Grzegorz Brzozowicz: Kiedy Bob Dylan stał się dla ciebie ważnym twórcą?
Filip Łobodziński: W 1974 r. w Paryżu poszedłem na film pt. „Koncert dla Bangladeszu”. Bob Dylan pojawił się w finale i od razu poczułem, że jest to ktoś wyjątkowy, a jego piosenki są czymś konkretnym. Potem w liceum poznałem kolegę, który miał kompletnego zajoba na jego punkcie i to on zaraził mnie jego twórczością. W czwartej klasie zacząłem grać na gitarze, a uczyłem się na piosenkach Dylana, bo są dość proste do zagrania.
Czy od razu próbowałeś śpiewać Dylana po polsku?
Wspomniany kolega, Maciej Rysiewicz, próbował tłumaczyć piosenki, ale w jego wersjach nie nadawały się do śpiewania, bo słowa nie mieściły się we frazie. Dopiero na studiach wykładowca Carlos Marrodán, namawiając nas, studentów iberystyki, do tłumaczenia wierszy, sprzedał nam kilka zasad, jak to robić. Zastosowałem je do przetłumaczenia „Don’t Think Twice, It’s All Right”. Nie było to najlepsze, ale dało się zaśpiewać do oryginalnej melodii. Od tego czasu zagraniczne piosenki tłumaczę nałogowo.
Czy w Polsce lat 70. i 80. amerykański bard cieszył się uznaniem?
Zdecydowanie nie i tak jest do tej pory. Nie studiowano jego tekstów, a przecież Dylan pierwszy w popkulturze pokazał, że tekst piosenki jest istotny, że niekoniecznie musi się sprowadzać do refrenu i zwrotek. Udowodnił, że literatura broni się w piosence popularnej. On był pierwszym „śpiewającym pisarzem”, który zdobył poklask szerokiej publiczności, a zarazem szacunek branży muzycznej. W tamtych czasach w Polsce słuchało się tego, co puszczała radiowa Trójka. Pamiętam, jak Piotr Kaczkowski, prezentując płytę Dylana „Desire”, powiedział: „Jak słychać, Bob Dylan nie najlepiej daje sobie radę w dłuższych utworach”. Byłem zaskoczony, bo wydawało mi się, że właśnie te kompozycje były najlepsze. Postanowiłem zmierzyć się z takimi utworami i to było już dla mnie tłumaczenie „powieści”. Wkrótce przestałem zwracać uwagę na to, co mówiono w radiu o Dylanie, bo wiedziałem znacznie więcej od prezenterów. Miałem książkę z tekstami piosenek, miałem nagraną większość jego płyt... Gdy zacząłem bardziej dogłębnie poznawać jego twórczość, z wolna zaczęły odpadać skorupki mitów, np. że jest lewicującym bardem pieśni protestu.
W końcu sam postanowiłeś nagrać album z utworami Boba Dylana, i to we własnych tłumaczeniach.
Ze 130 piosenek, które przetłumaczyłem, nagrałem z zespołem dylan.pl 29. Chodziło mi o przekrojowe pokazanie twórczości Dylana, jeśli chodzi zarówno o tematykę, jak i czas powstania poszczególnych piosenek. Na albumie będą zatem utwory z roku 1963 i te z jego ostatniej autorskiej płyty „Tempest”. Musiały się tutaj także znaleźć piosenki, które ludzie znają choćby w wykonaniu innych wykonawców, takich jak Stevie Wonder i The Rolling Stones, ale zamieściłem też całkowicie niszowe, takie jak „Isis” i „Soon after Midnight”. Wybierając piosenki, ułożyły mi się dwie opowieści. Jedna to Dylan publiczny, a druga to intymny, prywatny. Dodam jeszcze, że w nagraniach pojawia się kilkoro gości: Muniek Staszczyk, Tadeusz Woźniak, Organek, Marysia Sadowska, Martyna Jakubowicz i Pablopavo.
Na czym polegał światowy fenomen Dylana?
Nie kojarzę żadnego innego zjawiska w muzyce popularnej, które by w tak fundamentalny sposób zmieniło świat piosenki. Wcześniej piosenki choćby Chucka Berry’ego i Buddy’ego Holly’ego świetnie dokumentowały epokę, ale pod względem literackim były słabe. Dylan wprowadził do popkultury literaturę oraz teksty oparte na opowieściach. To drugie przejął z piosenek ludowych. W odróżnieniu od innych rockmanów jego światem nie były bary z szafą grają- cą, ale zakurzone dukty i speluny. Dylan wyrósł z tradycji Woody’ego Guthriego i starych bluesmanów, w której najważniejsza była historia. To były prawdziwe ludzkie opowieści o zwykłych życiowych sprawach. Następnie zaczął tworzyć piosenki o wyrazie symbolicznym.
Mówimy o połowie lat 60.?
