Marzec Michnika. Jak powstała legenda „komandosów”

Marzec Michnika. Jak powstała legenda „komandosów”

Dodano: 
Fragment ekspozycji poświęconej wydarzeniom marcowym w Muzeum Historii Żydów Polskich.
Fragment ekspozycji poświęconej wydarzeniom marcowym w Muzeum Historii Żydów Polskich. Źródło:Wikimedia Commons / Magdalena Starowieyska, Dariusz Golik
„Nazwiska Michnika i Szlajfera stają się szerzej znane, bo odtąd wokół nich wiele będzie się działo – przy czym prasowe ataki na »komandosów« walnie się do ich popularności przyczyniały”.

Poniższy tekst jest fragmentem książki Romana Graczyka pt. „Demiurg. Biografia Adama Michnika” (Wyd. Zona Zero)

Pierwszym detonatorem Marca było zdjęcie Dziadów. To dość paradoksalne, jeśli pamiętać o nieco ambiwalentnym stosunku „komandosów” do polskiej tradycji romantycznej. Z Marcem wiąże się jeszcze inny paradoks: drugim detonatorem buntu studenckiego było relegowanie z Uniwersytetu Adama Michnika i Henryka Szlajfera. Zatem ich nazwiska są nierozłączne od pamięci tych wydarzeń. A przecież obaj zostali aresztowani 8 i 9 marca 1968, obaj nie uczestniczyli w wiecu 8 marca, który stał się potem etapem najbardziej symbolicznym dla „wydarzeń marcowych” i prawdziwym początkiem rewolty. Gdy trafili do aresztu, siłą rzeczy nie uczestniczyli w dalszych wiecach, nie redagowali rezolucji, nie pisali ulotek. Tyle że siedząc w areszcie, byli poniekąd powodem tych wszystkich działań. To wszystko jednak będzie później, na razie jesteśmy w tej opowieści na przełomie stycznia i lutego 1968 roku.

Studenci ukarani 30 stycznia kolegiami napisali, za radą Lityńskiego, jednobrzmiące odwołania. Niezależnie od tego na Uniwersytecie i w okolicach rozpoczęła się akcja zbierania pieniędzy na pomoc dla nich (opłacenie orzeczonych grzywien, które – jak należało się spodziewać – zostały utrzymane w mocy przez instancję odwoławczą). Rozpoczęła się kaskada wydarzeń na zasadzie akcja-reakcja. Poczynając od dnia po demonstracji w obronie Dziadów, „komandosi”, ich starsi koledzy-asystenci (m.in. Aleksander Smolar, Andrzej Mencwel, Jakub Karpiński, Waldemar Kuczyński, Jadwiga Lewicka-Staniszkis, Marcin Król) działali na wysokich obrotach – niemal bez przerwy obradując w swoistym nieformalnym sztabie (często u Kuronia lub Modzelewskiego), mobilizując swoich kolegów czy to w gmachach uniwersyteckich, czy to w akademikach. W tych naradach ważną rolę odgrywał, naturalnie, Adam Michnik.

Okładka książki

Po jednym z takich zebrań, wieczorem 31 stycznia, Michnik ze Szlajferem idą na spotkanie z Bernardem Margueritte’em, wówczas korespondentem paryskiego dziennika „Le Monde”. Opowiadają mu o bieżących wydarzeniach, krążąc z nim samochodem po mieście (z obawy przed podsłuchem). Parę dni później obaj zostaną zatrzymani pod zarzutem „przekazania nieprawdziwych informacji za granicę, celem ich rozpowszechnienia” i zwolnieni po 48 godzinach. Ale śledztwo przeciwko nim się toczy, co na koniec zaprowadzi ich do więzienia.

Tymczasem, zgodnie z tym, co proponował Kuroń, jeszcze przed ostatnim spektaklem Dziadów, studenci piszą petycję w obronie arcydzieła Mickiewicza i przystępują do zbierania podpisów pod tym tekstem. Jego treść jest krótka: My, młodzież studiująca Warszawy protestujemy przeciwko decyzji zakazującej wystawiania w Teatrze Narodowym dramatu Adama Mickiewicza „Dziady”. Protestujemy przeciwko polityce odcinania się od postępowych tradycji narodu polskiego. W krótkim czasie udaje się im zebrać imponującą liczbę ponad 3000 podpisów, a 16 lutego Irena Lasota wysyła 75 list z tymi podpisami do Sejmu PRL. Jako ciekawostkę przytoczmy fakt, że podpisy zbierano także we Wrocławiu (z całkiem dobrym skutkiem: ponad 1100 podpisów), studenci przekazali je Tadeuszowi Mazowieckiemu, który był posłem z Wrocławia. Mazowiecki zaś złożył te listy na ręce marszałka Sejmu. Zachował się więc zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i z obowiązkami posła (który nawet w ramach „demokracji socjalistycznej” miał utrzymywać żywy kontakt z obywatelami). Jednak „parlamentaryzm socjalistyczny” to był teatr, rzeczywiste sprężyny władzy były inne. Zgodnie z nimi Mazowiecki popełnił grube faux pas i musiał się później z niego tłumaczyć.

