Czy wolność jest wciąż wartością w Europie?
  • Piotr SemkaAutor:Piotr Semka

Czy wolność jest wciąż wartością w Europie?

Dodano: 
Dlaczego w czasach zimnej wojny, w latach, gdy błyszczały postacie Ronalda Reagana i Jana Pawła II (na zdjęciu ich gdański pomnik), kwestia konfliktu z Moskwą wydawała się tak prosta, a dziś nawet w Polsce dla wielu osób sprawa nie wydaje się jednoznaczna
Dlaczego w czasach zimnej wojny, w latach, gdy błyszczały postacie Ronalda Reagana i Jana Pawła II (na zdjęciu ich gdański pomnik), kwestia konfliktu z Moskwą wydawała się tak prosta, a dziś nawet w Polsce dla wielu osób sprawa nie wydaje się jednoznaczna Źródło: FOT. WOJCIECH STRÓŻYK/REPORTER
Wolność. Jakże często o niej na co dzień słyszymy. Wolność od podatków. Wolność feministek. Wolność na Przystanku Woodstock. Wolność od Kaczyńskiego. Wolność od Tuska. A gdzie podziała się troska o wolność, którą starsze pokolenie pamięta jako marzenie o wyzwoleniu się od komunizmu? O wolność, która jest prawem do samostanowienia o swoim losie?

A gresja Rosji na Ukrainę zmusza nas, by zastanowić się nad wartością wolności jako prawa poszczególnych państw do całości terytorialnej i swobody wyznaczania sobie władz. Ta wartość została brutalnie zakwestionowana przez Władimira Putina. Teoretycznie wszyscy (albo prawie wszyscy) w Europie są zgodni w poparciu dla tych dwóch zasad. Odrzucania agresji oraz uznania oderwania części terytorium zaatakowanego państwa i wreszcie prawa do wybierania sobie takiej formy władzy, której ludzie chcą. W praktyce jednak takie formalne deklaracje przekładają się na bardzo różne działania.

Kiedy w 1988 r. prezydenta Ronalda Reagana zastąpił inny republikanin, George W. Bush senior, amerykański publicysta George F. Will opisał polityczną zmianę w USA w bardzo trafny sposób: „Bushism is reganism minus passion of freedom” („Buszyzm to reganizm minus namiętność wolności”). No właśnie, jak z tą namiętnością wolności jest dzisiaj na naszym kontynencie?

Formalnie większość krajów Europy przynależy albo do paktu północnoatlantyckiego, albo do Unii Europejskiej. Obie te polityczne organizacje potępiają atak na Ukrainę, deklarując solidarność z zaatakowanym państwem, i akceptują daleko posunięte sankcje przeciwko Rosji. Tyle że gołym okiem widać już, kto w Unii i w NATO uważa konflikt o wolność Ukrainy za konstytutywny problem naszego kontynentu, a kto z niecierpliwością wyczekuje jak najszybszego powrotu do europejsko-rosyjskiego „business as usual”.

Trzydzieści zmarnowanych lat

Jeżeli przejrzelibyśmy uważnie rozmaite apele, debaty i dyskusje Rady Europy, Parlamentu Europejskiego czy nawet zgromadzenia północnoatlantyckiego, to zauważylibyśmy, że deklaracje tych gremiów dotyczyły bardzo wielu problemów związanych z zagrożeniem szowinizmem, rasizmem, brakiem równości płci, ksenofobią i niechęcią wobec emigracji. Ze świecą by szukać odniesień do pamięci przed recydywą neokomunizmu, która odbywała się w państwie Putina.

Pojedyncze incydenty, w których niemieccy neonaziści atakowali domy dla azylantów, czy protesty czarnoskóre społeczności w Ameryce wywoływały w Parlamencie Europejskim ożywione debaty. Ttymczasem to, co działo się w Rosji od czasu objęcia władzy przez Władimira Putina w 2000 r., zazwyczaj otoczone było taktownym milczeniem. Po części chciano wierzyć, że Rosja Putina zmierza ku demokracji, po części uważano, że Rosja jest już krajem demokratycznym, po części wreszcie nie chciano drażnić rosyjskiego niedźwiedzia, z którym robiło się tak udane interesy. W tej sytuacji nikt nie pytał, dlaczego na terenie Rosji nadal stoją pomniki Lenina, nikt nie proponował debat w europarlamencie w momencie, gdy czerwony sztandar z sierpem i młotem na nowo stał się sztandarem armii rosyjskiej, i nikt wreszcie nie wspierał specjalnie takich państw jak Estonia czy Polska, gdy te demontowały stalinowskie pomniki chwały przy groźbach odwetu Rosji.

Artykuł został opublikowany w 35/2022 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także