„Polskie obozy zagłady” w zachodnich mediach

„Polskie obozy zagłady” w zachodnich mediach

Dzieci w Auschwitz - kadr z sowieckiego filmu na temat wyzwolenia obozu
Dzieci w Auschwitz - kadr z sowieckiego filmu na temat wyzwolenia obozu Źródło:Wikimedia Commons
  • Mateusz ŁabuzAutor:Mateusz Łabuz
Dodano: 
Od zakończenia II wojny światowej minęło ponad siedemdziesiąt lat, a mimo to jej historia wciąż wzbudza żywe emocje. Dzisiaj to już nie tylko wielkie bitwy i kampanie, ale walka o honor i prawdę. „Polskie obozy koncentracyjne” stały się elementem niepokojącej retoryki i są jednym z palących problemów polskiej polityki historycznej. Pytanie tylko, czy bitwę o prawdę da się jeszcze wygrać.

W ostatnich latach, co oczywiście należy odebrać jako sygnał mocno niepokojący i alarmujący, coraz częściej słyszymy sformułowanie „polskie obozy koncentracyjne”. Z czysto językowego punktu widzenia może ono być rozumiane w dwojaki sposób. Pierwsze, i chyba bardziej intuicyjne znaczenie zwrotu opiera się na podległości organizacyjnej i zarządczej. Skoro „polskie”, to organizowane przez Polaków. Drugie, choć wielu autorów próbuje w ten sposób bronić swojej racji, odnosi się do ich lokalizacji. Jeśli „polskie”, to zlokalizowane w Polsce. Szkopuł w tym, że niezależnie od przyjętego punktu widzenia i argumentacji, określenie to w obydwu przypadkach jest błędne. Niestety, siła przekazu medialnego jest na tyle duża, że powoli na stałe wchodzi ono do słownika.

15 sierpnia 2015 roku w norweskiej gazecie „Avisa Sor-Trondelag” ukazała się recenzja filmu „Lektor”. Autorka tekstu nieopatrznie posłużyła się zwrotem „polskie obozy koncentracyjne”, komentując w ten sposób treść filmu. Na publikację natychmiast zareagowała polska ambasada w Oslo, która domagała się sprostowania nieprawdziwej informacji. Redakcja sprostowanie opublikowała, ale zrobiła to w taki sposób, że polskim władzom nie pozostało nic innego, jak tylko zwrócić się do norweskiej Rady Etyki Mediów z prośbą o wydanie werdyktu w sprawie i ukaranie „Avisa Sor-Trondelag”. 24 listopada 2015 roku ukazał się zaskakujący werdykt rady, która odrzuciła skargę polskich władz, argumentując – a jakże! - że sformułowanie to odnosi się do lokalizacji obozów koncentracyjnych. Mizerne uzasadnienie, niepoparte odpowiednią dedukcją i zrozumieniem zależności historycznych, wywołało falę protestów polskich obywateli, którzy zasypali Radę Etyki Mediów lawiną maili. W sprawie interweniował również szef polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Witold Waszczykowski.

Czytaj też:
Naziści okupowali Niemcy? Historia według BBC Newsround

Kolejnym aktem walki o prawdę historyczną stała się sprawa ZDF. Niemiecka telewizja użyła sformułowania „polskie obozy zagłady”, co wzbudziło żywe protesty odbiorców, w tym Karola Tendery, byłego więźnia Auschwitz. Polak zdecydował się na wytoczenie procesu nadawcy. Po ciężkiej batalii proces wygrał, uzyskując wyrok nakazujący ZDF opublikowanie przeprosin na stronie głównej internetowego portalu. ZDF jednak uchylił się od odpowiedzialności, sprytnie maskując przeprosiny na jednej z podstron, opatrując je dodatkowo mętnym tłumaczeniem umniejszającym winę odpowiedzialnych za publikację. W konsekwencji polscy internauci szybko zorganizowali akcję „„German Death Camps””, w ramach której sieć zalały grafiki jednoznacznie obarczające Niemców odpowiedzialnością za organizację obozów zagłady. Obrazki pojawiły się także na stronach ZDF, skąd jednak są konsekwentnie usuwane. Po raz kolejny sprawa trafiła do polskiego MSZ.

