Zagłada polskich dworów. Przerażający koniec dalekich Kresów

Zagłada polskich dworów. Przerażający koniec dalekich Kresów

Dodano: 
Demonstracja bolszewicka, 1917 rok.
Demonstracja bolszewicka, 1917 rok. Źródło:Wikimedia Commons / State museum of political history of Russia
W latach 1917–1919 na ziemiach nad Dnieprem doszło do zagłady polskich dworów i pałaców. Grabieży i zniszczeniom dokonywanym przez miejscowych chłopów i dezerterów z armii rosyjskiej towarzyszyły zbrodnie na rodzinach ziemian i ich pracownikach. Przepadły również gromadzone przez pokolenia zbiory dzieł sztuki, biblioteki i archiwa.

Poniższy tekst jest fragmentem książki Sławomira Kopra i Tomasza Stańczyka pt. „Najdalsze Kresy. Ostatnie polskie lata” (Wyd. Fronda)

Był to prawdziwy koniec dalekich polskich Kresów. Polscy ziemianie na terenach nad Dnieprem nie byli kolonizatorami, chociaż czasami tak ich się określa. Nie można ich jednak przyrównywać do Belgów, Francuzów czy Brytyjczyków w Afryce lub Azji. Tereny ukraińskie, które włączono do Rzeczypospolitej, nie zostały podbite, lecz weszły w jej skład w wyniku unii lubelskiej. Wprawdzie faktycznie napłynęła tam polska szlachta, tworząc wielkie majątki ziemskie, ale warto pamiętać, że osiedlano się z reguły na wyludnionych obszarach zniszczonych przez lata wojen i najazdów. Zresztą znaczna część wielkich posiadaczy ziemskich wywodziła się ze szlachty litewskiej i ruskiej (Wiśniowieccy, Sanguszkowie, Czetwertyńscy, Chodkiewiczowie, Radziwiłłowie, Szeptyccy), więc dlatego należy ich traktować jako autochtonów. Chociaż z czasem rody te spolonizowały się i przeszły na katolicyzm, był to jednak dobrowolny i powolny proces.

Okładka książki

Na początku XX stulecia na Ukrainie Polakami byli nie tylko właściciele dużych majątków, lecz także drobna szlachta, zarządcy i wielu ich pracowników. Do tego dochodzili jeszcze przedstawiciele inteligencji kierujący cukrowniami, gorzelniami, fabrykami narzędzi i nawozów sztucznych, a także właściciele domów handlowych, hoteli, aptek i księgarń. W chwili wybuchu I wojny światowej w guberniach kijowskiej, wołyńskiej i podolskiej żyło około miliona Polaków, a w polskich rękach były 4 tysiące majątków ziemskich.

Czytaj też:
Sowiecki kompleks Polski

Rewolucja lutowa i upadek caratu rozpoczęły okres zamętu na ziemiach dawnego imperium Romanowów. Zadbali o to bolszewicy przygotowujący się do przejęcia władzy, którzy z miesiąca na miesiąc zyskiwali przewagę nad demokratycznym Rządem Tymczasowym. Na jego czele stał elokwentny, ale pozbawiony charakteru Aleksander Kiereński, który nie był typem polityka na tak trudne czasy. Natomiast bolszewicy obiecywali zakończenie wojny i powrót żołnierzy do domów, a dodatkowo – parcelację majątków ziemskich. Towarzyszyło temu niezwykle nośne hasło „Pokój chatom, wojna dworom”. Warto też pamiętać, że armia rosyjska składała się głównie z chłopów.

„Wcześniej niż skowronki i ptactwo przelotne zjawiła się szara, dwuznaczna ćma agitatorów – wspominała wiosnę 1917 roku Zofia Kossak-Szczucka. – Rozpełzła się po chatach, wsiąkła w kraj. Za nią przyszła druga, a potem trzecia i czwarta. Każda z nich niosła w ręku hasło niezawodne, straszne i do kainowej walki każdej chwili sposobiące: »Ziemia!«”.

