Kownacki: Musimy pytać rząd, czy Polska i Polacy będą rzeczywiście chronieni
DoRzeczy.pl: Radosław Sikorski, komentując powołanie nowego niemieckiego rządu z kanclerzem Friedrichem Merzem, mówi o swoich marzeniach: „Marzy mi się na przykład obrona przeciwrakietowa oparta na polskich radarach oraz na niemieckich rakietach i pieniądzach, które mogłyby nas chronić przed rosyjskimi pociskami z Królewca”. Czy panu też marzą się niemieckie rakiety i pieniądze jako podstawa naszej obrony?
Bartosz Kownacki: Na szczęście to tylko marzenia. Politycy powinni jednak funkcjonować w oparciu o fakty i to trzeba jasno powiedzieć. Rozumiem, że to rozwinięcie marzeń Donalda Tuska o wspólnej europejskiej obronie. Mówił przecież o budowie jakiejś tarczy antyrakietowej. Od półtora roku słyszymy te zapowiedzi, ale nadal nie ma żadnych konkretów. Nie istnieje dziś w Europie system, który mógłby się równać z amerykańskim systemem Patriot. My rozpoczęliśmy decyzję o jego zakupie już w 2015 roku. Co prawda, polityczną deklarację podjął jeszcze pan Tomasz Siemoniak, w trakcie kampanii prezydenckiej, ale to był wybór czysto polityczny. Potem, już w sposób merytoryczny, analizowaliśmy realne możliwości i system Patriot okazał się najlepszy. Nie odrzucaliśmy z góry alternatywnych projektów tej klasy – ale po prostu ich nie było, albo wiązały się z zbyt dużym ryzykiem. Europejski projekt? Nie istniał. Było to wówczas marzenie przyszłości. Od 2015 roku do 2025 niewiele się w tej sprawie zmieniło.
Rozważaliśmy też inne możliwości jak choćby izraelskie systemy, technicznie dobre, ale z punktu widzenia naszych wschodnich uwarunkowań politycznych, były po prostu ryzykowne. Dziś nadal nie ma nic lepszego od systemu Patriot. Każdy, kto mówi o budowie alternatywnej obrony przeciwlotniczej, działa moim zdaniem, na szkodę polskiego interesu. Mimo że wydajemy ogromne środki na obronność, to i tak pieniędzy wciąż brakuje. Potrzeby są ogromne. Musimy kupić Borsuki, bo kupujemy tylko sto. Musimy pozyskać kolejne, bardzo drogie systemy obrony powietrznej. I w takiej sytuacji dublowanie istniejących rozwiązań jest wyrazem ignorancji i niekompetencji. Tymczasem Radosław Sikorski był przecież ministrem obrony narodowej. Tego typu pomysły działają na szkodę gospodarczego interesu Polski i pokazują niezrozumienie istoty problemu.
To co panu by się marzyło w relacjach z Niemcami w tej dziedzinie?
To, żeby niemieckie systemy obrony przeciwpowietrznej, jeśli Niemcy rzeczywiście zdecydują się nie korzystać z Patriotów i chcą rozwijać własne systemy, były przynajmniej kompatybilne z naszymi. Jedną z zalet amerykańskiego Patriota jest tzw. ABC – czyli możliwość integracji danych z różnych źródeł: F-35, F-16, Homara, radarów. To daje przewagę. Gdyby więc te europejskie systemy były kompatybilne, możliwe do spięcia w jeden zintegrowany system, to byłaby realna wartość dodana. Ale dziś rozmawiamy o czysto politycznych sloganach, o czymś, czego nie ma. A mnie marzy się po prostu to, żeby zamiast dwóch baterii Patriotów Polska miała ich dziewiętnaście i odpowiednią liczbę pocisków, bo to one realnie chronią ludzi. Politycy Koalicji Obywatelskiej zdają się zapominać, że za naszą wschodnią granicą trwa wojna. A mówią o bezpieczeństwie w kategoriach sloganów, nie faktów. A my musimy patrzeć na efektywność. Musimy pytać, czy Polska i Polacy będą rzeczywiście chronieni. Bo jak sobie kupimy dwie baterie, a Niemcy zbudują „pół systemu”, to nie będzie żadnej skutecznej obrony. Te marzenia Tuska i Sikorskiego – dobrze, że są tylko marzeniami. Bo gdyby zostały zrealizowane, byłoby to dramatyczne w skutkach.
Radosław Sikorski wciąż wierzy w powstanie wielkiej europejskiej armii. Koalicja stawia na wspólne europejskie zbrojenia. Czy to ma sens?
Dwa miesiące temu, po głośnych deklaracjach Donalda Trumpa i trudnej sytuacji Ukrainy, europejscy przywódcy spotykali się, radzili, jak tu pomóc Ukrainie, jak się zjednoczyć. I co? Co się zmieniło? Poza kilkoma spotkaniami – nic. Pogadali, zapowiedzieli jakieś pieniądze – może będą, może nie, nikt nie wie na co. Ukraina jak była w trudnej sytuacji, tak w niej pozostaje. Nadal szuka się amunicji, pocisków, a zasadniczego przełomu nie ma. Problemem Europy jest to, że dużo mówi, dużo debatuje, a potem, po dobrym obiedzie, wszyscy się rozjeżdżają i nic z tego nie wynika. Jeśli tak ma wyglądać europejska obronność, to gratuluję. Może jak rosyjskie wojska staną pod Poznaniem, to wtedy zacznie się prawdziwa rozmowa.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.