Nawet wcześniej. Na drugiej, klasycznej płycie protestu z maja 1963 r. znalazła się „A Hard Rain’s a-Gonna Fall”, która ma potężny, apokaliptyczny tekst. Dylan miał wtedy 22 lata, ale był już oczytany z poezją Arthura Rimbauda, T.S. Eliota i Allena Ginsberga. To była potężna poezja, zawierająca bardzo bogatą metaforykę. Już wtedy wspiął się trzy piętra wyżej niż inni. W późniejszym o dwa lata „Gates of Eden” znalazło się mnóstwo lektur przetworzonych przez jego wrażliwość.
Czy do zrozumienia ówczesnych tekstów Dylana potrzebny jest przewodnik?
Rozszyfrowanie tych tekstów jest ciekawe, ale z poezją jest tak, że nie musisz wiedzieć, co autor chciał powiedzieć. Możesz samemu odczytać utwór, możesz się temu poddać albo to odrzucić. A jeśli zarezonuje, to otwierają się nowe światy. Teksty Dylana ewoluowały pod względem zarówno formy, jak i przekazu. Te z połowy lat 60. były trochę freejazzowe. Potem na „Basement Tapes” śpiewał absurdalne piosenki, album „John Wesley Harding” przyniósł zestaw biblijnych przykazań moralnych, „Nashville Skyline” traktował o miłości, „New Morning” był hymnem na rzecz życia rodzinnego. Pod koniec lat 70. Dylan wkroczył w tzw. okres chrześcijański. Jego koncerty przypominały przekazy z ambony. Mimo to „Gotta Serve Somebody” i „Every Grain of Sand” to piękne, niczego nienarzucające teksty. W ciągu ostatnich 30 lat Dylan stał się jakby monotematyczny. Pisał o tym, że ze światem jest coś nie halo. To jednak wciąż są wybitne teksty.
Dlaczego Bob Dylan jest w Polsce artystą niszowym?
On w Polsce właściwie nie istnieje. Nie przeżyliśmy „szoku dylanowskiego”. W latach 1963–1966 przybył jak kosmita, bo żadna logika rozwoju muzycznego nie wskazywała, że ktoś taki się pojawi. Pisał niezwykłe teksty, a do tego udowodnił, że każdy może śpiewać, i to w sposób przekonujący. To był szok. My w tym czasie zastanawialiśmy się w piosenkach, „czy ona boi się myszy”. Maryla Rodowicz pierwsza, pod koniec lat 60., zaśpiewała dwie piosenki Dylana z tekstami, które inspirowane były oryginałami. Pierwszą polską monograficzną płytę z utworami Dylana nagrała Martyna Jakubowicz w 2007 r.! A przecież znacznie wcześniej na solidny przekrój swojej twórczości zasłużyli sobie w Polsce choćby Leonard Cohen, Tom Waits, Nick Cave… ale nie Dylan.
Co nas odstrasza od Dylana?
Nie jesteśmy przyzwyczajeni do twórczości piosenkarskiej, która jest tak głęboka literacko zakorzeniona w tradycji biblijnej i ludowej. Beatnikami, Rimbaudem, Eliotem ekscytowały się u nas polonistyczne snoby. Polski Dylan musiałby się inspirować twórczością Józefa Wittlina, Józefa Czechowicza, Gajcym, Baczyńskim, Miłoszem i na tej podstawie tworzyć absolutnie własną opowieść.
Wiele osób twierdzi, że Dylan beczy, a nie śpiewa.
Nie jest prawdą, że on nie umie śpiewać. On wybrał sobie taki sposób śpiewania, ponieważ był zasłuchany w wokalistykę kaznodziejów i teleewangelistów. W jego piosenkach oprócz tekstu istotne jest to, jak go interpretuje. Jego wykonania są na granicy śpiewu i melorecytacji. To zawsze jest uzasadnione.
Czym twoje tłumaczenia różnią się od wcześniejszych?
Dużo czytałem o każdej z piosenek i w odróżnieniu od innych polskich tłumaczy szukałem kontekstów, w jakich powstawały. W „All Along the Watchtower” występują Joker i Thief. Dotychczas „jokera” tłumaczono jako błazna, trefnisia lub kpiarza. Okazuje się, że pisząc ten tekst, Dylan studiował tarota. Zrozumiałe, że jest to przypowieść wywodząca się z tradycji zarówno biblijnej, jak i kabalistycznej. U mnie bohaterami są Głupiec i Łotr, bo Joker w polskiej wersji tarota określany jest jako Głupiec. Tytuł „Like a Rolling Stone” tłumaczono „Jak toczący się kamień” albo „Włóczykij”. Zdecydowałem się na „Jak błądzący łach”. Piosenka jest skierowana do dziewczyny, która należała do elity towarzyskiej i nagle znalazła się na ulicy. Chodzi też o to, by polskie tłumaczenie pasowało do frazy muzycznej. Są piosenki Dylana, które ze względów kulturowych mogą być w Polsce mało nośne – wówczas pozwalam sobie na uogólnienie i zmieniam pewne pojęcia. W piosence „Señor” występuje miejsce, w którym doszło do konfrontacji między Patem Garrettem a Billym Kidem. U mnie ta fraza brzmi: „Señor, powiedz mi, co jest naszym celem, spór o honor czy Armagedon”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.