Po serii krytycznych głosów komentujących decyzję Franciszka o wyrugowaniu Mszy Świętej Wszech Czasów z życia Kościoła, w jednej rzeczy trzeba papieżowi oddać honor i przyznać zasługę. Ogłaszając motu proprio Traditionis Custodes, znoszące rozróżnienie na dwie „formy” rytu rzymskiego, przynajmniej zerwał on z tzw. hermeneutyką ciągłości Benedykta XVI, a więc z iluzorycznym przekonaniem, że można pogodzić posoborowy modernizm z Tradycją.
Cóż to za „Duch”, co paraliżuje rozum...?
Znajomy ksiądz opowiadał o rozmowie członków Bractwa św. Piusa X z kard. Luisem F. Ladarią (tym samym, który jakiś czas temu powstrzymywał amerykański episkopat przed zdecydowanymi działaniami przeciwko aborcji). Otóż, gdy watykański urzędnik usłyszał, że „w nauczaniu Kościoła nie może być sprzeczności”, miał odpowiedzieć coś w tym stylu: „No tak, ale ponad naszymi rozumowaniami jest Duch”. Właściwie, to nie wiem, czy powinienem pisać „duch” z wielkiej, czy z małej litery...
Ten dialog doskonale pokazuje „logikę” modernistów. Czego nie da się pogodzić z rozumem, to należy utopić w natchnionej nowomowie Kościoła Nowego Adwentu lub pominąć, zamieść pod dywan, w najgorszym wypadku stłamsić, bo przecież Duch Boży (tudzież Duch Soboru) jest mądrzejszy niż my. Tymczasem, gdy prześledzimy wszystkie akty doktrynalne Kościoła, dokumenty soborowe, nauczanie Ojców Apostolskich oraz Ojców i Doktorów Kościoła, gdy sięgniemy do Summy Teologicznej i do encyklik papieży z okresu starć cywilizacji chrześcijańskiej z anty-filozofią, rewolucją, liberalizmem, socjalizmem i modernizmem, dojdziemy do przekonania, że owszem – nauczanie Kościoła zawsze było rozumne, logiczne, a przede wszystkim wewnętrznie spójne (wszystkie kolejne akty w czytelny sposób wynikały z poprzednich i nie były im przeciwne).
Hermeneutyka ciągłości, czyli kwadratura koła
Hermeneutyka ciągłości, czyli przekonanie, że można interpretować Sobór Watykański II w zgodzie z Tradycją, zrodziła się w krytycznym momencie kariery duchownej Josepha Ratizngera. W pewnym momencie uświadomił on sobie, że dziedzictwo Soboru jest... kłopotliwe. Po czym zostawszy papieżem, zadeklarował, że będzie kontynuował dzieło Ojców Soborowych, ale jednocześnie spróbuje pogodzić je z Magisterium Kościoła „przedsoborowego”. Zadanie karkołomne i z logicznego punktu widzenia – niewykonalne. Powstało w ten sposób nowe źródło zamętu w Kościele. Gdyby Benedyktowi nie zabrakło wówczas intelektualnej konsekwencji i stwierdziłby, że 2 minus 2 równa się 0 – czyli Sobór należy zrewidować, a nie „zreinterpretować” – oszczędziłby milionom katolików, duchownych i świeckich, próby łączenia wody z ogniem.
W hermeneutyce ciągłości nie jest ważna zgodność z logiką i prawdą. Ważne jest „ubogacanie”. Nie szkodzi, że protestanci nie wierzą w to, w co Pan Jezus nakazał wierzyć (co poświadcza w wielu punktach nawet samo Pismo Święte) – ważne, żebyśmy się nawzajem ubogacali. Nie ważne, że Msza Święta Wszech Czasów jest oryginalną i czcigodną „formą” rytu rzymskiego, a nowa Msza antropocentrycznym, sprotestantyzowanym nabożeństwem – ważne, że zagłaskujemy nasz rozum przekonaniem o wzajemnym ubogacaniu się obu rytów. Tak jak w potępionym przez Leona XIII, Piusa XI i Święte Oficjum ekumenizmie nie chodzi o nawrócenie błądzących, lecz o budowanie „dobrych relacji”, tak hermeneutyka ciągłości próbowała „ugładzić” różnice pomiędzy Magisterium katolickim i Magisterium modernistycznej triady Jana XXIII, Pawła VI i Jana Pawła II. Nigdy wszakże nie była w stanie dostarczyć racjonalnych dowodów, iż rzekoma ciągłość tych systemów wynika z ich natury, a nie z pobożnych życzeń.
Dlaczego „oswojenie” Ducha Soboru jest niemożliwe? Nie chodzi o to, że w tekstach soborowych zawierają się twierdzenia wprost heretyckie. Chodzi o język. Rozwlekłe nauczanie soborowe odchodzi od zwyczajowego języka Kościoła, który był matematycznie precyzyjny i wręcz z namaszczeniem konkretyzowany (stąd jego stylistyczna wzniosłość). W zamian za to otrzymujemy piękne, poetyckie teksty, których nie powstydziłby się niejeden uduchowiony marzyciel (i z których garściami czerpał Papież Polak) – jednak całkowicie nienadające się do ujmowania katolickiej doktryny. Sobór otworzył puszkę Pandory, ponieważ wprowadził do mowy kościelnej niejednoznaczność, która ostatecznie doprowadziła do relatywizmu.
