Tajemnica przedśmiertnego autoportretu Matejki. 125. rocznica śmierci Mistrza
  • Leszek LubickiAutor:Leszek Lubicki

Tajemnica przedśmiertnego autoportretu Matejki. 125. rocznica śmierci Mistrza

Dodano: 6
Autoportret Jana Matejki. Archiwum autora
Autoportret Jana Matejki. Archiwum autora
W tym roku, dokładnie 1 listopada, przypada 125. rocznica śmierci Jana Matejki (zm. 1 XI 1893 r.), jednego z naszych największych, a dla mnie największego z polskich malarzy, monumentalisty, a przy tym wielkiego patrioty, chcącego pokazać światu poprzez swoje malarstwo, czym Polska była kiedyś. Wieszcza narodowego, który zamiast pióra posługiwał się pędzlem.

Nie jest celem tego szkicu przedstawianie życiorysu Jana Matejki. Wspomnimy tylko, że urodził się latem (istnieją trzy daty dzienne) 1838 roku jako dziewiąte dziecko Franciszka Ksawerego, Czecha, nauczyciela muzyki oraz Janiny Karoliny z domu Rossberg, pochodzącej ze spolonizowanej rodziny niemieckiej. Przyszedł na świat w domu rodzinnym przy ulicy Floriańskiej w Krakowie i w tym samym domu zmarł. Tam też maluje swój portret własny, o którym traktuje ten szkic. W kamienicy tej obecnie znajduje się muzeum biograficzne „Domu Jana Matejki”, gromadzące i udostępniające do oglądania jego dzieła oraz pamiątki po Mistrzu.

W przeciwieństwie do wielu innych malarzy Jan Matejko nie pozostawił po sobie zbyt dużo „zwyczajnych” autoportretów. Istnieją bodaj tylko dwa. Owszem, możemy zobaczyć jego oblicze na innych obrazach, gdyż czasami nadawał rysy swojej twarzy niektórym postaciom na malowanych płótnach, jak np. słynnemu „Stańczykowi”, czy też osobie tegoż błazna królewskiego w „Hołdzie pruskim”.

Zapewne autoportretu, o którym teraz mowa, też by nie namalował, gdyby nie pewna okoliczność. Spójrzmy zatem na ten portret własny „Mistrza z ulicy Floriańskiej” i zadajmy sobie jedno pytanie. Dlaczego malarz tworzy dużych rozmiarów obraz w przedostatnim roku swojego życia, będąc już bardzo słabym i schorowanym, a także mając pełną świadomość, że niedługo przyjdzie mu opuścić ten świat, a przy tym jak sam twierdził, „nie lubił siebie”?

Dokładnie półtora roku przed śmiercią artysty, do Krakowa przybywa Ignacy Korwin-Milewski, bogacz o okrutnie wielkim majątku nie tylko w skali kraju, który nawet później zakupi sobie wyspę na Adriatyku. W owym czasie już hrabia, ale podejrzanej proweniencji, gdyż jeszcze jego dziad nic nie znaczył. Wcześniej chciał zostać malarzem, studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Monachium, niestety jednak opatrzność poskąpiła mu talentu. Wymyślił więc sobie, że zostanie kolekcjonerem obrazów, jednak nie jak leci, tylko na sposób, jak sam określił zakres swojego kolekcjonerstwa: „życzę sobie mieć zbiór mniej więcej kompletny i stanowiący całość oryginalną… nabywam obrazy artystów-rodaków, obecnie żyjących, a między takimi wyłącznie tych, co należą lub należeli do szkoły monachijskiej”.

Czytaj też:
Polacy biorą Kijów. Tysięczna rocznica wielkiej wyprawy

Dzięki temu wielu naszych malarzy klepiących wówczas biedę, miało w nim poważne wsparcie finansowe. Należały do nich takie tuzy naszej sztuki jak Józef Chełmoński, Józef Pankiewicz, Leon Wyczółkowski, Alfred Wierusz-Kowalski, Anna Bilińska- Bohdanowicz, Jan Stanisławski, Jacek Malczewski. Najbardziej jednak umiłował sztukę Aleksandra Gierymskiego, którego ponoć miał 30 obrazów, a płacił za nie, jak wspomina sam artysta, po królewsku.

