nieładne wobec męczenników. A jego skutkiem jest to, że wierni Rzymowi kapłani wracają do domu. A więc poczuli się na tyle zdradzeni, że postanowili przynajmniej czasowo opuścić stan kapłański, niż podporządkować się komunistycznym nominatom.
Jakie korzyści z tych ustępstw odnosi Watykan?
Czy Stolica Apostolska coś na tym zyska? Doświadczenie historyczne uczy, że z komunistami nie można się dogadywać. Za pontyfikatu papieża Pawła VI, czy Jana XXIII próbowano dogadywać się z komunistami i nic z tego nie wyszło. Komuniści kłamią, grają wyłącznie na siebie. Chińscy komuniści są w tych rozgrywkach jeszcze lepsi niż komuniści sowieccy, bułgarscy, czechosłowaccy, rumuńscy. Nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości, że Stolica Apostolska się na tym porozumieniu przejedzie. Szkoda tylko, że przejedzie się za cenę tego, że męczennicy chińscy cierpieć będą nie tylko z rąk komunistów, ale także watykańskiej dyplomacji.
A wizyta w Emiratach Arabskich?
Jeśli chodzi o Emiraty, to jest tu inny problem. Tu akurat postępowanie Franciszka jest kontynuacją linii Jana Pawła II i Benedykta XVI. Czy nam się to podoba, czy nie, próby dialogu z islamem są przez Watykan podejmowane od dziesięcioleci. To Jan Paweł II wyznaczał tu trendy, choćby całując Koran, przemawiając do młodzieży w Maroku, czy zwołując spotkanie międzyreligijne w Asyżu. Pewnym wyjątkiem jest tu przemówienie Benedykta XVI w Ratyzbonie, który stwierdził, że islam nie jest religią rozumu, racjonalności. Ale to był w procesie dogadywania się z islamem wyjątek, nie reguła. Jeśli chodzi o wizytę Franciszka zaskoczeniem nie jest ani spotkanie, ani podpisany dokument. Dziwi tylko jedna rzecz.
Jaka?
Sformułowanie, że Bóg chce pluralizmu religijnego. Oczywiście, z pewnymi zastrzeżeniami mogłoby to być do pogodzenia z nauczaniem Kościoła. Bo Bóg zaszczepił w człowieku potrzebę religii, pragnienie Boga. Ludzkie poszukiwania Boga są czymś naturalnym, Bóg chce być szukany. W tym znaczeniu wszelkie systemy religijne zawierają ziarna prawdy. Ale ostatecznie Bóg chce też, by wszyscy byli zbawieni przez jedną osobę – tą osobą jest Jezus Chrystus. To jest zawarte też w deklaracji Dominus Jesus. A więc słowa Franciszka mogą otwierać drogę tym, którzy głoszą, że wszystkie religie są równe. Z chrześcijańskiego, ortodoksyjnego punktu widzenia to nie jest obojętne, jaką religię wyznajemy. W jednej Bóg objawił się w pełni, w postaci Jezusa Chrystusa. W innych religiach się nie objawił. W innych religiach są ziarna prawdy, prowadzące ku zbawieniu. Ale są też ziarna nieprawdy, mogące prowadzić ku potępieniu. Oczywiście Kościół nigdy nie głosił, że tylko katolicy mogą być zbawieni. Co nie zmienia faktu, że gdzieś jest prawda, a gdzieś jej nie ma.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.