Nieco ponad 2,6 tys. mieszkańców, niewielka stacja kolejowa. Podwarszawska Jasienica historią i wyglądem niewiele różni się od sąsiednich wiosek: Klembowa, Zagościńca czy Dobczyna. Dużo zieleni, ładne, zadbane, murowane domostwa, kilka sklepików, remiza ochotniczej straży pożarnej, szkoła i kościół parafialny pw. Narodzenia Pańskiego w Jasienicy. To w nim doszło do poważnego sporu, który podzielił wieś. A punktem zapalnym okazał się były jasienicki proboszcz ks. Wojciech Lemański.
-Ktoś tu powinien ustąpić i tym kimś powinien być abp Hoser – przekonuje Jadwiga Juszyńska.
Starsza kobieta prowadzi wielobranżowy sklep przy centralnej ulicy w Jasienicy. Sprzedając ciasteczka mężczyźnie, który na zakupy przyszedł z małą dziewczynką, uśmiecha się ciepło do dziecka. Kurze łapki w kącikach oczu wskazują na pogodne usposobienie. Jednak rozmawiając o wydarzeniach z Niedzieli Palmowej w Jasienicy, nie kryje podenerwowania.
– Księdzu Lemańskiemu zrobiono świństwo. Przecież prawie odepchnięto go od ołtarza. Nic dziwnego, że niektórzy ludzie wyszli z kościoła. Sama bym wyszła, ale myślę sobie: „Co będę szukać innej mszy i kościoła”. Więc zostałam – opowiada.
Przed drzwiami sklepu czeka mężczyzna, który przysłuchiwał się rozmowie. Siwe włosy, zmęczona twarz. Mówi, że ma żal. Nie do abp. Hosera, ale do ks. Lemańskiego, bo przyczynił się do zamknięcia kościoła. I że sąsiedzi, którzy razem chodzili na msze, teraz przestali ze sobą rozmawiać.
- Ksiądz Lemański wróci albo nie wróci, ale blizny i podziały wśród ludzi tutaj zostaną na długo – mówi z goryczą. (...)