Każdy szczyt NATO, będącego zarówno sojuszem wojskowym, chroniącym i angażującym bezpieczeństwo sprzymierzonych państw, jak i wielostronną organizacją międzynarodową, z zasady jest sprawdzianem poziomu solidarności. Tym bardziej w sytuacji najbardziej dramatycznej próby w historii, gdy gorąca wojna toczy się na granicach przymierza.
Z wileńskim szczytem wiązano wiele oczekiwań. Ukraińcy chcieli po prostu zaproszenia do przymierza atlantyckiego. Najbardziej popierające Ukrainę środkowoeuropejskie kraje NATO oczekiwały definitywnego odwołania Aktu Stanowiącego NATO-Rosja, zobowiązującego państwa zachodnie nie tylko do nierozmieszczania sił nuklearnych w naszym regionie, lecz także do nieprzysyłania tu znaczących sił wojskowych. Miałoby to iść w parze z większym zaangażowaniem zachodnioeuropejskich państw NATO w Europie Środkowej, czego stale domagają się od europejskich sojuszników Amerykanie, świadomi stale wiszącej nad nimi groźby konfrontacji z Chinami. Od Europejczyków chcieli więc potwierdzenia solidarności również na tym odległym froncie.
Amerykańskie przestrogi
Nastroje przed spotkaniem w Wilnie dobrze oddawał artykuł A. Wessa Mitchella, opublikowany w „Foreign Affairs”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.