Dodatkowo postanowił, że chce posiadać zespół zuniformowanych autoportretów polskich twórców. Miały być one tworzone w tym samym formacie i tej samej pozie portretowanego. Malarz miał ukazać siebie w całości, stojącego na wprost, z paletą malarską w dłoni, czyli nieodłącznym atrybutem malarza. Chciał stworzyć kolekcję autoportretów malarzy, na podobieństwo tej, która znajduje się w Galerii Uffizich we Florencji. Pomysł jak najbardziej godny podziwu. Dzięki temu powstało 17 takich autoportretów, gdyż wyzwanie podjęli m.in. Teodor Axentowicz, Anna Bilińska- Bohdanowiczowa (artystka nie zdążyła ukończyć obrazu), Aleksandr Gierymski, Alfred Wierusz-Kowalski, Jacek Malczewski, że wspomnę tylko tych wybitnych artystów.

No i oczywiście Matejko, ale Mistrz Jan oczywiście musiał namalować po swojemu, wytyczne hrabiego mało go interesowały. Stwierdził: „Zrobię mu portret, lecz muszę tak zrobić, jak mi się zdaje stosowniej, to jest siedzącym na krześle, nic mogę być krępowanym, jakby niewolnik”.

Maluje więc siebie siedzącego na fotelu, czy raczej tronie, tym samym, na którym ukazał króla Zygmunta III na płótnie „Hołd pruski”, ubranego w swój podniszczony profesorski garnitur, pełnego powagi i osobistej dumy „z ryngrafem w górze, jakby godłem rycerza wojującego na polu artystycznym”.Siedząc ukrywa przy tym niski swój wzrost i wtedy już przygarbioną posturę.

Dzięki sekretarzowi Matejki, Marianowi Gorzkowskiemu, który był obecny przy „pertraktacjach” hrabiego z artystą, wiemy dokładnie, jak rzecz się miała. Opisał to spotkanie w swoich pamiętnikach. Pozwolę sobie zacytować dłuższy fragment, dzięki któremu wyjaśni się, dlaczego Mistrz Jan podjął się tego zadania, a przy tym pozwoli nam choćby trochę poznać osobę artysty (pisownia oryginalna):

„Dnia 28 marca (1892 roku – przyp. red.) zjawił się do mnie hr. Ignacy Milewski, przybyły z Wilna: osoba pokaźna, bardzo majętna, dumnego wejrzenia, śmiała i pewna siebie! Na wstępie prosił mię, abym go zaprowadził, do pracowni Matejki, bo chce zamówić obraz u niego; wziąwszy więc klucze, zaprowadziłem go do pracowni, przedstawiłem Matejce, który go nie znał i ze zdziwieniem spostrzegłem, żc hrabia okazywał wielkie uczczenie! Bardzo mi jest zaszczytnie, rzekł, poznać osobiście wielkiego mistrza! Przybywam tu prosić go, o namalowanie portretu. Jakiego portretu? zapytał Matejko. Proszę mi namalować swój własny portret, rzekł on, siebie samego, ale koniecznie z paletą w ręku! Zdziwiony Matejko, zaczął się zrazu uśmiechać, bo głos hrabiego bardzo donośny, śmiały, zuchwała twarz, były niezwykłe; po chwili namysłu, Matejko rzekł jemu, jabym rad chętniej malował portret hrabiego! Nie, odpowiedział Milewski, ja bardzo proszę o portret mistrza! Po różnych małych i urywanych rozmowach, Matejko spytał go w końcu, jakich rozmiarów, ma być ten portret? Milewski wskazując, na stojący w pracowni i gotowy już portret Alfredowej Potockiej, rzekł prędko, tych samych rozmiarów co ten portret! No dobrze, odpowiedział Matejko, ja na to jestem, abym malował, co kto zażąda, chociaż mówiąc otwarcie, robota będzie mi przykra, bo ja sam siebie nie lubię! Wieleż to może kosztować? spytał badawczo Milewski. Jeżeli za portret ten, Alfredowej Potockiej, ja biorę pięć tysięcy, to za mój własny, chciałbym o wiele więcej, odpowiedział Matejko, a zwróciwszy się do mnie, począł w ukryciu uśmiechać się nieco. No! wieleż więcej? spytał Milewski. Wówczas Matejko zaśmiał się głośno i dobrodusznie patrząc w oczy powiedział, także pięć tysięcy! Przy wymówieniu ostatnich wyrazów, Milewski chwycił go za rękę i klaszcząc po dłoni, rzekł mu, więc zgoda! Potem wszczęła się znowu osobna rozmowa, aby w portrecie była koniecznie paleta z pędzlami, by sama postać był stojąca i.t.d. Ta ostatnia rozmowa niecierpliwiła Matejkę, który hrabiemu nadmienił, żc trzeba dać trochę swobody samemu artyście, szczególnie pod względem pomysłu, bo tak zwykle robi się! Po wyjściu z pracowni, Milewski zeszedł do mnie, zostawił zadatku na portret tysiąc złr., które Matejce bardzo się wtedy przydały, bo potrzebował.