Tyle doniesień medialnych. Nie jest to pierwszy ani zapewne ostatni przypadek, kiedy zagraniczne media używają krzywdzącego Polskę i Polaków sformułowania, nie rozumiejąc zasadności podnoszonych przez Polskę argumentów. Nie rozumiejąc lub udając niezrozumienie czegoś, co właściwie w ogóle nie powinno podlegać dyskusji. Jak się jednak okazuje, a w przeszłości działo się tak często, kłamstwo powtarzane wielokrotnie ma niebezpieczną tendencję do stania się prawdą.

Czy na pewno w Polsce?

Zanim przejdziemy do omawiania politycznych implikacji używania tego typu sformułowań, kilka uwag dotyczących samej logiki argumentów przytaczanych zazwyczaj przez stronę przeciwną. Norweska Rada Etyki Mediów skorzystała z charakterystycznego dla historycznych ignorantów uzasadnienia. Skoro obozy były na terenie Polski, można je nazywać polskimi. Argumentacja ta jest naiwna i nielogiczna z co najmniej dwóch powodów. Pierwszy jest prozaiczny. Jeśli coś, przez przypadek czy celowo, wydarzy się na terytorium danego kraju, nie można tego zdarzenia utożsamiać z danym państwem. Prowadziłoby to bowiem do językowych absurdów. Czy przyjezdni z Norwegii są polskimi turystami, skoro przebywają na terytorium Rzeczpospolitej? Nie sądzę.

Czytaj też:
Poparcie Niemców dla eksterminacji Polaków i Żydów było masowe nawet po wojnie

Drugi argument ma charakter historyczny. W październiku 1939 roku Polska zniknęła z mapy Europy. Mimo iż nasze władze utrzymywały ciągłość istnienia państwa polskiego i pod względem administracyjno-prawnym ta ciągłość została zachowana, terytorium Polski zostało podzielone między Niemcy i Związek Sowiecki. Część ziem inkorporowano do terytorium zaborców, z części utworzono Generalne Gubernatorstwo z niemiecką administracją i niemieckimi władzami. Trudno zatem mówić o jakimkolwiek terytorium Polski, skoro w tym czasie znajdowało się ono pod całkowitą kontrolą okupanta i to okupant organizował system eksterminacji ludności na ogromną skalę. Nie tylko ludności żydowskiej, a nie zapominajmy, że przecież wielu Żydów także było przed wojną obywatelami Polski, ale i Słowian, w tym Polaków, Rosjan czy Białorusinów. Nieporozumienia dotyczące lokalizacji w pewnej mierze rozstrzygnęło UNESCO. Światowa organizacja zajmująca się ochroną kultury i sztuki, w tym opieką nad zabytkami, już w 2007 roku, na wniosek polskich władz, ustaliła nazwę dla kompleksu obozowego w Oświęcimiu. Do dzisiaj brzmi ona jednoznacznie: „Auschwitz-Birkenau. Niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady 1940-1945”. Będąc jeszcze bardziej skrupulatnym, można by dopisać „zlokalizowany na terenie okupowanej Polski”. To pewnie ostatecznie rozwiałoby wątpliwości. Skąd zatem „polskie obozy koncentracyjne”?

Polacy antysemici?

Istnieje kilka teorii dotyczących coraz częstszego pojawiania się przekłamanego zwrotu, jak również samych jego źródeł. Całą sprawę można by potraktować jako lapsus językowy i dalej dopingować polskie władze do walki z przejawami, świadomego czy nie, przekłamywania historii. Tak byłoby najprościej. Wydaje się jednak, że sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Wśród licznych historycznych teorii spiskowych jedna mówi o celowym zaangażowaniu niemieckich służb specjalnych, które już od lat 50. miały prowadzić dezinformującą kampanię w celu zrzucenia przynajmniej części odpowiedzialności za Holokaust z narodu niemieckiego. Pech chciał, że za cel wybrano Polskę. Wtedy łatwą do skazania na polityczny ostracyzm, bo stanowiącą ważną część bloku komunistycznego odseparowanego od zachodniego świata Żelazną Kurtyną. Zimna Wojna niewątpliwie sprzyjała podziałom i przez kilkadziesiąt lat skutecznie blokowała „dobrą prasę” w temacie Polski. Potem poszło już siłą rozpędu. „Kłamstwo powtarzane…” i tak dalej.

