Mejza zrzeknie się immunitetu. Mówi o "stalinowskich zarzutach"
Prokurator Okręgowy w Zielonej Górze Robert Kmieciak skierował 1 października drogą służbową do Prokuratora Generalnego Adama Bodnara wniosek o wyrażenie zgody na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej Łukasza Mejzy. Podstawą przesłania pisma jest przeanalizowany materiał dowodowy, które dotyczy podejrzenia złożenia przez posła PiS fałszywych oświadczeń o stanie majątkowym. Chodzi o deklaracje z IX i X kadencji Sejmu.
Jak poinformowała we wtorek "Gazeta Wyborcza", najpoważniejszy zarzut dotyczy próby ukrycia pożyczek prywatnych na prawie 500 tys. zł i "zatajenia informacji tak, żeby uniemożliwić identyfikację osób, od których Mejza jest uzależniony finansowo".
Mejza: To stalinowskie zarzuty
O publikację dziennika został zapytany sam zainteresowany.
– Jeżeli będziemy sugerować się tym, co pisze "Gazeta Wyborcza", to daleko nie zajdziemy – powiedział Łukasz Mejza w rozmowie z TVP Info.
Polityk skrytykował działania śledczych, podkreślając, że zarzuty nie mają podstaw. – Chętnie odniosę się do tych wszystkich absurdalnych, powiedziałbym wręcz stalinowskich zarzutów i zrobię to na komisji, na którą bardzo chętnie pójdę – stwierdził poseł PiS. – Tak samo jak chętnie zrzeknę się immunitetu, dlatego że mam czyste sumienie w tej sprawie – dodał.
Poseł PiS: Każdy z tych zarzutów jest absurdalny
Mejza zaznaczył, że chce, aby "wszystkie procedury ruszyły i abym mógł stanąć przed komisją".
Parlamentarzysta powtórzył, że "każdy z tych zarzutów jest absurdalny".
Jednocześnie parlamentarzysta zapewnił, że wszystkie pożyczki znalazły się w oświadczeniach majątkowych. – Wszystkie pożyczki wykazałem, zrobiłem to zgodnie z prawem – stwierdził.
Jeśli dojdzie do uchylenia immunitetu Mejzie, prokuratura postawi parlamentarzyście zarzut zatajenia prawdy lub podania nieprawdy w zeznaniu majątkowym. Grozi za to kara od sześciu miesięcy do ośmiu lat pozbawienia wolności.