(...) Uznanie dla wyobraźni Klaty – owszem. Ale czy sens ma ten wielki rechot płynący przez widownię? Spazmatycznie rży z radości jakieś dziewczę za mną, siedzący obok mnie brodacz z zeszytem na kolanach (a więc kolega z branży) zerka raz po raz na mnie roześmiany, z satysfakcją oczekując, że odwzajemnię śmiech, włączę się do tej radochy i z nim, i z całą publicznością kupię ten pomysł na opowieść o polskiej beznadziejnej historii. A ja na to patrzę jakoś przez szybę. Ludzie zrywają boki, gdy Klata prezentuje carycę Katarzynę na gimnastycznym koniu, gdy bawi się konceptem o jej erotomaństwie, każąc dworakom na różne sposoby wykonywać frykcyjne ruchy, śmiech kwituje dziwny niemiecko-rosyjski bełkot, jaki dobywa się z jej ust, poniżany król w uścisku Potiomkina musi trzymać go za rękę i towarzyszyć mu nawet wówczas, gdy ten okrutny prymityw odlewa się na ścianę, ludzie kulają się ze śmiechu, gdy mowa o przekupstwie i zdradzie, bo faktycznie Klata jak za dawnych dni świetności robi wiele, by scena żyła, by buzowała od aluzji, aluzyjek, aktualności. (...)
Wydawałoby się jeszcze niedawno: spektakl nie do wystawienia, wiązka grafomanii z niezrozumiałymi wizjami nagle przyrządzona przez Klatę funkcjonuje niczym kabaret, niczym szopka polityczna. Leżący pokotem posłowie sejmu milczącego zrozpaczeni rozbiorami, pokonani, pytają, co na to Europa, co na to świat. I z góry rozbrzmiewają ponure takty „Ody do radości” rzępolonej na najniższych rejestrach kontrabasu. (...)
Klata wraca do wielkiej formy? Do czasów, gdy w imieniu zbiorowości zadawał pytania rządzącym i podawał w wątpliwość krzepką oficjalną propagandę? (...)
Jan Klata "Termopile polskie", Teatr Polski we Wrocławiu