Budzisz: Możemy mieć powtórkę z granicy polsko-białoruskiej, tylko trudniejszą do odparcia
Damian Cygan: Co grozi Polsce ze strony Rosji, że rząd podjął decyzję o budowie tymczasowej zapory na granicy z obwodem kaliningradzkim?
Marek Budzisz: Moim zdaniem mamy do czynienia z sytuacją, która uprawdopodabnia to, że Rosjanie mogą chcieć doprowadzić do kolejnej fali migracyjnej, zarówno z Ukrainy, jak i z kierunku białoruskiego i kaliningradzkiego. Świadczy o tym szereg działań podjętych w ostatnich tygodniach przez przedstawicieli rosyjskiej administracji, począwszy od decyzji samego Władimira Putina.
O co dokładnie chodzi?
Na początku września prezydent Rosji odbył naradę z przedstawicielami rządu i resortów siłowych, która generalnie była poświęcona turystyce, ale jednym z zaleceń Putina było to, żeby rząd wdrożył zasady ruchu bezwizowego, nawet bez stosowania zasady wzajemności. To oznacza, że Rosja jednostronnie dopuszcza wjazd na swój teren obywateli wszystkich państw, które nie znalazły się na liście krajów wrogich. To są wszystkie państwa afrykańskie, azjatyckie i Bliskiego Wschodu. Informacja o tym spotkaniu została opublikowana na stronie Kremla dopiero 30 października, co już samo w sobie budzi zastanowienie.
Niedługo potem gubernator Kaliningradu Anton Alichanow wystąpił do Rosawiacji, czyli organu nadzorującego ruch lotniczy w Rosji, o wejście lotniska Chrabrowo w Kaliningradzie w reżim otwartego nieba. To oznacza, że na tym lotnisku będą mogły lądować samoloty z państw trzecich, realizujące rejsy między portami lotniczymi, które nie są ich portem macierzystym.
Rosjanom oczywiście nie chodzi o przyciągnięcie turystów.
Kaliningrad nie jest ani hubem transportowym, ani jakąś destynacją turystyczną, dlatego tej inicjatywie Alichanowa trzeba się przyglądać. Zwłaszcza że w wywiadzie dla gazety "Izwiestia" powiedział, że administracja obwodu przygotowała 400 miejsc dla uchodźców z Chersońszczyzny, ale póki co jeszcze nikt nie przyjechał.
Mamy zatem całą sekwencję posunięć rosyjskiej administracji niezwiązanych z zapotrzebowaniami rynku czy ruchem turystycznym, ale z jakimiś innymi planami, których do końca jeszcze nie znamy. To pokazuje, że jest ryzyko wykorzystania tzw. uchodźców z Chersońszczyzny, czyli ludzi przymusowo ewakuowanych z prawego brzegu Dniepru, którzy mogą być relokowani do Kaliningradu. Równolegle mogą zostać uruchomione połączenia lotnicze z państw Bliskiego Wschodu, bo na stronach arabskojęzycznych są już kolportowane informacje o otwierającej się możliwości lotów do Kaliningradu.
Czy celem jest przemieszanie prawdziwych uchodźców wojennych z migrantami?
Może się okazać, że za jakiś czas będziemy mieli do czynienia z powtórką z granicy białoruskiej tylko o tyle trudniejszą do odparcia, że może to być strumień przemieszanych przybyszów z państw arabskich z jednej strony, a z drugiej – nawet w ramach tych samych grup – możemy mieć uchodźców z Ukrainy.
To wszystko buduje pewną sytuację, która potencjalnie może być groźna dla Polski. Jeszcze nic takiego się nie wydarzyło, ale trzeba być przygotowanym na tego rodzaju wariant. Tym bardziej że to się po prostu wpisuje w pewien scenariusz rosyjskiej operacji na Ukrainie.
W jaki sposób?
Bombardowania infrastruktury energetycznej mają doprowadzić do wzmożonej fali migracyjnej, która ma być pewną formą wywarcia presji na państwa wspierające wysiłek wojenny Ukrainy. Putin zresztą wielokrotnie mówił o tym publicznie. W związku z tym w najgorszym dla nas scenariuszu możemy mieć do czynienia z naturalną falą uchodźców z Ukrainy, bo ludzie będą uciekać przed nalotami i trudną zimą, i ze sztucznie generowanymi falami migracyjnymi z Białorusi i obwodu kaliningradzkiego. To jest ten scenariusz, przed którym próbuje zabezpieczyć się polski rząd, moim zdaniem słusznie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.