Dwie rzeczy sobie przeciwne (stara i nowa Msza), z których o jednej wiemy na pewno, że jest dobra (bo pochodzi od Chrystusa i Apostołów), nie mogą być jednocześnie dobre. Ale hermeneutyka ciągłości doprowadza nas do tak głębokiego pogwałcenia zasad logiki, iż zaczynamy wierzyć, że jest inaczej, niż podpowiada zdrowy rozsądek. W taki sposób hermeneutyka ciągłości, choć próbowała być alternatywą dla „hermeneutyki zerwania”, w rzeczywistości stała się ukoronowaniem modernizmu, ponieważ uderzyła w ostatni bastion reakcji: rozum. Hermeneutyka ciągłości – „korona modernizmu” – łamie nasz rozum, niczym koło tortur, ponieważ próbujemy być jednocześnie wierni Chrystusowi i Jego nauczaniu oraz fałszywemu przekonaniu o konieczności podporządkowania się naukom Soboru (który sami Ojcowie określili jako „pastoralny”, a nie doktrynalny).
Franciszek – jednak konsekwentny liberał?
Dlatego – pozornie tylko umiarkowany – modernizm Benedykta XVI spowodował dwojakie skutki. Z jednej strony pozytywne, bo trudno nie widzieć ogromnego rozwoju wspólnot Summorum Pontificum oraz dobrego fermentu, jaki zasiał swobodny dostęp do Mszy Świętej; z drugiej jednak – w sferze intelektualnej – skutki te są jeszcze bardziej katastrofalne niż otwarta opozycja wobec Tradycji ze strony Jana Pawła II czy Franciszka. Franciszka, który nota bene – określając jasno, choć nie wprost, swoje stanowisko wobec hermeneutyki Benedykta – jednocześnie nie cofnął Bractwu św. Piusa X swojej osobistej jurysdykcji.
Gdy usłyszałem o planowanym „zamachu” na Mszę Świętą, pomyślałem, że oto kończy się era Franciszkowego „konsekwentnego liberalizmu”. Teraz stwierdzam (o ile nic się w tej kwestii nie zmieni), że się myliłem. Franciszek po prostu (chcąc czy nie chcąc) ukrócił umysłowy zamęt, jaki zasiało schizofreniczne rozgraniczenie na dwie „formy” rytu rzymskiego, a jednocześnie uszanował wolność do dalszej działalności tych, którzy za Tradycją od zawsze opowiadają się konsekwentnie – mając tak za tak, nie za nie, bez „światłocienia” hermeneutyki ciągłości. A to, że przy okazji ucierpią kapłani i wierni związani z Summorum Pontificum – no cóż, liberalizm zawsze pociąga za sobą ofiary.
Koniec z „nadzwyczajną formą”? Dzięki Bogu!
Chwała Bogu, jeżeli zniknie rozgraniczenie na „nadzwyczajną” i „zwyczajną” formę. Tak jakby ta pierwsza – oryginalna i prawdziwa katolicka Msza Święta – była czymś „nadzwyczajnym”, to znaczy: nie podstawowym i niemającym prymatu wobec wszelkich innych eksperymentów liturgicznych. Dzięki Franciszkowi, przynajmniej w odniesieniu do Mszy Świętej, hermeneutyka ciągłości jest już przeszłością.
Skoro Franciszek postanowił zgładzić z powierzchni ziemi katolicką Mszę Świętą i postawić tamę Duchowi Świętemu działającemu we wspólnotach Summorum Pontificum (poprzez zawarty w motu proprio zakaz tworzenia nowych duszpasterstw), to tym lepiej dla nas. Z Bogiem i tak nie wygra, a przynajmniej wiemy, po której stronie stoi. Dlatego uważam, że z jego decyzji – z postawienia sprawy jasno – wyniknie więcej dobra, ponieważ wielu zwolenników Tradycji spętanej przez hermeneutykę ciągłości przejrzy na oczy i zobaczy, że tylko czysta Tradycja może wyprowadzić Kościół z kryzysu i zadać ostateczny cios modernizmowi.
Zwróćmy jeszcze uwagę na istotną zależność. Moderniści posiadają obecnie pełnię ziemskiej władzy w strukturach Kościoła. Jednak Kościół pod ich wodzą gnije i upada. Konieczność odnowy jest jasna dla nich samych, o czym świadczy braterski dialog papieża Franciszka z architektami niemieckiej Drogi synodalnej. Miejmy nadzieję, że rychło przyjdzie moment, w którym już żadna nowatorska hermeneutyka i żadna „synodalność” nie będą w stanie podtrzymać walącej się budowli „posoborowego Kościoła”. Wtenczas stanie się jasne, że ów pastoralny eksperyment aggiornamento nie wypalił, a oczy większej ilości katolików zwrócą się do źródeł – już nie ludzkich i nie pochodzących od bliżej nieokreślonych „Duchów” – lecz ugruntowanych w objawieniu i w mocy Pańskiej, która zawsze wyprowadzała Kościół z kryzysów.
Czytaj też:
Franciszku, czy Pius V był oszołomem?Czytaj też:
Abp Viganò: Kościół się nie skończył i nie skończy sięCzytaj też:
Abp Viganò: Nowa Msza prędzej czy później będzie zniesiona