Tradycjonalista? Nie, katolik!
Przy całej krytyce hermeneutyki ciągłości należy przyznać Benedyktowi XVI dwie niewątpliwe zasługi. Po pierwsze opowiedzenie się po stronie niezbywalnych praw oryginalnej katolickiej liturgii (popularnie zwanej „Mszą Trydencką”) i owoce tej decyzji. Po drugie – co być może jeszcze ważniejsze – dzięki niemu temat, który przed Summorum Pontificum był niszowy, a wręcz spychany „poza nawias” domniemanej kościelnej jedności, dziś wybrzmiewa coraz wyraźniej, a głosu sprzeciwu licznych katolików, którzy poznali prawdziwą Mszę Świętą, nie da się już zagłuszyć i zmieść pod dywan.
Po kilkunastu latach obowiązywania Summorum Pontificum mówienie o „nowej Mszy”, o błędach Soboru Watykańskiego II, o Tradycji jako źródle objawienia i mierze prawowierności, a nawet o „sekcie modernistów”, która zdominowała struktury Kościoła, zaczęło wchodzić do oficjalnego dyskursu. Widać to szczególnie dobitnie po motu proprio Traditionis custodes. Od momentu, gdy papież Franciszek otwarcie zadał cios Mszy Świętej i wspólnotom Summorum Pontificum, media katolickie – nie tylko „tradycjonalistyczne” – huczą na te wszystkie tematy, z których moderniści chcieli uczynić tabu i pojawiają się przy tym terminy, które na wieki miały zostać wpisane do historycznego, a nie żywego, słownika Kościoła.
W Kościele nie ma stronnictw
Kościół jest jednością. Zjednoczony duchem, nauką i modlitwą. Mówienie o „liberalnych katolikach” lub „tradycjonalistach” – o katolikach „novus ordo” lub „piusowcach”, „piotrowcach” etc. – jest wyłącznie socjologicznym, czy też religioznawczym, uproszczeniem. Oczywiście, w porządku subiektywnym tylko Pan Bóg widzi kto należy do Kościoła i może to być równie dobrze członek pogańskiego plemienia, który nigdy w życiu nie słyszał imienia Jezus. Dlatego nie oceniamy porządku subiektywnego, a jedynie obiektywny, czyli ten zawarty w nauce naszego Pana w sposób nieomylny wyłożonej przez Kościół.
Nie może istnieć coś takiego, jak grupy w Kościele, trzymające się różnych zasad doktrynalnych i spierające się o samą istotę chrześcijaństwa, które równolegle konstytuują jedność tegoż Kościoła. Kto z Boga jest, słów Bożych słucha, a kto was słucha, mnie słucha – mówi Pan do Apostołów, czyli papieży i biskupów. Posłuszeństwo czy nieposłuszeństwo wobec aktów nauczania następców Piotra jest kwestią kluczową, a jednocześnie nader subtelną, szczególnie w dobie kryzysu, gdy papieże zaniechali jednoznacznego głoszenia prawdy i potępiania błędów, a wierni muszą sami – pochylając się nad dokumentami Tradycji – oceniać często niejednoznaczne i kontrowersyjne nauki i praktyki hierarchii.
Tradycja „wyklęta” czy „koncesjonowana”?
Wypaczenia katolickiego ducha wśród wiernych przywiązanych do Tradycji idą w dwie strony. Wśród katolików „bezkompromisowych” (związanych głównie z Bractwem św. Piusa X) jest to ryzyko zasklepienia się i postrzegania Kościoła nie jako całości, lecz w wymiarze „frakcyjnym”. Natomiast wśród wiernych – ponownie – korzystających z indultu (nad sporą częścią których pieczę sprawuje Bractwo św. Piotra) – ryzyko rytualizmu, nadmiernego skupiania się na zewnętrznych wyrazach kultu, kosztem ducha przywiązania do pełni prawdy. Z jednej strony przesada, z drugiej niedomiar – powodują z gruntu podobne zjawisko, czyli wkroczenie w różne formy „tradycjonalizmu”.
A kim jest katolik? Na to pytanie w sposób rozbrajająco prosty odpowiedział mi kiedyś kapłan Bractwa św. Piusa X: katolik to zwykły człowiek, który robi wszystko to, co inni, ale w sposób nadprzyrodzony, ofiarowując Bogu wszystkie swoje sprawy. Przyjęcie pełni wiary (nawet jeżeli dziś oznacza ono przeciwstawienie się jednemu „pastoralnemu” soborowi, nowej liturgii i kilku papieżom) nie jest co do zasady aktem jakiegoś nadzwyczajnego heroizmu – lecz po prostu podstawą, pierwszym i koniecznym krokiem do bycia katolikiem. Dlatego prawda nie jest po stronie żadnego ze „stronnictw”. Mówił o tym niedawno abp Lenga i mam wrażenie, że nie do końca został zrozumiany. Jedyne, co możemy oceniać, to to, czy dane zgromadzenie w sposób wierny, nie przydając ideologii, pielęgnuje i głosi prawdę.
