Podgórski: Nie odrzucajmy pieniędzy z UE, ale bzdurne ograniczenia trzeba powstrzymać
Damian Cygan: Jak wygląda sytuacja na polskim rynku zboża w związku z blokadą ukraińskich portów?
Jacek Podgórski: Polska nie jest tym krajem, który w kontekście rynku zbożowego najbardziej cierpi z powodu wojny na Ukrainie, bo wymiana między naszymi krajami jest względnie niewielka. Natomiast Polska, podobnie jak inne kraje, odczuwa szereg konsekwencji na globalnym rynku zbożowym. Musimy zdać sobie sprawę z absolutnie kluczowego faktu, że Ukraina i Rosja łącznie odpowiadają za około 30 proc. światowej produkcji pszenicy. Jeżeli w ukraińskich portach rosyjskie siły blokują statki ze zbożem, to nie może nie mieć konsekwencji dla cen na globalnym rynku, co widać także w Polsce.
Co ma pan na myśli?
Widoczna jest pewna stagnacja w sprzedaży ziarna. Polscy rolnicy cały czas starają się jeszcze magazynować zboże i nie sprzedawać go, bo liczą na to, że w najbliższym czasie ceny będą jeszcze wyższe, choć patrząc na ostatnią dekadę one już są rekordowe. Ten deficyt na rynku zbożowym spowodowany jest po pierwsze sankcjami nałożonymi na Rosję, która ma coraz mniej możliwości sprzedaży swojego ziarna, a po drugie niemożnością eksportu swoich plonów przez Ukrainę.
Warto podkreślić, że mówimy zarówno o zbożu konsumpcyjnym, przeznaczonym do spożycia dla człowieka, ale także o zbożu paszowym, bo ciągle zapomina się o tym, że większość zbóż na świecie produkuje się z przeznaczeniem na paszę. Jeżeli tego zboża będzie mniej, będzie ono droższe. Jeżeli będzie droższe, wzrosną ceny paszy, a co za tym idzie ceny produktów pochodzenia zwierzęcego.
Co dziś najbardziej boli polskich rolników?
Gigantyczne zawirowania na rynku gazu i paliw. Gazu z tego względu, że jest on głównym elementem składowym ceny nawozów używanych w rolnictwie, bez których tak naprawdę nie możemy dzisiaj mówić o skutecznej i wysokotowarowej produkcji rolnej. A te nawozy są droższe o kilkaset procent względem tego, co mieliśmy rok czy dwa lata temu. Rolnicy tego po prostu nie wytrzymują. Niestety w najbliższym czasie należy spodziewać się w Polsce niższych zbiorów z tego powodu, że niektórych rolników nie było po prostu stać na nawozy. A jeśli nie używali oni chemii rolniczej, to roślin albo nie udało się właściwie nawieźć, albo nie udało się ochronić przed przeróżnymi insektami czy chorobami.
Które produkty żywnościowe mogą w związku z tym najbardziej podrożeć?
Możemy spodziewać się, że w najbliższych tygodniach, miesiącach drastycznie podrożeje pieczywo, ale także inne produkty zbożowe, bo rynek odczuje brak ukraińskiej pszenicy. Jeszcze kilka lat temu śmialiśmy się z tego, kiedy przestrzegano, że za bochenek chleba będziemy płacić 7 czy 8 zł. Dziś, choć uwarunkowania polityczno-gospodarcze są inne, już nie należy się z tego śmiać. To jest scenariusz, który biorąc pod uwagę wojnę skorelowaną z bardzo wysoką inflacją, wcale nie musi być bajeczką wyssaną z palca.
Przeciętny Kowalski już odczuwa skutki wojny w swoim portfelu, bo ceny na pułkach sklepowych są wyższe. A sytuacja będzie jeszcze gorsza, bo zapowiedzi ekspertów z zakresu ekonomii mówią wprost, że w Polsce do końca roku utrzyma się dwucyfrowa inflacja. To wszystko musi znaleźć odzwierciedlenie w cenach. Niestety.
Czy sytuację polskich rolników poprawią środki unijne, które mają napłynąć do Polski w ramach Krajowego Planu Odbudowy?
Każde pieniądze, które płyną do polskiego budżetu z przeznaczeniem na rolnictwo, pomagają mu. Nie powinniśmy absolutnie odrzucać żadnych środków, które możemy pozyskać dla rolników, także tych w ramach KPO i będzie świetnie, kiedy te pieniądze trafią na rolnicze konta.
Natomiast musimy zniwelować te czynniki, które mogą sprawić, że na nic zdadzą się pieniądze z tych czy innych programów pomocowych. Mam na myśli powstrzymanie pewnych wprost głupich ruchów Unii Europejskiej, takich jak Europejski Zielony Ład. Bo cóż z tego, że z jednej strony będziemy wielką rurą pompować pieniądze do polskiego budżetu rolnego, a z drugiej strony sami na siebie nałożymy absolutnie bzdurne ograniczenia, które spowodują gigantyczne spadki produkcyjne i spadek zbiorów w odniesieniu do niektórych upraw nawet o 40 proc. I to będą ograniczenia, które dotkną prawie wyłącznie rolników z UE. Konsekwencją tego będzie wyparcie z europejskiego rynku żywności rodzimej produkcji i zastąpienie jej inną, może z USA, Chin albo krajów Mercosur (Argentyna, Brazylia, Paragwaj, Urugwaj, Wenezuela), tak bardzo ukochanych przez dawny rząd Angeli Merkel. My nie jesteśmy w stanie konkurować cenowo z krajami, w których koszty produkcji są tak niskie, nawet doliczając do tego koszty transportu.
Także no cóż, przed polskim i europejskim rolnictwem bardzo trudny okres. Natomiast trzeba podkreślić, że mimo tych wszystkich zawirowań Polska jest i pozostanie, przynajmniej w najbliższych latach, krajem żywnościowo bezpiecznym.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.