Trzaskowski melduje wykonanie zadania
To jak wyglądała polska scena polityczna na przełomie kwietnia i maja, było de facto zabójczo groźne dla Andrzeja Dudy. Dlatego jestem przekonany, że dążąc do przełożenia wyborów na czerwiec, Prawo i Sprawiedliwość modliło się o kandydaturę Rafała Trzaskowskiego.
Gdyby kandydatem PO do końca pozostała Małgorzata Kidawa-Błońska (przypominam 4 proc. poparcia w kwietniu!), to niemal na pewno obserwowalibyśmy II turę wyborczą, w której Andrzej Duda musiałby się zmierzyć z Szymonem Hołownią albo Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem.
Taki scenariusz oznaczałby moim zdaniem dwie rzeczy – koniec Platformy Obywatelskiej jako poważnej siły politycznej (degradacja do poziomu SLD) oraz wyborczą porażkę Andrzeja Dudy. To byłaby prawdziwa rewolucja i początek nowej sceny politycznej (podobny reset do tego, jaki był w roku 2005). Udało się tego uniknąć tylko dzięki jednej osobie – Trzaskowskiemu.
Zaprzepaszczone zwycięstwo
Start Hołowni czy Władysława Kosiniaka-Kamysza w II turze z dzisiejszej perspektywy może już nie brzmieć groźnie, ale wystarczy sięgnąć do sondaży z przełomu kwietnia, by gołym okiem zobaczyć, jak poparcie dla obu polityków rosło.
Co więcej, sondaż Estymator dla DoRzeczy.pl dowodził, że z trzech liczących się kontrkandydatów to właśnie Trzaskowski ma najmniejsze szanse na sukces.
Prezydent stolicy ucieleśniał wszystko, z czym walczy PiS – elitaryzm, postępowość, liberalizm. Jego ukłony w stosunku do LGBT, jego antypaństwowa polityka – to wszystko powodowało, że był on idealnym kontrkandydatem dla Dudy (może tylko Tusk byłby lepszy). A MIMO TEGO zwycięstwo PO było dosłownie o włos. To pokazuje, że gdyby do II tury wszedł ktoś mniej upartyjniony, mniej mobilizujący elektorat, który w nie lubi PiS, ale widzi w nim mniejsze zło, to zapewne ten ktoś wygrałby wybory.
Odgrzana wojenka
Gdy dwa lata temu wiceszef PO wygrał warszawskie wybory, pisałem w ramach cyklu „Taki Mamy Klimat”, że stolica nie działa na takich samych zasadach co reszta Polski; że to co ośmieszało Trzaskowskiego w oczach przeciętnego Polaka (styl bycia, pretensjonalność, elitarność), w samej Warszawie działało na jego korzyść. No właśnie – w Warszawie, ale nie w całej Polsce.
Dlatego jestem przekonany, że gdy tylko udało się wcisnąć Trzaskowskiego na miejsce Kidawy-Błońskiej, sztabowcy Andrzeja Dudy odetchnęli z ulgą. Start prezydenta Warszawy umożliwił powrót do narracji PiS-PO, pozwolił odgrzać starą wojnę, którą tak dobrze znamy od 2005 roku.
To wojna, która z każdym rokiem (szczególnie od 2010 roku) jedynie wzbiera na sile, dzięki czemu wszystko co nie należy do obozu PiS lub antyPiS, jest anihilowane. Zarówno Kosiniak jak i Hołownia próbowali grać kartą centrową, próbowali pokazywać się jako „większe dobro” a nie kolejne „mniejsze zło” i gdyby tylko dostali się do drugiej tury, to ta metoda by zadziałała. Nie mam wątpliwości, że obaj pokonaliby Dudę.
Ale nie mieli takiej możliwości. Start Trzaskowskiego oznaczał, że odżywa konflikt PO-PiS i żadne centrum nie ma znaczenia. „Chcesz nadal Polski Kaczyńskiego czy powrotu Polski Tuska” – podoba nam się czy nie (dla mnie ta perspektywa jest okropna), ale to właśnie przed takim pytaniem stanęliśmy 28 czerwca i 12 lipca.
Innymi słowy – gdyby PO myślała o odsunięciu Kaczyńskiego od władzy, to po prostu nie wystawiałaby swojego kandydata.
Platforma z nożem na gardle
Dlaczego tak się nie stało, jest oczywiste. Bo popuśćmy na chwilę wodze fantazji – w wyborach ostatecznie startuje jednak Kidawa-Błońska. Kandydatka PO nie dostaje się do II tury. Przekaz jest jasny – czas Platformy przeminął. Nie ważne wtedy nawet czy tenże Hołownia bądź Kosiniak-Kamysz faktycznie wygraliby z Dudą (a wygraliby), najistotniejszy jest fakt detronizacji Platformy, która straciłaby nimb liberalnego katechona – siły powstrzymującej mroczne moce kaczystów.
PO od lat – co najmniej od 2011 roku, ale właściwie to już od 2005, gdy w łeb wzięła koalicja PO-PiS – swój główny przekaz opierała na straszeniu Kaczyńskim. Tak było, gdy Platforma dopiero szła do władzy (2005-07 oraz 2015-teraz) i tak było, gdy Platforma nie chciała władzy stracić.
