Prof. Dudek: Brudziński zesłany, bo trzeba było zrobić miejsce Morawieckiemu
Jest Pan zaskoczony czołówkami list PiS do Parlamentu Europejskiego?
Prof. Antoni Dudek: Nie będę oryginalny stwierdzając, że zaskoczyło mnie tylko jedno nazwisko – ministra spraw wewnętrznych i administracji, Joachima Brudzińskiego. Nigdy nie był w kontekście startu w eurowyborach wymieniany. Zawsze miał opinię szarej eminencji, polityka, który faktycznie rządzi partią.
Europarlament jest miejscem, w którym zarobki przekraczają jednak apanaże poselskie?
Tak, ale to miejsce, które politycy wybierają jako miłe zwieńczenie kariery. To jest oczywiste, że start w eurowyborach nie jest awansem, ale politycznym zesłaniem. Ciekawe co spowodowało, że polityk tej rangi, co Joachim Brudziński startuje w wyborach do Parlamentu Europejskiego razem ze zbankrutowaną panią premier, zbankrutowaną panią minister edukacji, politykami pokroju Karola Karskiego. Osób, które nawet przez pięć minut nie zbliżyły się do pozycji, jaką miał w partii Brudziński. Start w eurowyborach to jednak sensacja.
Dlaczego Joachim Brudziński znalazł się na liście do Europarlamentu?
Ja mam jedną hipotezę – prezes Jarosław Kaczyński idzie przez PiS-owski las z siekierą i karczuje go dla swojego następcy, premiera Mateusza Morawieckiego. Po środku tego lasu stał wielki dąb, Joachim Brudziński, który być może nie chciał ustąpić miejsca Morawieckiemu. A więc musiał zostać wycięty, lub jak kto woli, przesadzony. Po to, by premier stał się w partii faktycznym numerem dwa. Innego wytłumaczenia nie widzę, chyba, że są jakieś zakulisowe wydarzenia, o których jeszcze nie wiemy. Jednak związek między rosnącą pozycją Morawieckiego i wysłaniem Brudzińskiego do Brukseli jest dla mnie oczywisty. Jeżeli pozycja szefa MSWiA w partii była tak potężna, jak o niej spekulowano, to z pewnością nie dało się go pominąć w torowaniu drogi dla Morawieckiego.
Ale dlaczego Brudziński miałby być przeszkodą dla Morawieckiego?
Być może nie chciał się podporządkować. I można to w sumie zrozumieć. Brudziński był w partii od wielu lat, kandydował jeszcze z Porozumienia Centrum, w PiS był od osiemnastu lat. I nagle przychodzi facet, który w ciągu zaledwie trzech lat zgarnia wszystko. Zostaje ministrem i wicepremierem, potem premierem, potem ma być następcą tronu w PiS-ie.
Na listach nie ma prawie ludzi Zbigniewa Ziobro…
Jest Beata Kempa. Ale faktycznie – byłem przekonany, że Zbigniew Ziobro znajdzie się na liście do Parlamentu Europejskiego. Że zakończy to żywot bytu zwanego Solidarną Polską. Stało się inaczej. To zaskoczenie. Osobiście nie wierzyłem i wciąż nie wierzę plotkom mówiącym o tym, że Ziobro jako szef prokuratury stał się tak potężny, że prezes boi się go ruszyć, ja kolejni amerykańscy prezydenci bali się odwołać Hoovera. Jeśli jednak Ziobro utrzyma pozycję po wyborach parlamentarnych, moim zdaniem jednak zwycięży w nich PiS, to zgodzę się, że jest niezwykle potężny, i sam prezes tę potęgę uznaje. Bo nie jest tak, że odejście Ziobry odbierze PiS-owi jakiś znaczący elektorat.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.