Czym grozi nowela sądowa
Akceptacji najważniejszych ustaw kadencji zwykle towarzyszy aplauz. Tym razem po odczytaniu wyników w Sejmie panowała cisza. Głosujący mieli świadomość, co zrobili. Piątek 13 stycznia 2023 r. przejdzie bowiem do historii jako dzień wyjątkowej niesławy Sejmu. Posłowie poparli niekonstytucyjną ustawę w ewidentny sposób uderzającą w podstawy ustroju sądownictwa oraz wikłającą państwo w system wspólnego unijnego długu, który polski podatnik będzie spłacał w wyższych cenach produktów i usług.
Kłopotliwe okoliczności
Większość parlamentarzystów lewicy z lewej wstrzymała się od głosu, co pozwoliło skierować "ustalony" w Brukseli "kompromis" do dalszych prac legislacyjnych w Senacie. Jedynie cały klub Hołowni opowiedział się przeciwko projektowi, (podobnie jak – z innych powodów – Konfederacja i Solidarna Polska). Cel KO, Lewicy i PSL jest w zakresie stosunków Polski z Unią znany. Na obecnym etapie bez skrępowania dążą oni do całkowitego przekazania znamion władzy pod nadzór uniokratów, siebie pozycjonując w roli przyszłych zarządców administrujących w imieniu protektora tutejszą ludnością. Różnią się co do tempa budowy eurosocjalizmu.
Problem Polaków w tym, że lewica z prawej postanowiła jeszcze powalczyć z lewicą z lewej o względy Unii Europejskiej. Elementem tej rywalizacji jest rozgrywka o pożyczkę na realizację KPO. Kolejne rządy regulowaniem gospodarki, rozdawnictwem i dodrukiem pustego pieniądza doprowadziły budżet do stanu, w którym musi on być zasilany nowymi kredytami, ponieważ reform wolnorynkowych nie biorą pod uwagę. W praktyce już Traktat Lizboński dał zgodę na rozpoczęcie procesu rezygnacji z niepodległości, a obecnie władza boryka się z tego konsekwencjami. Dzieje się to w kłopotliwych okolicznościach, bo musi – tak kalkuluje – pogłębiać podleganie w zamian za otrzymanie forsy od unijnych komisarzy. Ci jednak ostatecznie i tak odrzucą jej zabiegi. Wiedzą przecież, że lewica lewa z pocałowaniem ręki wypełni każdy "kamień milowy", a obóz konkurencyjnynie dość, że opóźnia marsz ku nieuniknionemu, to trzeba go jeszcze przyciskać i obiecywać, że tym razem nie zostanie okłamany.
Na krótką metę – z uwagi na udział w koalicji rządzącej – sytuację ratuje Solidarna Polska. Dlatego jej lider jest prezentowany przez mass media jako główny wróg ludu. Ale jak wiadomo opór 20 posłów SolPol i 12 Konfederacji to o wiele za mało. Jak na ironię, kiedy w sądach zapanuje anarchia wywołana ustawą, której Ziobro się przeciwstawił, to właśnie on jako minister sprawiedliwości zostanie oskarżony o jej efekty, a wielu odbiorców mediów tak rządowych, jak i antyrządowych, w to uwierzy.
Nowelizacja ustaw sądowych. Co z nią nie tak?
Problemów z ustawą nowelizującą ustawy o Sądzie Najwyższym, prawo o ustroju sądów powszechnych oraz prawo o ustroju sądów wojskowych, jest kilka. Zasadnicze są dwa – przeniesienie spraw dyscyplinarnych sędziów z Sądu Najwyższego do Naczelnego Sądu Administracyjnego i rozszerzenie tzw. testu niezawisłości.
Otóż pierwsza forsowana zmiana jest sprzeczna z art. 184 konstytucji, który stanowi, że "Naczelny Sąd Administracyjny oraz inne sądy administracyjne sprawują, w zakresie określonym w ustawie, kontrolę działalności administracji publicznej. Kontrola ta obejmuje również orzekanie o zgodności z ustawami uchwał organów samorządu terytorialnego i aktów normatywnych terenowych organów administracji rządowej". Przepis ten w jasny sposób wyklucza przeniesienie dyscyplinarek do NSA, co wskazały głosami swoich władz m.in. Sąd Najwyższy i Naczelna Rada Adwokacka. Mowa tu o dwóch oddzielnych gałęziach sądownictwa. Art. 183 konstytucji precyzuje natomiast, że to SN "sprawuje nadzór nad działalnością sądów powszechnych i wojskowych w zakresie orzekania". Wykładnia naprawdę jest jasna i nie udawajmy, że zapominamy o tym, że konstytucja jest nad ustawą. Komisja Europejska celowo oczekuje tak rażącego złamania ustawy zasadniczej, by zaszkodzić rządowi i pomóc opozycji.
Jeszcze większy jest kłopot drugi. W myśl projektowanych przepisów nowela poszerza zakres tzw. testu niezawisłości i bezstronności sędziego, który mogłaby inicjować nie tylko strona postępowania jak obecnie, ale również z urzędu sąd. Zostałoby to wprowadzone do ustawy o ustroju sądów powszechnych. Niech każdy zapyta jakiegokolwiek występującego przed sądami prawnika, co w praktyce oznaczałoby to dla terminowości postępowań. Z projektu wynika, że status każdego sędziego może być podważany każdorazowo, czyli dojdzie do takich aberracji, że ten sam sędzia w jednej sprawie będzie przedmiotem postępowania sprawdzającego, w innej nie. Albo sąd pierwszej instancji nie uzna prawomocności orzeczenia sądu drugiej instancji, bo powie, że tamten nie jest sądem. I według tego projektu co najmniej na czas postępowania sprawdzającego będzie to prawnie wiążące.
