Dostawa myśliwców F-16 dla Ukrainy jest już w zasadzie przesądzona. Pod koniec maja państwa G7 postanowiły na szczycie w Hiroszimie o szkoleniu pilotów i przekazaniu maszyn bojowych, premier Mateusz Morawiecki bierze obecnie aktywny udział w montowaniu koalicji państw, które takie samoloty mogłyby naszemu wschodniemu sąsiadowi rzeczywiście przekazać, a zwłaszcza sam prezydent Ukrainy aktywnie lobbuje w tej kwestii, podróżując raz po raz do kolejnych zagranicznych ośrodków decyzji, w tym na wspomniany szczyt w Hiroszimie.
Z swej strony Moskwa już standardowo, choć nie bez enigmatycznej stanowczości, odpowiada, że podobny krok będzie stanowił dalszą eskalację konfliktu i spotka się z adekwatną odpowiedzią.
Od strony komentarzy spektrum jest szerokie: od euforii sukcesu do paradoksalnych głosów, że w rzeczywistości decyzja ta jest przejawem desperacji Zachodu i fatalnego położenia Ukrainy. Ponad tym wachlarzem sprzecznych opinii eksperci, z szefem połączonych sztabów armii USA na czele, są jednak zgodni i studzą zapał, twierdząc, że samoloty F-16 nie będą w tej wojnie „game changerem” ani cudowną bronią.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.