Ponad 60 lat temu świat stanął na krawędzi atomowej zagłady. Wydarzenia, które przeszły do historii pod nazwą „kryzysu kubańskiego”, dramatycznie zapisały się w pamięci wszystkich, którym dane było je śledzić. Zakupy towarów pierwszej potrzeby robiły wtedy gospodynie domowe w Moskwie, Warszawie i Nowym Jorku, gotowość bojową ogłoszono zaś w jednostkach wojskowych na całym świecie.
Historię kryzysu kubańskiego datować można na wiele sposobów. Najbardziej popularna jest chronologia „trzynastu dni”, nawiązująca do tytułu książki napisanej przez bezpośredniego uczestnika tych wydarzeń, Roberta Kennedy’ego. Mowa o okresie zaczynającym się 16 października 1962 r., kiedy prezydentowi Johnowi F. Kennedy’emu pokazano zrobione przez samolot szpiegowski U-2 zdjęcia budowanych na Kubie instalacji rakietowych, mogących służyć do wystrzeliwania sowieckich pocisków nuklearnych. Transport ich na Kubę zaczął się jednak już kilka miesięcy wcześniej. Na wyspę dostarczono w sekrecie nie tylko uzbrojone w głowice jądrowe rakiety średniego i krótkiego zasięgu, lecz także rakiety przeciwlotnicze, myśliwce i bombowce zdolne do przenoszenia bomb atomowych. Towarzyszyło im ok. 40 tys. sowieckich żołnierzy.
Reakcja prezydenta Stanów Zjednoczonych była zarazem stanowcza i rozważna. Uznał on, że obecność sowieckiej broni jądrowej w odległości 90 mil od amerykańskich wybrzeży jest nie do zaakceptowania. Zdecydował się zmusić sowieckiego przywódcę, Nikitę Chruszczowa, do wycofania z Kuby zarówno broni jądrowej, jak i środków jej przenoszenia. Zarazem zrobił, co w jego mocy, by dać Chruszczowowi możliwość wycofania się z zaistniałej sytuacji z twarzą, unikając eskalacji konfliktu i wojny jądrowej.
Wśród doradców prezydenta i czołowych polityków amerykańskich postawa taka wcale nie była wtedy dominująca. Większość generałów z Połączonego Kolegium Szefów Sztabów, uczestniczących w powołanym wtedy sztabie kryzysowym, namawiała prezydenta do zaatakowania Kuby i rozwiązania kryzysu metodami militarnymi. Także wśród urzędników cywilnych ujawniły się w tej kwestii drastyczne różnice zdań. Kennedy wybrał rozwiązanie kompromisowe: ogłosił „kwarantannę” Kuby i rozkazał marynarce wojennej USA zatrzymywać i kontrolować wszystkie sowieckie statki i okręty wojenne zmierzające w stronę wyspy. Znamienne jest jednak, że w swoim wystąpieniu telewizyjnym nie nazwał tego „blokadą” (co jednoznacznie kojarzyło się z działaniami podejmowanymi podczas wojny), a właśnie „kwarantanną”. Nie zgodził się też na atakowanie sowieckich okrętów i instalacji wojskowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.