Konflikt na linii wieś-dwór rozpoczął się od samowolnego wypasu bydła na dworskich polach oraz od wycinki lasów należących do ziemian. Bolszewiccy agitatorzy tłumaczyli chłopom, że mogą zrobić, co tylko zechcą, gdyż właściciele będą musieli ustąpić przed siłą włościan. W efekcie, chłopi zaczęli wprowadzać bydło nawet do dworskich parków i ogrodów, „jak gdyby to było od wiek wieków ich przywilejem i prawem”. Latem pojawiły się konflikty o wynagrodzenie za pracę przy żniwach. Robotnicy rolni domagali się znacznie więcej, niż dotychczas było to przyjęte – żądali bowiem od 1/3 do połowy całości zbiorów. Dodatkowo zachowywali się opryskliwie, a pouczani przed rozpoczęciem pracy odpowiadali hardo: „Sam znaju, szo maju robtyty”.

Czytaj też:
Zagłada „Byłych ludzi”. Lenin starł ich na proch

We wrześniu zaczęły się już regularne pogromy, które zapoczątkował rajd zrewoltowanego II Korpusu Gwardii armii rosyjskiej z Kamieńca Podolskiego do Starokonstantynowa. Na szlaku przemarszu grabiono nie tylko pałace i dwory, lecz także gorzelnie i cukrownie. Szybko znaleźli się naśladowcy, szczególnie wśród otumanionych bolszewicką propagandą żołnierzy z oddziałów stacjonujących w pobliżu linii frontu. „Działy się przy tych zniszczeniach straszne rzeczy – infor-mowali warszawską Radę Regencyjną polscy ziemianie na Ukrainie – zwłaszcza przy rabowaniu gorzelni, gdy opojone tłuszcze dokonywały pogromów całych wsi i miasteczek (miasto Bar zniszczone niemal doszczętnie) lub toczyły ze sobą krwawe bójki. Niszczono fabryki, domy mieszkalne, budynki folwarczne, ogrody i zakłady ogrodnicze, rabowano inwentarze, palono ruchomości księgozbioru i archiwum”.

Sytuację pogorszył jeszcze bolszewicki przewrót, gdy partia Lenina wydała dekret znoszący prywatną własność ziemi, bez jej wykupu. W tym czasie Ukraina miała status autonomicznej części państwa rosyjskiego, co proklamowała Ukraińska Centralna Rada z czerwca 1917 roku. W listopadzie powstała Ukraińska Republika Ludowa i ogłoszono, że cała ziemia dworska oraz kościelna ma przejść bez wypłaty odszkodowań w ręce chłopów. W tej sytuacji włościanie poczuli się właścicielami nie tylko ziemi, lecz także pałaców, dworów, całości inwentarza oraz wyposażenia. Popularność zdobywało hasło „Treba nam zemli, nie treba paniw!” i nie zamierzano czekać na urzędową parcelację. Chłopi byli zresztą nieufni – uważali, że okazja do grabieży może się więcej nie powtórzyć, wobec czego postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Pogromy nasiliły się w listopadzie i grudniu 1917 roku. Ukraińska Centralna Rada była świadoma sytuacji na wsi, ale chcąc pozyskać poparcie włościan, nie zamierzała położyć kresu przemocy. Chłopi natomiast zrozumieli, że wywłaszczenia uzyskały „sankcję władzy państwowej”, co „przyczyniło się do dalszego wzrostu anarchii”.

Zabójstwo księcia Romana Sanguszki

W Sławucie, stolicy liczących 70 tysięcy hektarów dóbr książąt Sanguszków, jesienią 1917 roku stacjonował rosyjski 264 Pułk Zapasowy – jednostka złożona z byłych katorżników, którzy szybko ulegli bolszewickiej agitacji. Grabiono spichrze, wybito stado 300 danieli, wraz z chłopami wycinano książęce lasy. Żołnierze tłumaczyli okolicznym włościanom, że Sanguszkowie już „dosyć się napili ich krwi!”.

