Być może najbardziej zaskakująca była informacja o powierzeniu w rządzie stanowiska ministra do spraw równouprawnienia Adamowi Lipińskiemu. Zważywszy na to, że wcześniej się tym nie zajmował i niewiele wiadomo o jego zaangażowaniu na rzecz równości, można dostrzec w tej nominacji swoisty dla Jarosława Kaczyńskiego zmysł humoru.
Co z tej całej burzy wokół rekonstrukcji wynika na przyszłość?
Po pierwsze i najważniejsze, Beata Szydło pozostała premierem. Nie spełniły się przepowiednie tych, którzy spodziewali się, że zastąpi ją czy to sam prezes PiS, czy Mateusz Morawiecki. Najwyraźniej obecny układ, z Beatą Szydło jako osobą od zarządzania i administrowania, szefowi PiS odpowiada. Dobrą stroną tego rozwiązania jest to, że ewentualne wpadki i potknięcia urzędników nie obciążają Jarosława Kaczyńskiego, który zachowuje czyste konto. W sytuacji kryzysu, nagłego zachwiania się poparcia może przejąć ster rządów i ogłosić nowe otwarcie. Jest recenzentem i sędzią rządzących. Wadą jest to, co zawsze obciąża każdy niezbyt przejrzysty system podziału odpowiedzialności i kompetencji – dublowanie się funkcji lidera formalnego i prawdziwego pociąga za sobą wzrost siły wzajemnie konkurujących frakcji. Każda z nich powołuje się na dostęp do ucha nieformalnego przywódcy i każda może zabiegać o jego uznanie. W dłuższym czasie prowadzić to może do osłabienia premiera, a w rezultacie władzy całej formacji rządzącej.
Te kłopoty mogą być jeszcze większe, bo oprócz dwóch ośrodków władzy – wokół pani premier i lidera PiS – pojawił się trzeci. Wicepremier Mateusz Morawiecki zdobył teraz pozycję równą niemal samej pani premier. Co więcej, cieszy się on publicznym poparciem Jarosława Kaczyńskiego, skupia w swoich rękach nie tylko dość enigmatyczne kompetencje ministra rozwoju, lecz także kluczowe ministra finansów oraz kieruje komitetem ekonomicznym Rady Ministrów. Żaden inny minister po 1989 r. – z wyjątkiem premierów – nie miał takiej władzy w rządzie. To oczywiście dobrze, jeśli owa władza przełoży się na realizację planów i projektów gospodarczych. Wreszcie „plan Morawieckiego”, wyśmiewany przez krytyków, którzy widzieli w nim raczej zbiór haseł niż projekt gospodarczy, nabierze kształtów, wreszcie będzie można go naprawdę ocenić. Jednak z punktu widzenia skuteczności zarządzania sytuacja, w której obok pani premier jest dorównujący jej władzą wicepremier, a nad nimi lider partii, który sam władzy bezpośrednio nie sprawuje, niesie w sobie duże ryzyko. Może to oznaczać wzajemną kontrolę i równowagę różnych grup interesów, lecz także wzajemne blokowanie, a nawet, w wersji skrajnej, chaos.
Trzeba mieć nadzieję, że to tylko czarny scenariusz, że zamiast niego zrealizuje się inny, ten, który będzie spełnieniem wizji wicepremiera Morawieckiego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.