Państwo teoretyczne plus
PiS w 2015 roku obiecywał skończyć z platformerskim państwem teoretycznym. Niestety widać teraz, że niewiele w tym względzie zrobił. Większość zmian nie ma charakteru systemowego, to zazwyczaj (głośne) korekty. W partii najwyraźniej uznano, że państwo realne to takie które wchodzi w gospodarkę i wyjmuje pieniądze z prawej kieszeni, aby przełożyć do lewej; siłę i sprawczość państwa utożsamiono z interwencjonizmem.
Państwo nadal teoretyczne
W niniejszym tekście nie chodzi o krytykę samych projektów socjalnych Prawa i Sprawiedliwości, tylko o fakt, że największy z tych projektów pomocowych – program 500 plus – utożsamiono z końcem państwa teoretycznego. Ot, daliśmy pieniądze, można otrzepać ręce i iść do domu. Tymczasem widzimy na każdym kroku, że nie jest to prawda. Teoretyczność naszego państwa jest cały czas aktualna, powodując jego niewydolność oraz marnotrawienie olbrzymich ilości energii, czasu i pieniędzy.
Przejawia się to choćby w tak z pozoru drobnych rzeczach, jak fakt, że austriacki biznesmen mógł przez tygodnie bez problemu nagrywać najważniejszą osobę w Polsce. I to już po wielkiej aferze podsłuchowej z 2014 roku, co pokazuje, że polskie służby nie wyciągnęły żadnej lekcji, a system ochrony najważniejszych osób w państwie jest dziurawy jak sito.
Przypomnijmy, że na słynnych taśmach z 2014 roku minister Sienkiewicz mówiąc o państwie teoretycznym, miał na myśli to, że poszczególne resorty i organy ze sobą nie współpracują, że cały organizm państwowy „rozłazi się”. I czy tak właśnie nie wyglądała sytuacja za rządów Beaty Szydło, gdy poszczególni ministrowie nie byli w stanie ze sobą współpracować i musieli biegać do Kaczyńskiego, by wyprosić zgodę na kolejne projekty? Albo gdy na własne oczy obserwujemy, jak prezydent Duda co chwila musi toczyć boje jak nie z szefem MON, to z resortem sprawiedliwości, jak nie z ministrem Ziobro to z premierem Morawieckim (słynna sprawa fregat). Albo też gdy przewodniczący jednego związku zawodowego jest w stanie paraliżować cały obóz rządzący, wymuszając na nim swoje postulaty.
Symboliczna w tym względzie była głośna sprawa grafenu – być może przełomowej technologii, które ma szanse zrewolucjonizować w przeciągu najbliższych lat świat techniki. – Potrafiliśmy spiąć potęgę wynalazku, energię finansistów i pomoc państwa – przekonywał Donald Tusk jeszcze pod koniec 2013 roku. Zapowiadało się wspaniale – gdy zagraniczni naukowcy produkowali arkusze grafenu o rozmiarach 2 na 2 cm, polscy naukowcy potrafili wytwarzać płaty o rozmiarach 50 na 50 cm. Dr hab. Włodzimierz Strupiński będący patronem całego przedsięwzięcia przez kilka lat dzielnie znosił państwową „pomoc”, w końcu jednak i on się poddał. A raczej to jego poddano, wręczając mu dymisję. Nano Carbon, spółka która miała szczegółowo opracować przemysłową technologię wytwarzania grafenu, teraz ponoć wyprzedaje sprzęt, a najnowszy raport NIK jest dla niej wielce krytyczny.
I w taki sposób projekt, który naprawdę mógł być znakiem rozpoznawczym Dobrej Zmiany uleciał w powietrze. A to właśnie tutaj było pole dla popisu dla wszelkiej maści ministrów rozwoju, przedsiębiorczości, postępu, technologii i dostatku. Ale spokojnie, w przyrodzie nic nie ginie. Skoro Polska zwolniła miejsce, to niedługo pojawią się inni gracze, którzy wykorzystają wolną przestrzeń.
Fetysz 500 plus
Jarosław Kaczyński na sobotniej konwencji dał do zrozumienia, że na rok przed wyborami ma panować Pieniądz i Spokój. Sobotnia konwencja Prawa i Sprawiedliwości stała się kolejnym festiwalem obietnic socjalnych, gdzie na pierwszy plan wybiła się kwestia rozbudowy programu 500 plus. Już nikt nie pamięta, że nie tak dawno temu ci sami politycy, którzy dzisiaj nie mogą się nachwalić szczodrości prezesa PiS, przekonywali, że rozciągnięcie programu na pierwsze dziecko przerasta możliwości państwa polskiego (ba, sami głosowali przeciwko takiemu projektowi opozycji).