Kandydat PO poza II turą, poza realną walką o odsunięcie Kaczyńskiego oznacza jedno – lemingi muszą szukać nowego wehikułu antypisu. Dlatego też brak Platformy w II turze oznaczałby de facto koniec tej partii. Pozostałby jej los SLD czy Nowoczesnej; musiałaby robić za przystawkę dla nowej największej partii antypisu powstałej wokół (zapewne) prezydenta Hołowni.
Dlatego Trzaskowski nigdy nie miał wygrać wyborów, a jedynie uratować Platformę przed stoczeniem się do drugiej ligi. Nikt w jego sukces nie wierzył. Jestem przekonany, że 10 milionami wyborców byli bardziej zaskoczeni Budka i Kierwiński niż sztabowcy Dudy (świadczy o tym fakt z jaką egzaltacją powtarzają tę liczbę przy każdej okazji).
Trzaskowski miał doprowadzić do tego, żeby nie było powtórki z Kwaśniewskiego z 2000 roku i żeby II tura w ogóle się odbyła oraz żeby znalazł się w niej reprezentant PO. Nic innego nie miało znaczenia.
Trzaskowski dał radę
To wszystko co tu piszę, to nie jest czcze teoretyzowanie i rozmyślanie „co by było gdyby” (a polska prawica uwielbia „gdybologię”, szczególnie historyczną). Staram się udowodnić, że Platforma Obywatelska działała w pełni racjonalnie wystawiając Rafała Trzaskowskiego zamiast Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Racjonalnie i z pełną świadomością, że jego start oznacza zwycięstwo Andrzeja Dudy.
To jest o tyle istotne, gdyż pokazuje, że cała narracja antypisu kolportowana przez PO jest całkowicie sztuczna. Demokracja, praworządność, opinia na Zachodzie – to wszystko o czym słyszymy od lat tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia. Gdy przychodzi co do czego, to górę bierze partyjny interes.
Zaklęcia dotyczące obrony demokracji mają służyć jedynie oczarowaniu lemingów. Chodzi o wprowadzenie wyborców w szał oraz ich rozemocjonowanie, aby ci będąc przekonanymi, że w końcu jest okazja, aby złowrogi PiS w końcu obalić, kierowali się do największej partii opozycyjnej. Chodzi o starą metodę, którą przez ostatnie lata doskonalił Grzegorz Schetyna – chodzi o pokazanie samych siebie jako jedynego ratunku przed Kaczyńskim. Trzeba gonić króliczka, ale nie wolno go złapać. A już na pewno nie wolno pozwolić, aby złapała go inna partia opozycyjna.
Gonić Dudę
Gonienie Dudy – takie właśnie zdanie miał Trzaskowski i wykonał je doskonale. Dlatego teraz obserwujemy narrację o łamaniu prawa przez kaczystów, o TVP, o nieprawidłowościach wyborczych – obserwujemy serię wymówek, która ma zaognić konflikt i zdusić w zarodku inicjatywę Hołowni (stąd też ostatnie wystąpienie Trzaskowskiego w Gdańsku z Nową Solidarnością). Bo, jak słusznie wskazał niedawno Antoni Trzmiel, "tak w tych wyborach, jak i w następnych Platforma będzie walczyła przede wszystkim z tymi, którzy jej tak dzielnie w antypisie sekundowali".
Dlatego jest ta cała idiotyczna nagonka dotycząca konieczności przeprowadzenia III tury wyborów (pisałem o niej w zeszłym tygodniu). Nie chodzi o żadne powtórzenie głosowania, nikt w to przecież nie wierzy. Jedynym celem jest odgrzanie dawnego konfliktu i ocalenie Platformy przed losem Unii Wolności, która w 2000 roku nie wystawiając kandydata w wyborach prezydenckich dokonała totalnego samozaorania.
Po to jest ruch ośmiu gwiazdek, po to dziesiątki ataków na Bogu ducha winną Kingę Dudę, dlatego toleruje się wszelkie celebrytki pokroju Gretkowskiej czy Lisa – to są naganiacze, nic więcej. Mają naganiać wyborców, kreować manichejską wizję walki na dobre i na złe.
Nie jest przypadkiem, że ta histeria wybuchła tylko w części opozycji – po stronie platformerskiej. W środowisku PSL, Hołowni i Lewicy nastroje są o wiele bardziej stonowane, a ich liderzy (czy to na Twitterze, czy w mediach) wprost wdają się w kłótnie z szefostwem PO. Czarzasty i Kosiniak-Kamysz zdają sobie sprawę, że zaognianie konfliktu w tym momencie jedynie służy Platfomie.
No i PiS-owi. Wszak ten podział, jak pisałem, sprzyja obu wielkim, postsolidarnościowym formacjom, które władają naszym państwem od 15 lat. Trzaskowski to udowodnił – ratując Platformę, ratował jednocześnie PiS i prezydenturę Andrzeja Dudy.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.
Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.