Tak więc Matejko namalował swój portret własny w przeciągu dwóch miesięcy dla pieniędzy, których bardzo często mu brakowało. Mógł być nadzwyczaj zamożnym, ale nie dbał o to. Cel jaki sobie postawił był wyższy. Dlatego często z pokazów swoich dzieł uzyskane zyski przeznaczał na biednych, czy też darowywał swoje monumenty narodowi polskiemu lub Watykanowi, jak to miało miejsce z „Sobieskim pod Wiedniem”.

Czytaj też:
Zemsta Matejki. Kulisy powstania obrazu, którym Mistrz pognębił swoich krytyków

Przypomnijmy - Matejko miał wtedy niespełna pięćdziesiąt cztery lata. Na obrazie widać jednak starca, i to nie z powodu tego, że w owych czasach ludzie szybciej się starzeli. Bo to był „drobny posturą tytan kolosalnej pracowitości”. A jednak oczy są jeszcze błyszczące i żywe. Bardzo pięknie opisał ten autoportret Szymon Kobyliński. Posłuchajmy:

Matejko tedy ukazuje siebie, a zarazem wszystkich twórców ojczystego dorobku, we wnętrzu pracowni, przy warsztacie. Wszakże nie w chwili roboty, ale zadumy, refleksji, podsumowania wszelkich trudów twórczych. Stoją tam więc pod ścianą jakieś – może już ukończone, może dopiero zamierzone – obrazy, leżą sfatygowane pędzle i paleta ze świeżymi farbami, akt kreacji trwa, nie skończył się, nastąpią dalsze prace. On sam, kto wie, czy nie w przeczuciu nadchodzącej już śmierci z wyczerpania, daje odpocząć na chwilę steranym, utrudzonym dłoniom. Niebawem – już na zawsze.

Ignacy Korwin-Milewski po I wojnie światowej bankrutuje. Hulaszczy tryb życia, żona i kochanki wypijają z niego co się da. Dochodzi do tego udar mózgu, kryzys ekonomiczny, utrata majątków, które teraz już leżą na terenie Rosji, więc – aby nie upaść do końca finansowo – wyprzedaje całą swoją kolekcję. Wybitne obrazy polskich malarzy trafiają w różne ręce. Interesujący nas zbiór autoportretów artystów z paletą w dłoni, w tym opisany Jana Matejki, skupuje później Muzeum Narodowe w Warszawie. Portret własny Mistrza Jana zawieszony jest w Sali Matejkowskiej, obok „Stańczyka”, gdzie oczy zwiedzających kierują się przede wszystkim na olbrzymich rozmiarów „Grunwald”.

Jan Matejko: Autoportret, 1892 rok, olej/płótno; wymiary: 160 x 110 cm, Muzeum Narodowe w Warszawie.

Autoportret Jana Matejki. Archiwum autora

Źródło: DoRzeczy.pl