Treść petycji – jak widzieliśmy – była krótka, użyte sformułowania – z konieczności – nieprecyzyjne, uznano więc, że należy te słowa objaśnić. Tak powstaje ulotka zatytułowana „Polityczny sens petycji w sprawie «Dziadów»”, pisze ją Modzelewski, a jej rozpowszechnianie rozpoczyna się 21 lutego. Oto najważniejszy fragment: […] Studenci Warszawy bronili postępowych tradycji Narodu. „Dziady” są szczytowym osiągnięciem kultury polskiej zaangażowanej w narodowo-wyzwoleńczą walkę przeciw carskiemu despotyzmowi. Nie jest to sztuka wymierzona przeciwko narodowi rosyjskiemu, lecz przeciwko wszelkiej tyranii i niewoli. Dlatego przede wszystkim jest ona aktualnym i ważnym dla każdego z nas składnikiem narodowej tradycji: tradycji wyzwoleńczej i demokratycznej. […] każde cenzurowanie tradycji wyzwoleńczo-demokratycznej, niezależnie od tego, jakimi motywami jest ono podyktowane, staje się w praktyce cenzurowaniem tradycji niepodległościowej. Taki był sens skandowanego podczas manifestacji 30 stycznia hasła „niepodległość bez cenzury” i taki był sens petycji. […] Studenci Warszawy bronili także elementarnego prawa demokratycznego: prawa społeczeństwa do kontroli nad posunięciami władz sprawujących mecenat nad kulturą. Widzimy więc, że nadal jest tu obecna troska o niedolewanie oliwy do ognia polskich emocji antyrosyjskich. Jest lewicowa interpretacja dzieła Mickiewicza jako „postępowego” (nb. tylko tak można było aż do 1980 r. utrzymać w oficjalnym obiegu wiele wybitnych dzieł, uznanie ich za niepostępowe oznaczałoby ich wyeliminowanie). Ale nie ma już marksistowskiej hierarchii zniewoleń: najpierw zniewolenie społeczne (niedokończona, czy źle przeprowadzona rewolucja proletariacka), a dopiero potem i przez nią uwarunkowane zniewolenie narodowe. W ten sposób „komandosi” bili się w obronie wartości, które każdy polski inteligent (a nawet każdy Polak świadomy politycznie) uważał za drogie. Warto zapamiętać ten moment, nim przyjdzie czas generalnej konkluzji w sprawie sensu „wydarzeń marcowych”.

Adam Michnik

Michnik i Szlajfer 13 lutego (w następstwie niedawnego zatrzymania i postawionych im wtedy zarzutów) zostają zawieszeni w prawach studenta. Normalnie oznaczałoby to, że ostateczna decyzja zostanie podjęta po postępowaniu dyscyplinarnym w ramach Uniwersytetu. Tym razem tak nie będzie.

Nazwiska Michnika i Szlajfera stają się szerzej znane, bo odtąd wokół nich wiele będzie się działo – przy czym prasowe ataki na „komandosów” walnie się do ich popularności przyczyniały. Naturalnie, Michnik miał już wtedy wyrobioną pozycję w kręgach uniwersyteckich kontestatorów, ale nie był szerzej znany w Polsce. Henryk Szlajfer doszlusował do Michnika i jego przyjaciół w 1967 roku, z czasem stał się jednym z najważniejszych „komandosów”. Był silną indywidualnością. Miał też pewną właściwość istotną z punktu widzenia kampanii przeciwko „rozwydrzonej młodzieży”: odpowiednie nazwisko. Michnik miał, rozumując tymi kategoriami, nazwisko nieprzydatne. Dlatego było w interesie tych, którzy sterowali kampanią propagandową wymierzoną w „komandosów”, jak najczęstsze powtarzanie zbitki Michnik-Szlajfer lub Szlajfer-Michnik, chętnie także w formule Szlajfer-Michnik-Blumsztajn.