Szef ukraińskiego IPN o Wołyniu: To był konflikt AK z UPA

Szef ukraińskiego IPN o Wołyniu: To był konflikt AK z UPA

Dodano: 19
Masowa mogiła ofiar UPA w Woli Ostrowieckiej
Masowa mogiła ofiar UPA w Woli Ostrowieckiej Źródło: Wikimedia Commons / Fot. Leon Popek
W najnowszej „Historii Do Rzeczy” ostry dwugłos na temat Wołynia. "AK nigdy nie rozpoczęłaby negocjacji z UPA, gdyby faktycznie doszło do ludobójstwa" – mówi przewodniczący ukraińskiego IPN Wołodymyr Wjatrowycz. "Po stronie ukraińskiej mamy do czynienia z butą sowiecko-nacjonalistyczną" – podkreśla Ewa Siemaszko, badaczka zbrodni wołyńskiej.

PIOTR WŁOCZYK: W Polsce powszechnie nazywane jest to ludobójstwem, ale pan twierdzi, że była to „druga wojna polsko-ukraińska”…

WOŁODYMYR WJATROWYCZ: Tak, ponieważ w XX wieku do przeprowadzenia ludobójstwa potrzebne było państwo z całą jego machiną. Tylko państwa mogą stworzyć warunki do masowego mordowania. Wszystkie przykłady ludobójstw w XX w. pokazują, że przeprowadzały je wyłącznie państwa.

Słucham?! Przecież nie da się obronić tej tezy.

To pokazuje nam historia. Ofiary padały zarówno po polskiej stronie, ale także po ukraińskiej. Sprawy kryminalne dotyczą zarówno masowych zbrodni przeciwko polskim cywilom, jak i przeciwko ukraińskim. Dlatego uważam, że była to wojna, w której główne role odgrywały Armia Krajowa i UPA.

Zbrodnia wołyńska to minimum 60 tys. zabitych cywili, w tym kobiet i dzieci. Ci ludzie zostali wymordowani w potwornie okrutny sposób. Jak więc może pan nazywać to wojną między AK a UPA?!

Czytaj też:
Ocalała z pola śmierci

Żadne dane nie potwierdzają tych liczb. To, co pan wymienił, to polityczne liczby. Myślę, że było mniej niż 60 tys. polskich ofiar, choć zgadzam się, że Polaków zginęło wówczas więcej niż Ukraińców. Stało się tak jednak tylko dlatego, że Polacy byli mniejszością na tamtych terenach. Proszę pamiętać, że AK i UPA uznawały się za strony tego konfliktu. AK nigdy nie rozpoczęłaby negocjacji z UPA, gdyby faktycznie doszło do ludobójstwa (...)

W takich momentach nie można nie odnieść wrażenia, że w sprawach historycznych nie ma szans na porozumienie między Polską a Ukrainą.

Nie uważam tak. Istnieje przestrzeń do dyskusji. Możemy mieć różne opinie na temat polsko-ukraińskiego konfliktu, ale ważne, by nie było prób narzucania swojej opinii ani wymuszania przyznania się do ludobójstwa. (…)”

Ostro sprzeciwia się takiemu stawianiu sprawy Ewa Siemaszko, współautorka książki „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945”.

PIOTR WŁOCZYK: Nie ma pani nawet cienia wątpliwości, że to było ludobójstwo?

EWA SIEMASZKO: Nie można mieć co do tego wątpliwości. Pion śledczy IPN, pełen znawców prawa, jednoznacznie określił tę zbrodnię jako ludobójstwo. (…) Polacy byli przecież zabijani tylko dlatego, że byli Polakami. Pamiętajmy, że towarzyszyło temu hasło: „Ukraina dla Ukraińców” (...)

W takich dyskusjach Ukraińcy podkreślają własne ofiary i mówią: „Wtedy krew lała się po obu stronach”.

Czytaj też:
Sprawiedliwi wśród Ukraińców

To wielka manipulacja. Akcji odwetowych na Ukraińcach nie można równać ze zorganizowaną, zaplanowaną, starannie przygotowaną akcją ludobójczą. To są akcje zupełnie innego typu. Odwety były reakcją na zbrodnię ludobójstwa. Pod względem liczby zabitych polskie odwety w żadnym stopniu nie równają się skali zbrodni OUN/UPA. Statystycznie na 10 zabitych Polaków przypada jeden zabity Ukrainiec. Jak więc można to zrównywać? (…)

Ukraińcy twierdzą, że przymuszanie ich do przyznania, iż było to ludobójstwo, zagraża wzajemnym stosunkom w przyszłości. Nie trafia do pani argument, że najważniejsza jest wspólna przyszłość?

To kłamstwo już dawno zaszkodziło naszym stosunkom. Ten ciężar niesiemy ze sobą przez wiele lat. Po powstaniu państwa ukraińskiego nic się w tej sprawie nie zmienia na lepsze, a wręcz jest coraz gorzej. My domagamy się po prostu prawdy, więc to państwo ukraińskie odpowiedzialne jest za pogarszanie się wzajemnych stosunków. W odniesieniu do zbrodni wołyńskiej po stronie ukraińskiej mamy do czynienia z butą sowiecko-nacjonalistyczną”.

Cały artykuł dostępny jest w 7/2018 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.