Pałac Sanguszków w Sławucie.

W tej sytuacji na prośbę księcia Romana w Sławucie pojawiła się sotnia kozaków dla ochrony majątku, co jeszcze bardziej „rozjuszyło ów pułk zdziczały”. Kozaccy oficerowie nie zamierzali jednak siłą zaprowadzać tam porządku. „Nahajka nasza poskromiłaby niezawodnie żołnierzy-złodziei i chłopów – tłumaczyli – wszakże rozważniej jest ze względu na czasy i okoliczności powstrzymać się od surowych środków, nie podburzać ich jeszcze. Nam wszystko jedno, my sobie zawsze damy radę, ale po naszym odejściu wy tu zostaniecie z nimi sami”....

Po miesiącu sotnia kozacka opuściła Sławutę i zastąpiło ją 25 dragonów. Niebawem też doszło do tragedii, a pretekstem do mordów było rzekome zabicie przez dragona jednego z żołnierzy. W rzeczywistości kawalerzysta obił go tylko szablą, gdy ten brał udział w wycince drzew w lesie należącym do Sanguszków. Ale to i tak nie miało już większego znaczenia... Rozjuszona żołdacka banda zażądała wydania rotmistrza dragonów, a następnie obległa pałac i wtargnęła do środka. Nie reagowano na wezwania własnych oficerów, żołnierze krzyczeli: „Hdie Sanguszko? Dawajtie nam Sanguszku!”.

Wywleczono 80-letniego księcia z pałacu, lżąc go i wyzywając. Nieszczęsny ziemianin prosił o księdza, by się wyspowiadać przed śmiercią – w odpowiedzi usłyszał jedynie drwiny. Po chwili posypały się ciosy bagnetami, przed którymi Sanguszko usiłował zasłaniać się rękoma. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Już dosyć”. Na ciele księcia doliczono się ponad 30 ran. Pałac w Sławucie obrabowano i podpalono. Na szczęście większość słynnego stada koni arabskich udało się uratować i przeprowadzić do Gumnisk – majątku Sanguszków, gdzie do 1945 roku istniała najlepsza w Polsce prywatna stadnina koni rasowych.

Ciało Romana Sanguszki, zamordowanego w Sławucie

„Były chwile, kiedy zamykałam oczy – wspominała adoptowana córka księcia, Ewa Rzyszczewska – niezdolna patrzeć na niszczycielską pracę płomieni, podniósłszy powieki znów widzę słupy iskier, wstęgi ognia, kłęby dymu, tragiczne fragmenty osuniętych budowli, opętańczą bieganinę morderców i złodziei, grabione wielkie, historyczne dziedzictwo, ponad tym zaś u góry pełną tarczę księżycową”....

Rabusie w żołnierskich szynelach (w plądrowaniu nie brała udziału ludność ukraińska) wynosili z pałacu obrazy, srebra i porcelanę. Następnie „sprzedano to przy świetle łuny za grosze lub za wódkę Żydom, którzy zbiegli się tu z całego rynku, gdy tylko ustała strzelanina. Grabież i handel trwały całą noc”.

Zniszczona została biblioteka, ale uratowano obraz św. Teresy, który przeniesiono do kościoła. Na szczęście ocalała też część cennych zbiorów, a przede wszystkim archiwum sławuckie wywiezione podczas I wojny światowej do Niżnego Nowogrodu. Na mocy traktatu ryskiego powróciło ono do Polski.

Kilka dni później w Sławucie pojawiły się oddziały konnej gwardii, dwie sotnie kozaków oraz dragoni. Zaprowadzano porządek wśród rozbestwionych piechurów, a kilku sprawców mordu na Sanguszce skazano na ciężkie roboty. Wątpliwe jednak, by wobec ogólnej anarchii wyrok ten został wyegzekwowany.