Dr Piekarz: Rząd musi działać tu i teraz, zwłaszcza że idzie zima
Damian Cygan: Czy takimi działaniami jak tarcza antyinflacyjna da się ograniczyć wzrost cen?
dr Dawid Piekarz: Tarczę antyinflacyjną należy rozumieć nie jako coś, co wyhamuje inflację, tylko jako narzędzie, które osłoni część obywateli przed jej skutkami. Faktycznie jest tak, że duża część tej inflacji ma źródła za granicą – to przede wszystkim wzrost cen ropy, gazu i uprawnień do emisji dwutlenku węgla, na co polski rząd nie ma kompletnie żadnego wpływu. Mówiąc wprost, rząd w ogóle ma tutaj niewielkie pole manewru, więc dobrze, że wykorzystuje je na tyle, na ile może.
Jeżeli obniżka podatków wejdzie w życie, to sfinansuje ją budżet państwa, czyli my wszyscy. Czy to nie jest błędne koło?
I tak, i nie. Inflację nazywa się swego rodzaju podatkiem inflacyjnym, bo jak rosną ceny, to za wszystko płacimy więcej także w podatkach pośrednich. Zatem z jednej strony rząd obniża podatki, a z drugiej strony wiadomo, że wpływy do budżetu będą większe właśnie przez inflację, więc z punktu widzenia rządzących to wszystko gdzieś się tam zepnie. Proszę zwrócić uwagę, że nie tylko nasz rząd podejmuje takie działania. Wzrost cen energii w Europie stał się tak dużym problemem, że wiele rządów zaczyna rozważać jakieś wersje instrumentów, które będą miały na celu nie tyle zdusić inflację, a raczej złagodzić jej skutki dla gospodarstw domowych. Moim zdaniem polski rząd wyszedł z założenia, że inflację będzie zwalczał długofalowo, ale trzeba też działać tu i teraz, zwłaszcza że idzie zima.
Czy realna jest obniżka cen paliw o 20-30 groszy na litrze, jak twierdzi premier Morawiecki?
Spadek cen o 20-30 groszy mniej więcej się spina, bo o tyle spadną obecne obciążenia fiskalno-podatkowe. Zwróćmy uwagę, że już w tej chwili mamy do czynienia z obniżką cen na stacjach paliw, bo coraz częściej można spotkać cenę poniżej 6 zł, co jeszcze dwa tygodnie temu było niemożliwe. To jest wynik spadku cen ropy wywołany nowym wariantem koronawirusa, Omikronem, a więc kiedy tarcza antyinflacyjna zacznie działać, może się okazać, że benzyna będzie jeszcze tańsza niż o 20-30 groszy. Mamy do czynienia z kompletnie ambiwalentną sytuacją, ponieważ z jednej strony cieszymy się, że spadła nam cena ropy, na którą nie mamy wpływu, a z drugiej strony nie powinniśmy się cieszyć, bo to nie ekonomia o tym zdecydowała, tylko kolejny wariant koronawirusa, który w przyszłości może mieć inne, złe skutki dla gospodarki.
GUS podał w piątek, że przeciętna płaca w przedsiębiorstwach przekroczyła 6 tys. zł brutto. Czy to będzie argument dla Rady Polityki Pieniężnej do dalszego podnoszenia stóp procentowych?
Jeśli mamy w jakiś sposób zwalczać inflację, to RPP i tak musi podnosić stopy procentowe. Wzrost cen sprawia, że pojawia się presja, żeby podnosić płace, z kolei podwyżki wynagrodzeń powodują inflację podażową, bo części pieniędzy nie można ulokować na rynku. Proszę zwrócić uwagę, że chyba pierwszy raz w historii mamy do czynienia z brakiem nowych samochodów, a ceny używanych poszły niebotycznie w górę. Przecież zwykle o tej porze roku połowa reklam w mediach dotyczyła wyprzedaży aut z danego rocznika. Teraz tego nie ma, bo w salonie ciężko jest kupić nowy samochód. Wracając do odpowiedzi na pytanie, sądzę, że dane GUS o wynagrodzeniach faktycznie będą argumentem do kolejnej podwyżki stóp procentowych, może nie najważniejszym, ale RPP tak czy siak musi je podnieść.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.