"Wiara bywa niezbędna, żeby się w świecie odnaleźć. Kiedyś ktoś mnie zapytał, jak sobie wyobrażam Boga. Odpowiedziałem, że jest do mnie podobny. Tak samo jak do pana. Teraz gdzieś tu siedzi obok nas, przy kawie i lemoniadzie, i wcale nie poucza, nie pokazuje palcem, co mamy robić. Po to dał nam sumienie" – stwierdził ceniony aktor Jan Frycz w rozmowie z portalem Onet.
Artysta stwierdził, że Kościół go zwiódł. Chodzi o związki z polityką. "Polityka w świątyni obrzydziła mi Kościół, za którym bardzo tęsknię. Pomógł obalić przeklętą komunę, ale nie poradził sobie z wywalczoną wolnością. Zamiast w nią uwierzyć, ciągle się jej boi. Na razie nic nie wskazuje na to, żeby wrócił do zadawania pytań, a nie dyktował odpowiedzi" – przekonuje Frycz.
Pytany wprost, czy chodzi do Kościoła, odparł, że nie. Powody są ciekawe. "Nie cierpię, kiedy ktoś się zgrywa. Powtarzam sobie: bez uniesień" – mówi aktor.
Frycz: Rozczarowują mnie "nasi"
W wywiadzie padło też pytanie o to, dlaczego Jak Frycz, w przeciwieństwie do wielu polskich aktorów, nie angażuje się w kampanie społeczno-polityczne (w domyśle – po stronie opozycji).
"Czuję się wobec tego bezsilny. Nie chcę i nie potrafię nikogo pouczać, zawstydza mnie to, śmieszy i denerwuje, tak jak często rozczarowują mnie 'nasi' i ich postawa. Oczywiście są wyjątki, jak wspaniały marsz 4 czerwca. Od razu żąda się dziś deklaracji, każdy musi się określić, by nie być posądzonym o złe intencje. Poza tym jestem podejrzliwy i stoję z boku. Pamiętam fascynację zrywem 'Solidarności' i wszechogarniające zaangażowanie. W latach 80. cel tej naszej zbiorowej mobilizacji był jeden, a ludzie się do siebie uśmiechali, dziś się zagryzają. Bóg stworzył Adama i Ewę, powiedział: róbcie, co chcecie, tylko z tego drzewa nie bierzcie jabłek. Dzisiaj zerwaliśmy już cały sad. Tak dużo wiemy o świecie i często źle tę wiedzę wykorzystujemy" – zaznacza Frycz.
Czytaj też:
Pazura: Nie mam wrażenia, że w Polsce homoseksualiści są prześladowani