Trzeba powiedzieć, że autorzy „Encyklopedii Antykultury” ten format literacki wykorzystali znakomicie. Odpowiedzi na pytania, które znajdujemy w książce, jak sądzę, chciałby poznać prawie każdy, dlatego też trzeba uznać „katechizmową” formułę jako zachęcającą, by książkę czytać w sposób ciągły lub – jeśli ktoś woli – na wyrywki. Całość encyklopedii została podzielona na ok. 60 krótkich rozdziałów naświetlających konkretne problemy. Dzięki temu, że poszczególne rozdziały korespondują ze sobą, otrzymujemy do ręki spójny pejzaż współczesnej mentalności przenikniętej zgubnym dziedzictwem myśli Karola Marksa. Czy musimy się ze wszystkim, co w tym obszernym tomie napisano, zgadzać? Z pewnością nie. W nieunikniony sposób pojawiają się w książce publicystyczne skróty i kwestie dyskusyjne. Jeśli jednak „Encyklopedia..”. powoduje intelektualny ferment, to należałoby zapisać jej to na plus. Zapewne krytycy zaprezentowanego ujęcia tematu powiedzieliby, że książka prezentuje nie tyle jakiś rodzaj neomarksistowskiej mentalności, ile prawicowe lęki. Jednak tego rodzaju zarzut tym bardziej warto zweryfikować.
Warto zapytać, czy autorzy „Encyklopedii Antykultury” nie mają jednak w wielu sprawach racji, a kwestionowanie przez lewicę wyłożonej przez nich ideowej charakterystyki otaczającej nas rzeczywistości nie jest po prostu celowym tworzeniem mgły wokół wojny kulturowej. Bez wątpienia podważanie prostego faktu, że – jak powiedział Richard Weaver – „idee mają konsekwencje”, jest kłamstwem, a Zgierski ze swoimi współpracownikami to kłamstwo demaskują.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.