Modernistyczne odwrócenie porządku
Modernistyczni zeloci kościelnej cancel culture gorliwie zadbali o to, by odwrócić porządek postrzegania rzeczy. Stworzyli de facto nową religię, w której nie obowiązuje już zasada jedynozbawczości Kościoła, a wszystkie filary katolicyzmu (wiara, liturgia, formacja seminaryjna i zakonna) uległy szeregowi „reform”. Następnie kazali katolikom wierzyć, że przeciwstawienie się tej nowej religii w imię przekonania o niezmienności Kościoła i Boskiej wiary oznacza utracenie „pełnej jedności” ze stolicą chrześcijaństwa. Groźba to niebagatelna, wszak nikt nie chce być postrzegany jako burzyciel kościelnej komunii i odstępca od posłuszeństwa samemu namiestnikowi Chrystusa Pana na ziemi. W czym leży szkopuł – większości katolików brakuje konsekwencji, by zadać proste pytanie: ale czy namiestnik Chrystusa sam zachowuje jedność z Głową Mistycznego Ciała i przekazuje bez skazy, bez wątpliwości depozyt wiary zawarty w Tradycji i w Magisterium swoich poprzedników?
Momentem szczytowym tego odwrócenia porządku było ogłoszenie przez Jana Pawła II ekskomuniki abp. Lefebvre'a i wyświęconych przez niego biskupów. Od roku 1988 trwa spór, o którym można by już pewnie napisać opasłą monografię, natomiast zazwyczaj pomija się jego istotę – która wymyka się moim zdaniem literze prawa kanonicznego. Abp Marcel Lefebvre, widząc spustoszenie, jakie czyni „rok 1789 w Kościele”, a jednocześnie przeczuwając zbliżający się koniec swojej ziemskiej drogi, podjął decyzję dramatyczną, brzemienną, a jednak – konieczną. Poza wszelką gdybologią pozostaje fakt, że to właśnie jego Pan Bóg powołał do przechowania nieskażonego depozytu wiary i katolickiego kapłaństwa. Dlatego uważam, że w decyzji o konsekracjach biskupich w Ecône należy dopatrywać się dowodu heroiczności cnót abp. Lefebvre'a, w tym wypadku cnoty posłuszeństwa Kościołowi.
Spór o ducha, nie o literę prawa
Słabość prawa kanonicznego polegała na tym, że nie przewidywało ono sytuacji, w której papież legitymizuje potępione przez swoich poprzedników błędy (na czele z wyjątkowo radykalnym u Jana Pawła II ekumenizmem), nieuprawnioną zmianę rytu Mszy Świętej (a więc najważniejszego wyrazu wiary) i destrukcję katolickiej formacji kapłańskiej, natomiast biskup, chcący przekazać ciągłość Tradycji i kapłaństwa, dokonuje nieautoryzowanych konsekracji biskupich, kierując się najwyższym prawem Kościoła – salus animarum.
Kanoniczne uzasadnianie tej decyzji będzie zawsze tylko dzieleniem włosa na czworo, ponieważ obecny kryzys Kościoła nie ma precedensu w historii. Arcybiskup, pomimo całej złożoności sytuacji, stanął pomiędzy wyborem nader prostym: formalna wierność Biskupowi Rzymu lub pozostanie przy tym, co przez całe swoje kapłańskie życie, potwierdzony w tym mniemaniu przez papieży, uważał za istotę swej wierności Chrystusowi. Była to sytuacja, w której ustąpienie choćby o jotę, oznaczałoby zdradę, złamanie kręgosłupa moralnego i słowa danego Panu podczas święceń kapłańskich. Ale choćbyśmy i my albo nawet anioł z nieba głosił wam coś ponadto, cośmy wam głosili – niech będzie przeklęty!
Duch tchnie, kędy chce
Czy katolik może być liberalny – konserwatywny – radykalny – spolegliwy – trydencki – bądź wojtyliańsko-bergogliański? Pewnie tak, ale nie należy to do istoty katolicyzmu. Kim więc jest katolik? Aby bez uprzedzeń odpowiedzieć na to pytanie, pewnie jeszcze długo będziemy musieli odgruzowywać uprzedzenia i skutki relatywizmu, jaki herezja modernizmu zasiała w Kościele...
W każdym razie na koniec zaryzykuję tezę, którą być może część „tradycjonalistów” uzna za wątpliwą. Mianowicie, że pomimo hermeneutyki ciągłości papieża Ratzingera i na przekór wystąpieniu z otwartą przyłbicą przez papieża Bergoglio Duch Święty i tak, sobie znanymi drogami, penetruje Kościół, oczyszcza go i prowadzi do prawdziwej jedności – choćby oznaczała ona uszczuplenie jego ziemskich szeregów...
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.