Zostawmy jednak to nagłe nawrócenie na boku. PiS ewidentnie odłożył projekt narodowej rewolucji na plan dalszy (nigdy zresztą nie precyzując, jak ta rewolucja miałaby dokładnie przebiegać) i skupił się na spokojnej konsumpcji, transferach, trwaniu. Symbolem tego stała się fetyszyzacja właśnie programu „rodzina plus”.
Piszę „fetyszyzacja”, gdyż ze świadczenia pieniężnego zrobiono kamień węgielny całej państwowości rangą niemalże równy takim wydarzeniom jak Bitwa Warszawska, odzyskanie niepodległości czy chrzest Polski. Jakakolwiek krytyka rządzących przestaje mieć znaczenie, bo na każdy zarzut pada odpowiedź, „ale to my wprowadziliśmy 500 plus”. Taka postawa prowadzi do chorej sytuacji, gdy o normalnym projekcie socjalnym nie można rzeczowo rozmawiać. Dyskusji nie jest już poddawana sprawa likwidacji programu, ale nawet jego ograniczenia. Z kolei opozycja, której co naiwniejsi mogli pokładać jakieś nadzieje, całkowicie skapitulowała i w pogoni za punktami w sondażach zaczęła się licytować z rządzącymi. Strategia tyleż szkodliwa co głupia (bo jeżeli ktoś bierze udział w wyborach z uwagi na 500 plus, to zagłosuje na sprawdzony PiS zamiast niepewną w tym względzie PO).
Ironią jest fakt, że już mało kto pamięta, że program nie spełnił swojej podstawowej funkcji. Przypomnijmy, że w 2015 roku głównym uzasadnieniem dla projektu nie było żadne wyrównywanie szans, przywracanie godności czy wolności (cokolwiek miałoby to oznaczać) tylko walka z największym wyzwaniem przed jakim staje państwo polskie – z kryzysem demograficznym. Prognozy na najbliższe kilkadziesiąt lat są w tym względzie zatrważające. A to na tym polu program 500 plus poniósł całkowitą porażkę. Jak podaje GUS, w zeszłym roku w porównaniu do 2017 roku zmalała liczba urodzeń. Mimo miliardów wtłoczonych w ten program, demografia nawet nie drgnęła.
Czemu piszę akurat o 500 plus? Gdyż to świetny przykład ukazujący PiS jako partię, która skapitulowała przed prawdziwymi wyzwaniami stojącymi przed dzisiejszą Polską. Kryzys demograficzny jest największym problemem nie tylko starzejącej się Polski, ale również całej Europy. Państwa zachodnie znalazły proste rozwiązanie – imigracja. Skutki tego szaleństwa obserwujemy już dzisiaj, chociaż prawdziwe koszta będą zapewne widoczne dopiero za kilkadziesiąt lat, gdy struktura etniczna zacznie przekładać się nie tylko na kulturę, ale również ustrój oraz politykę zagraniczną państw zachodnich.
Polska nie zdecydowała się pójść tą ścieżką (swoją drogą zdecydowany sprzeciw rządu na przymusową imigrację, to obok uszczelnienia VAT-u był chyba jeden z ostatnich przypadków gdy państwo polskie faktycznie pokazało swoją „realność” i skuteczność), ale w zamian nie szuka żadnych innych rozwiązań. Gdy okazało się, że 500 plus nie ratuje sytuacji, to politycy po prostu zmienili narrację i zamiast mówić o prawdziwym celu tego programu, zaczęli opowiadać o godności, równości szans, wolności itd.
Teraz natomiast pojawia się zapowiedź rozszerzenia programu 500 plus również na rodziny z jednym dzieckiem. I proste pytanie – czy ktokolwiek pamięta jeszcze o szumnie zapowiadanym Planie Morawieckiego? O tzw. Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, która miała wytoczyć drogę rozwoju gospodarczego państwa polskiego na najbliższe lata? Otóż w tym planie nie ma ani słowa o rozszerzeniu programu 500 plus.
Po prostu sondaże zaczęły spadać, kilka afer uderzyło w dobre imię Jarosława Kaczyńskiego, więc prezes PiS wywalił stolik Morawieckiego do góry nogami, posłał cały „plan” do wszystkich diabłów i zapowiedział swoją własną „piątkę” (znamienne jest, że mówimy o „piątce” Kaczyńskiego a nie Morawieckiego). Cytowana powyżej teza Bartłomieja Sienkiewicza o teoretyczności państwa, którego poszczególne organy nie są w stanie ze sobą współpracować, potwierdza się tutaj w pełnej krasie.
