„KOD stracił urok świeżości”, powiedział profesor Kik i jest to najdelikatniejsze z określeń, którymi można podsumować bieżący stan tego projektu. Sam Mateusz Kijowski lata po zaprzyjaźnionych mediach i opowiada o tym, że pisowcy za nim chodzą, podsłuchują, i że Kaczyński zamierza go aresztować – i że wie o tym z pewnych źródeł, których nie może ujawnić, ale może powiedzieć, że od służb.
Ja rozumiem, że aresztowania obawia się Hanna Gronkiewicz Waltz, która ma za uszami warszawską mafię reprywatyzacyjną czy zniszczenie przez wynajętych za publiczne pieniądze prywatnych zbirów Kupieckich Domów Towarowych – ale Kijowskiego wsadzić do pudła może co najwyżej była żona. Fakt, wielu alimenciarzy siedzi za mniejsze zaległości, niż ma lider KOD-u. Może zresztą dowiedział się, że „była” straciła cierpliwość i wystosowała stosowny wniosek, i właśnie tą kampanią opowieści o pisowskich prześladowaniach chce się bronić? Jak ten Gaweł z Białegostoku, antyfaszysta-oszust, który właśnie dostał cztery lata bez zawiasów za wyłudzenia i robi wrzask, że to niby zemsta za jego antyfaszystowską działalność? (okradanie Fundacji Batorego działalnością antyfaszystowską – to nawet smakowite). Teoretycznie możliwe, ale Kijowskiego o taki spryt nie podejrzewam.
Niemniej, jego wywiady świetnie rymują się z nastrojem ogólnym „totalnej opozycji”. Z aresztowaniami wieszczonymi przez Gronkiewicz Waltz, z zapowiadanym przez Marcinkiewicza i Wałęsę „Majdanem”, „nowym powstaniem warszawskim” i rozlewem krwi. Ale i z alarmami Lisa i michnkowców, że PiS chowa ich gazety w punktach sprzedaży, i to jest właśnie przyczyna spadków.
Tymczasem obiecywane na wiosnę miliony zwolenników demokracji, czy nawet te dziesiątki tysięcy, które się udawało zwołać wcześniej, topnieją do żałosnej garstki. Na kontrmanifestację przeciwko ostatniemu marszowi smoleńskiemu, na którą wzywał i którą publicznie obiecywał poprowadzić Władysław Frasyniuk, stawiło się dokładnie dziewięciu kodomitów. Fakt, że z ogromnymi płachtami, które rozwiesili na wyznaczonym dla nich przez policję odgrodzonym miejscu, na tyle wielkim, że pomiędzy transparentami trudno było ich samych wypatrzeć. Frasyniuk w każdym razie się nie zjawił. Podobno spotyka się ze zwolennikami w różnych częściach Polski. Nie ma medialnych doniesień o frekwencji ani przebiegu tych spotkań. Ale gdy czas jakiś temu w różnych miastach zbierały się animowane przez PO „kluby obywatelskie”, korzystające ze wsparcia struktur partii biorącej drugą co do wielkości po PiS, wielomilionową dotację i mającej w kraju ponad dwieście biur poselskich (niektórzy posłowie mają więcej niż jedno), to nawet w antypisowskich mediach dało się przeczytać, że przychodziło po kilkanaście osób.
Równie niewielu zwolenników odpowiedziało na apel „Wyborczej”, by w rocznicę śmierci Bronisława Geremka spotkać się przy jego grobie. Kolejna „nowa świecka tradycja” okazała się równie mało chwytliwa, jak „toast wolności”. No, a już kompletną klapą okazał się pomysł urządzenia wielkiego protestu w Warszawie podczas szczytu NATO, pod pozorem nadania imienia „skwerowi” Martina Luthera Kinga (biorę w cudzysłów, bo takim skwerem może być każdy trawnik lub zatoczka parkingowa). Komuś, kto to wymyślił, wydawało się zapewne, że uda się tym sprytnym połączeniem ceremonii kingowskiej z antypisowskim wiecem ściągnąć Obamę, albo przynajmniej jego przedstawiciela, bodaj prezydenckiego pucybuta, który by odczytał jakiś list, czy ogólnikowo pozdrowił – w każdym razie, nieszczęsny pastor King miał zszyć jakoś „walkę o demokrację” prowadzoną przez KOD i jego codzienny biuletyn z Wielkim Bratem zza Oceanu.
Jak wielka miała to być impreza, niech świadczy fakt, że „Wyborcza” tekst zapraszający na nią wydrukowała aż dwa razy, w dwóch kolejnych wydaniach. Przyszło kilkudziesięciu, może w porywach z półtorej setki ludzi – zabawnie wygląda na zdjęciach kontrast między tą smętną grupką a wielką sceną, na której panuje większy tłok, niż pod nią. W wydaniu papierowym „Wyborcza” zilustrowała notkę o wielkiej ceremonii zbliżeniem mówców, w internetowym poszła bardziej na bezczela, dając fotografię ze starej manifestacji, i wkopała się przy tym jak komunistyczna telewizja pokazująca fałszywe trybuny na mundialu 1982, bo fotoedytor nie wziął po uwagę, że zdjęcie tłumu w zimowych czapkach i szalikach tylko internautów rozśmieszy.