Jeszcze bardziej absurdalnie brzmi teoria, zgodnie z którą Polska padła (i najwyraźniej wciąż pada) ofiarą międzynarodowej zmowy, w ramach której odpowiedzialność za Holokaust miałaby zostać przerzucona właśnie na Polaków. Brzmi niedorzecznie? Owszem, zwłaszcza w takim wydaniu. Nie da się jednak zbyć milczeniem coraz częstszego zestawiania terminów „Polak” i „antysemita” na łamach zagranicznych opracowań. A i w Polsce znajdzie się takich sporo. Warto pamiętać, że polskie społeczeństwo święte nie było i nawet w narodzie, z którego wywodzi się najwięcej Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata zdarzali się mordercy. Mimo tego samobiczowanie jest wpychaniem się pod koła pędzącego pociągu historycznej propagandy. Bez szans na wyjście cało ze zderzenia. Z mediami wygrało niewielu.

Tyle teorie spiskowe. Nawet w tych najbardziej absurdalnych często tkwi ziarno prawdy. W mojej opinii „polskich obozów koncentracyjnych” nie da się ubrać w sztywne ramy głupoty czy propagandy. To zarówno lapsus językowy, celowe działanie, jak i konsekwencja lat zaniedbań w prowadzeniu aktywnej polityki historycznej. Co więcej, każde kolejne opublikowane przekłamanie to jeszcze jedna cegiełka do wzmacniania ogólnospołecznego przekonania, że tak faktycznie było. I nie pomogą żadne sprostowania zamieszczane na 13 stronie między przepisem na szarlotkę a reklamą leku na potencję. Negatywny wizerunek Polski idzie w świat. O ile większości kiepska prasa nie będzie przeszkadzać, o tyle zdarzą się i tacy, którzy nie będą chcieli robić interesów z ludźmi uważanymi za potomków nazistów. A od „polskich obozów” do „polskich nazistów” droga niedaleka.

Siła czwartej władzy

Media nie na darmo są dziś nazywane czwartą władzą. W porównaniu z nimi trzy pozostałe wypadają nad wyraz blado. Gazeta „Avisa Sor-Trondelag” właśnie wygrała pierwszą rundę kampanii dezinformacyjnej. Wcześniej sukcesy na tym polu odnosiły tak uznane marki jak chociażby „New York Times”, „The Guardian”, „Der Spiegel” czy „Die Welt”. To tylko wierzchołek góry lodowej, bo lista jest zdecydowanie dłuższa. Cieszyć mogą oddolne inicjatywy dziennikarskie. Wiele redakcji zakazało swoim pracownikom używania szkalującego Polskę sformułowania. A przecież Polska to nie tylko niedookreślony byt państwowy, ale i – a raczej przede wszystkim – ludzie, którzy ją tworzyli i tworzą. W liście do norweskiej Rady Etyki Mediów prezes polskiego Instytutu Pamięci Narodowej dr Łukasz Kamiński słusznie zauważył:

"Określenie «polskie obozy koncentracyjne» jest nie tylko niezgodne z prawdą historyczną, lecz również rani uczucia ofiar II wojny światowej. Ci wszyscy obywatele Polski, którzy zostali w nich zamknięci i cudem przetrwali, nie są w stanie zrozumieć, dlaczego ich losy są w ten sposób fałszowane. W imię szacunku dla nich winniśmy precyzyjnie określać prawdę historyczną, by nie przysparzać im dodatkowych cierpień"

Pytanie tylko, czy mechanizm nieprawdy da się jeszcze zatrzymać.