Światełko w tunelu
Od objęcia władzy przez Kaczyńskiego w państwie minęły trzy lata i teraz gdy bitewny kurz opadł, to nagle okazało się, że PiS nie wprowadził żadnych strategicznych zmian. Że właściwie nie stawia przed sobą żadnego celu, do którego dąży. Ot rządzi… by sobie rządzić. Bo pomijając zapewnienia samych polityków, że PiS rządzi by było sprawiedliwie i ludziom się dobrze żyło, żeby w ogóle było lepiej i równiej, to jaki jest cel PiS-u?
Łatwo krytykować, ktoś powie. Czy nie ma żadnego obszaru, w którym państwo za rządów PiS okazałoby się skuteczne? Są takie – jak najbardziej; np. uszczelnienie systemu VAT było niewątpliwie dobrą zmianą, ale było to raczej naprawianie patologii dawnej władzy, niż wprowadzanie systemowych rozwiązań. Meritum sprawy nie dotyczy krótkotrwałych zmian, które mogą zostać odkręcone po przegranych przez PiS wyborach.
Przyznam, że pewnym światełkiem w tunelu wydaje się być sprawa, o której wspomniał Kaczyński na zeszłotygodniowej konwencji – dostęp do komunikacji. Każdy, kto podróżował np. po Polsce wschodniej zdaje sobie sprawę, jak tragicznie wygląda sieć połączeń pomiędzy wsiami i mniejszymi miejscowościami. Choćby w okresie letnim setki wsi jest pozbawionych jakiegokolwiek transportu publicznego. Z kolei w ciągu roku autobus pojawia się… dwa razy dziennie – o 7 rano i 20 wieczorem.
W sukurs obietnicom Kaczyńskiego idzie projekt Centralnego Portu Komunikacyjnego – wielkiego węzła komunikacyjnego, który z jednej strony miałby podczepić Polskę pod światowy handlowy krwioobieg, z drugiej natomiast wpłynąć ożywczo na strukturę samego państwa polskiego. CPK ma się wszak nie ograniczać jedynie do stworzenia wielkiego lotniska (tak to czasami jest prezentowane przez media), ale cała inwestycja ma obejmować budowę dróg, połączeń kolejowych, ożywienie ruchu wewnątrzpaństwowego, pobudzenie inwestycji itd.
Dlatego obietnice rządzących budzą pewną nadzieję. Z jednej strony pozostaje jednak pytanie czy budżet państwa obciążony socjalnymi projektami utrzyma ten (niezwykle ambitny) projekt, z drugiej natomiast istnieje groźba, że ten pomysł podzieli los „mieszkania plus”, a środki zostaną przesunięte na projekty, które może nie mają takiego znaczenia w dłuższej perspektywie, ale mogą chwilowo podratować wizerunek partii.
Mniejsze zło
Platforma Obywatelska przez lata prezentowała samą siebie jako partię mniejszego zła. Nie był to oficjalny komunikat, ale między wierszami Tusk zdawał się twierdzić, że PO może nie jest idealna, ale trzeba na nią głosować, by nie dopuścić PiS-u do władzy. Teraz coraz mocniej podobna nuta zaczyna przebijać z wystąpień polityków PiS. Głosujcie na nas, bo inaczej wróci Tusk i wam zabierze 500 plus. PiS po prostu zaczyna powtarzać strategię PO, sytuując się jako mniejsze zło.
Bo czy podprogowy przekaz PiS-u w 2015 roku nie brzmiał „zrobimy porządek, powsadzamy złodziei za kratki, wywrócimy III RP do góry nogami”? I po trzech latach widać doskonale, że z tych obietnic niewiele zostało. Symbolem tego może być medialny popis Donalda Tuska przed komisją ds. Amber Gold, albo fakt, że najgłośniejszym skazanym w aferze dotyczącej tzw. reprywatyzacji warszawskiej był… Jan Śpiewak, który przez lata nagłaśniał patologie do jakich dochodziło w stolicy.
Patrząc już na to z punktu widzenia czystej skuteczności politycznej, to strategia straszenia Platformą zadziała jedynie na zmobilizowany elektorat, który i tak na PiS zagłosuje. Tak jak straszenie Kaczyńskim bardzo szybko się wyczerpało i nie starczyło na zmobilizowanie centrum w 2015 roku, tak samo i straszenie Tuskiem i Schetyną nie przyciągnie centrowego wyborcy. PiS zapewne wygra w 2019 roku wybory do Sejmu, ale wygra jako partia trwania, a nie jako partia dobrej zmiany.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.
Zobacz poprzednie teksty z cyklu "Taki Mamy Klimat":
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.