Nie pozostało Wyborczej nic innego, niż robić to samo, co robili Sowieci po przegranej wyścigu na księżyc – udawać, że w ogóle żadnej wielkiej manifestacji podczas szczytu NATO nie planowała, i że to właśnie tak miało być, taka kameralna uroczystość w kręgu przyjaciół. Z tą wypasioną sceną, zajmująca połowę rzekomego „skweru” i aż dwoma gazetowymi apelami o przybycie?
A KOD znalazł sobie nową aktywność: rysuje wagoniki. Powtarzam za Mateuszem Kijowskim: wagoniki mają być rysowane na kartkach A-5, poziomo, kredkami lub flamastrem, nie farbami, i wysyłane na adres KOD-u, który je sklei w najdłuższy na świecie „pociąg do demokracji”. I zgłosi do księgi Guinessa, jak się domyślam.
W zasadzie jedno tylko idzie KOD-owi sprawnie – zbieranie pieniędzy. Kasabubu na koncie „walki o demokracje” mnoży się, wedle informacji samych kodomitów, w sposób nijak się mający do zaniku KOD w realu. Zapewne dlatego, że KOD nie będąc partią polityczną ma prawo robić zbiórki publiczne. Partiom tego zakazano, bo dla wszystkich było jasne, iż rzekome zbiórki „do puszek” były zwykłą przykrywką dla rozliczania nieograniczonych darowizn od lobbystów czy wręcz gangsterów. Pytanie dla prawników – jeśli KOD tworzy formalną koalicję z partiami politycznymi, to czy nie jest to ordynarny sposób ominięcia przepisu, który miał chronić nas przez kupowaniem polityków przez różne szemrane siły? Także te zagraniczne, bo KOD swoje zbiórki prowadzi i za granicą?
Pieniądze, które napływają do kodowskiej kasy od mniej lub bardziej tajemniczych sponsorów (bo trudno uwierzyć, żeby wiele zebrano u grobu Geremka czy na skwerku przy Twardej i Pańskiej) ponoć maja służyć stworzeniu „mediów KOD-u”. Zaglądam do tych mediów i jak na razie nie bardzo wiem, czemu miałyby służyć. Głównie są tam sążniste, tyleż agzaltowane, co nieudolne i prymitywne elaboraty prostych kodomitów, że PiS to komunizm i faszyzm w jednym, a nawet coś jeszcze gorszego, bo tak i nie ma co w ogóle tego udowadniać. Plus jeszcze paru celebrytów, którzy dali pani Jethon jakaś mniej lub bardziej głupią wypowiedź, żeby zademonstrować swe poparcie dla „sprawy” – najlepszy jest tekst Wojciecha Pszoniaka, wzywający w obronie demokracji do „czujności”. Gdyby ktoś pracowicie przesiał cała komunistyczną propagandę PRL na jakimś sicie, tym, co na pewno by zostało, byłoby wezwanie: „potrzeba czujności!”. Może więc jest trochę racji w tych kodomickich lamentach o powrocie PRL-u, tyle, że wrócił on głównie właśnie pod szyldem KOD. Po „społecznych”, spontanicznie tworzonych za pieniądze „z puszek” mediach szaleją głównie jakieś socjalistyczne zombie, które ostatnie ćwierć wieku przeleżały na śmietniku historii, i nagle wyczuły jeszcze jedną szansę powrotu. Jak wiodący autor portalu „Studio Opinii”, prezentujący się jako „zajadły przeciwnika światopoglądu, zwanego niegdyś idealistycznym, czyli po prostu – religianctwa, kołtunerii i dewocji”. Przypomniało mi się, że znałem kiedyś, jeszcze za PRL, jego syna – facet pod dojściu do pełnoletności zmienił sobie nazwisko, żeby go nikt z tym czerwonym złamasem nie kojarzył. Cóż, takie sobie „studio opinii” zebrał na starość biedny, pomylony Stefan Bratkowski. Swego czasu regularnie wyskakiwało mi ono z gugla za sprawą pewnego „nestora dziennikarstwa”, regularnie atakującego mnie i moich kolegów za prawicowo-nacjonalistyczne odchylenie, do czasu, jak w jednej z publikacji IPN opisano wieloletnia działalność donosicielską tegoż nestora, tak intensywną, że jako TW miał aż trzy kryptonimy równocześnie.
Kasa kasą, jeśli KOD został pomyślany jako jej przepompownia, to w tym wymiarze się sprawdził – ale ostatnie badania opinii publicznej wypadają dla Polaków najgłupszego sortu (bo tak to powinno być, prezes się przejęzyczył) mało zachęcająco. To, że Mateusz Kijowski według CBOS jest liderem rankingu nieufności można sobie jeszcze tłumaczyć, że to państwowa sondażownia, ale nawet w sondażu IBRIS dla akselowskiego onetu lider KOD przegrywa wyraźnie z Krystyną Pawłowicz, o mniej odpychających politykach PiS nie wspominając. Widać w antypisie wiedziano o tej obsuwie już jakiś czas temu, skoro padł pomysł wymiany Kijowskiego na Frasyniuka (jak wymienić trabanta na syrenkę, rzekłbym). No, ale Frasyniuk, jako się rzekło, zniknął. A może właśnie stąd ta aktywność Kijowskiego w opowiadaniu o swym męczeństwie? Na zasadzie „no co wy, nie możecie się pozbyć lidera, którego Kaczyński chce wsadzić do więzienia”?
Życie wewnętrzne sekty głupszego sortu staje się coraz bardziej zabawne. Aż szkoda, że jego obserwowanie jest dla komentatora politycznego marnowaniem czasu.