Ponadto nowelizacja wyłącza z kategorii sędziowskich wykroczeń dyscyplinarnych kwestionowanie umocowania konstytucyjnych instytucji państwa: sądów, trybunałów, konstytucyjnych organów państwowych oraz organów kontroli i ochrony prawa. Co to oznacza w praktyce? Że każdy sędzia ma prawo podważyć nie tylko status innego sędziego, ale także m.in. NIK-u, RPO, NBP, ministrów, prezydenta i oczywiście KRS i TK. Co więcej, nie byłoby odpowiedzialności dyscyplinarnej za podważenie niezawisłości sędziego tylko z powodu powołania go na wniosek tzw. neoKRS. Dlatego, że projekt uchyla paragraf 5 art. 55 ustawy o sądach powszechnych, który stanowi, że "okoliczności towarzyszące powołaniu sędziego nie mogą stanowić wyłącznej podstawy do podważenia orzeczenia wydanego z udziałem tego sędziego lub kwestionowania jego niezawisłości i bezstronności".
Jak w takiej sytuacji będzie można na poważnie mówić o choćby pozorach pewności prawa i podziału władzy? Jak sędziowie będą wykonywać swoją ciężką, wymagającą olbrzymiej odpowiedzialności pracę, skoro ich status i orzeczenia będą prawdopodobnie wielokrotnie przedmiotem postępowań sprawdzających? Czy ludzie, którzy forsują tą ustawę, zdają sobie sprawę z konsekwencji, jakie niesie to dla sytuacji prawnej obywateli, których dotyczą orzeczenia tych sędziów?
Nienaruszalność powołań sędziowskich jest gwarantowana konstytucyjnie. Dlatego prezydent Duda zapowiedział, że nie zgodzi się na to, żeby do polskiego systemu prawnego został wprowadzony jakikolwiek akt prawny, który będzie podważał nominacje sędziowskie albo pozwalał komukolwiek je weryfikować. Jurysprudencja uprawia możliwą i niemożliwą gimnastykę prawną, ale nie da się bez zmiany art. 179 konstytucji zmienić tego, że sędzia powołany przez prezydenta tym sędzią rzeczywiście jest.
KPO. W całości pożyczka
A całe to niepotrzebne zamieszanie po to, by Bruksela być może klepnęła ten nieszczęsny deal i uruchomiła pierwszą z osiemnastu transz pożyczek na realizację KPO. Przy czym tak stronie rządowej, jak i większości opozycji wciąż unika nazywania rzeczy po imieniu, czyli informowania Polaków o tym, że cały unijny Fundusz Odbudowy jest z kredytów. Dotyczy to także polskiego KPO – części pożyczkowej i części grantowej. Jeśli ktoś nie chce słuchać Konfederacji, czy SP, to przyznał to 3 stycznia w wywiadzie dla Radia ZET minister Szynkowski vel Sęk. Jak to ujął, część grantowa jest "niezwrotna w sensie krótkoterminowym", a po 2028 roku Polska wraz z całą Unią będzie ją spłacać. Premier i jego środowisko nie wspomniało o tym, ogłaszając "sukces" ws. KPO. Wszystko odbyło się nie tylko bez jakiejkolwiek debaty, czy Polacy w ogóle chcą tego przedsięwzięcia, ale także bez podstawowych informacji, jaka jest stawka po stronie kosztów.
Najbardziej przerażające – choć niezaskakujące – są dwie rzeczy. Po pierwsze rządy państw członkowskich nie widzą potrzeby przeciwstawienia się procesowi zaciągania przez Unię wspólnego długu, a co za tym idzie zwiększenia opodatkowania społeczeństwa. Elementem spłaty części zobowiązań zaciągniętych na "odbudowę gospodarek" są właśnie unijne podatki. Pobierane w państwach, odprowadzane do UE. Bruksela rozszerza istniejące oraz nakłada nowe obciążenia. Chodzi m.in. podatek od plastiku, podatek od usług cyfrowych, podatek od transakcji finansowych i przejęcie od państw 25 proc. dochodów za certyfikaty CO2 (cło węglowe).
Po drugie, wśród ogromnej większości opinii publicznej panuje autentyczna, jak się wydaje, wiara w to, że wpuszczenie do obiegu kolejnego pieniądza bez pokrycia i to w dodatku w połowie przeznaczonego obowiązkowo na "walkę o klimat" w magiczny sposób wpłynie pozytywnie na dobrobyt Polaków. Jakby już mało się na nas obłowiły międzynarodowe fundusze na sprzedaży limitów na emisji dwutlenku węgla i innych wynalazkach klimatycznej agendy. Można się czarować, ale kredyty rzucone na rynek bez jednoczesnego odblokowania gospodarki raczej napędzą, a nie zniwelują inflację.
KPO obwarowane jest wieloma warunkami, które znacząco poszerzają możliwość ingerencji UE w system prawny, a nawet porządek ustrojowy RP. Wiele z tych zmian, jak właśnie rewolucyjny pomysł kwestionowania legitymacji sędziów przez innych sędziów, czy oskładkowanie umów cywilnoprawnych przyniesie katastrofalne skutki. Jak doskonale wiadomo, na tym się nie skończy. Dziś chcą opłat za drogi ekspresowe i auta spalinowe, jutro zażądają m.in. dalszego ograniczania obrotu gotówką.
Senat projektu nie zawetuje, pewnie opozycja przeforsuje poprawki, które nie zmieniają istoty rzeczy. Na ten moment (15 stycznia) szansę na jego powstrzymanie daje prezydenckie weto.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.