Mur dla życia
Łukaszenka znalazł sprytny i niezwykle uciążliwy sposób na odegranie się na Polsce, a szerzej na Unii Europejskiej, za wspieranie białoruskiej opozycji. Szlakiem białoruskim im. Aleksandra Łukaszenki przybywają kolejne setki imigrantów przede wszystkim z Bliskiego Wschodu. Każdego dnia Straż Graniczna informuje o nowych rekordach prób nielegalnego przekroczenia granicy. Ile takich prób nie zostaje udaremnionych? Tego nie wiemy. Wiem za to, że imigranci przedostają się coraz szerszą falą na nasze terytorium. Docierają też dalej. Wystarczy wskazać, że o niepokojącej sytuacji na swojej granicy coraz głośniej mówią Niemcy. I mówią wprost: to efekt kryzysu migracyjnego na wschodzie.
Nie ma lepszej i bardziej pewnej broni w walce z wywoływanym sztucznie przez Białoruś kryzysem, niż budowa porządnego muru. Pokazuje to doświadczenie międzynarodowe – dopiero płot na granicy węgiersko-serbskiej pozwolił na opanowanie niekontrolowanego napływu imigrantów od strony Bałkanów.
Jak ratować życie?
Mur ratuje życie. Na dwóch płaszczyznach. Przede wszystkim szczelna, niemożliwa do pokonania "na dziko" granica, zniechęca potencjalnych imigrantów do prób jej sforsowania. Przemytniczy biznes przestanie się opłacać, bo szybko rozniesie się wieść o nowoczesnym umocnieniu, wyposażonym m.in. w detektory ruchu. Nie będzie warto ryzykować. Ogromne środki przestaną płynąć do organizatorów przemytu. Przestanie zarabiać reżim, przemytnicy, białoruskie linie lotnicze Belavia i lotnisko w Mińsku. Koniec zysków z przemytu oznacza mniej osób, które mogą ucierpieć podczas pokonywania szlaku. Nie będzie na granicy rodzin z dziećmi, nie będzie aut przewożących 13 pasażerów, nie będzie obozowisk w środku lasu. Przed nami zima. Nietrudno wyobrazić sobie, z jaką tragedią będziemy mieli do czynienia, jeżeli dzieci nadal będą używane przez Łukaszenkę do brutalnej i bezwzględnej gry z Polską. W tej grze nie liczy się ludzkie życie, tylko dokopanie nam i reszcie Unii.
Po drugie – mur ratuje życie Polaków. Wyolbrzymiam? Odsyłam do lektury niezwykle ciekawego reportażu z Podlasia autorstwa Macieja Pieczyńskiego z ostatniego numeru tygodnika "Do Rzeczy". Mieszkańcy terenów przygranicznych coraz bardziej odczuwają zagrożenia związane z grupami imigrantów, którym udało się pokonać zieloną granicę. Dochodzi do przypadków włamań na posesję, zatrzymywania aut, brakuje szacunku dla własności prywatnej. Niestety, przemoc fizyczna jest naturalną konsekwencją rosnącej liczby szwendających się grup mężczyzn, którzy będą desperacko próbowali dostać się na Zachód. Być może za wszelką cenę. Człowiek zdesperowany staje się nieobliczalny. Dodatkowo, nie sposób nie brać pod uwagę ryzyka związanego z przenikaniem na terytorium Polski osób mających powiązania terrorystyczne. O tym, że to ryzyko realne, informowało MSWiA. Kraje, które kiedyś postawiły na "politykę otwartych drzwi", dziś coraz mocniej odczuwają jej negatywne skutki. Rosnąca przestępczość i drenaż kasy państwa (wypłacać zasiłki trzeba, a pracować nie ma komu) to tylko początek długiej listy.
W obliczu narastającego problemu, musi niepokoić deklaracja marszałka Senatu ws. procedowania przez izbę ustawy dot. budowy ogrodzenia. Wygląda na to, że Senat nie będzie się spieszył i wykorzysta ustawowy czas na zajęcie się projektem. Tak przynajmniej pokazuje doświadczenie. Kiedy Tomasz Grodzki mówi "ustawą zajmiemy się w stosownym czasie", może to oznaczać tylko jedno. Problem w tym, że budowa muru nie potrwa dobę, ale nieco dłużej. A każdy dzień to kolejne setki imigrantów forsujących granicę. Nie ma więc czasu do stracenia i każdy dzień zwłoki to nowe tragedie. Jestem jednak przekonana, że tak jak Sejmie, tak i w Senacie sprawa ta stanie się przedmiotem po pierwsze politycznych targów, a po drugie zamieni się w rytualne bicie w rząd.
Pomagać mądrze
Czy odgrodzenie się od Białorusi murem jest niehumanitarne? Czy w ten sposób Polska stanie się krajem antyludzkim? Nie. Takie oskarżenia wpisują się w nakreślony w Mińsku scenariusz. I mają jedynie cechy antypolskiej propagandy. Wiele mainstreamowych mediów nad Wisłą podsyca emocjonalną krytykę naszego kraju. Tylko czy robią coś więcej? Jasne, że nie. Krzyczą, lamentują, piszą tweety.
A ja znam kogoś, kto robi coś więcej. Po prostu i dosłownie – robi. Jak zawsze egzamin z człowieczeństwa zdaje ks. Tomasz Kancelarczyk ze Szczecina i jego Fundacja Małych Stópek. Jak zawsze – bo wtedy, kiedy inni gadają, oni biorą się do roboty. "Nie wchodząc w dyskusje, czy należy wpuszczać do Polski czy nie osoby koczujące po stronie białoruskiej wiem jedno, że tym którzy już są w naszym kraju, należy udzielić pomocy. Jeżeli jest im zimno, to należy ich ogrzać. Jeżeli są głodni, to nakarmić" – apeluje ks. Kancelarczyk. Na facebookowym profilu Bractwa Małych Stópek można znaleźć szczegółowe informacje na temat tego, jak pomóc. Do czego z całego serca zachęcam.
Jestem przekonana, że szybka budowa solidnego ogrodzenia i taka właśnie doraźna pomoc poprzez zaufane instytucje, są najlepszym sposobem na to, by połączyć obowiązek ochrony kraju z realizacją chrześcijańskiego obowiązku pomocy bliźniemu.
Nie róbmy prezentu Mińskowi i Moskwie, zbudujmy mur!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.