Nie tak dawno temu napisałem (oj tak, wiem, że powoływanie się na własne teksty do dobrego tonu nie należy, ale, dalibóg, nie mogę tym razem tego nie zrobić, powstrzymać się nie umiem), że działania opozycji wyglądają tak, jakby były sterowane przez agentów PiS. I co? Ledwo poranki zrobiły się bardziej mroźne i słońce słabiej jęło przygrzewać, a tu pojawił się nowy dowód, pewny, oczywisty, niewątpliwy, rozstrzygający i bezwzględny. Taki, który ani chybi świadczy o słuszności hipotezy, że polska opozycja dostała role rozpisane przy Nowogrodzkiej. Powstało bowiem nowe koło sejmowe, nie byle jakie zresztą, bo całą gębą europejskie i do tego demokratyczne, takie, które będzie walczyć o to, żeby PiS Polski z Europy nie wyprowadził. Co jednak najważniejsze, zrzesza ono grupę (grupkę) polityków PO odepchniętych od stalowego serca nieubłaganego Grzegorza Schetyny. Są tam czterej mężczyźni po przejściach, którzy z niejednego pieca chleb jedli. Powstanie koła jak powstanie koła, ale to, że tym starym wyjadaczom chce się jeszcze udawać, że wierzą, iż chodzi im o dobro publiczne! Toż trzeba mieć czoła miedziane i wolę nierdzewną!
Logika nie jest silną stroną polityków, co zresztą nie dziwi, zważywszy na to, że co chwila muszą oni, w zależności od nastrojów liderów partyjnych i swego własnego elektoratu, przeczyć sobie i jeszcze owe zaprzeczenia ukrywać. Wszelako muszę przyznać, że pod tym względem wypowiedzi świeżo upieczonych europejskich demokratów biją wszelkie rekordy. Otóż ni mniej, ni więcej tylko twierdzą oni, że rozbijając Platformę… skuteczniej walczyć będą z PiS! I że Grzegorz Schetyna wcale ze strasznym kaczyzmem mierzyć się nie chce, że to, co przeciw kaczystowskim siepaczom do tej pory zdziałał, funta kłaków niewarte, że potajemnie szef PO dziwną jakąś i zdradziecką grę prowadzi. To ci dopiero rozumowanie, godne takich tuzów strategii politycznej jak Michał Kamiński i Stefan Niesiołowski.
Ten pierwszy zresztą ledwo spadł z platformy, a już nieco na oczy przejrzał i ogłosił, że Jarosław Kaczyński to nie złośliwy demiurg polityki, ale człowiek o wysokich standardach moralnych. Czyżbyśmy byli u progu kolejnego niezwykłego aktu skruchy i pojednania? Czy owo, ciche jeszcze i niezbyt wyraźne, kołatanie do serca prezesa zostanie usłyszane i grzesznikowi drzwi zostaną uchylone? Byłoby to naprawdę niezwykłe.
W polskich warunkach zwykłość od niezwykłości cienka tylko linia oddziela i coraz częściej łapię się na tym, że czytając jakąś informację, muszę w kilku źródłach upewnić się, czy aby ktoś mnie w konia nie robi. Na pociechę mówię sobie (i państwu, drodzy Czytelnicy), że nie tylko nasza ojczyzna tylu tematów kabarecistom i autorom komedii dostarcza. Konkurencja światowa naprawdę nie śpi. Dlatego w kategorii najbardziej niedorzecznych informacji z zeszłego tygodnia nagrody nie przyznam wieści o działaczach nowego koła, ale newsowi o tym, że organizatorom spotkania światowych przywódców religii w Asyżu udało się pożenić niewierzących, katolików i czarowników. Otóż, proszę sobie wyobrazić, że tym razem wśród ponad 400 liderów religijnych błagających o pokój siły wyższe i niższe obok papieża Franciszka pojawił się, jako reprezentant agnostyków, Zygmunt Bauman. To się dopiero nazywa ekumenizm pełną gębą: impreza ta tym samym, pierwszy raz zorganizowana w 1986 r., teraz, gdy do wierzących tak czy siak zostali zaliczeni niewierzący w cokolwiek, osiągnęła prawdziwą doskonałość.
Przykro to powiedzieć, ale Bauman z papieżem Franciszkiem modlący się o pokój byli bardziej groteskowi niż Michał Kamiński i Stefan Niesiołowski, którzy ogłosili, że aby pokonać PiS, trzeba osłabić PO.