„Obeznanemu w snach filozofów trudno jest mówić gwarą kaprali
I nosić mundur, ale po trochu co tylko można trzeba ocalić”.
To „Marsz intelektualistów” Jacka Kaczmarskiego – wyjątkowo złośliwa piosenka, wykpiwająca współpracę postaci takich jak Wiesław Górnicki czy Daniel Passent (z którego zresztą Kaczmarski zapożyczył niektóre frazy) z reżimem Jaruzelskiego. Broń Boże, żebym miał porównywać Gowina do Górnickiego, autora wystąpienia, którym Jaruzelski ogłosił wprowadzenie stanu wojennego. Tym bardziej nie porównuję Kaczyńskiego do Jaruzelskiego, a obecnej sytuacji do głębokiej, ponurej komuny. Chodzi o sam mechanizm usprawiedliwiania i uzasadniania swojej współpracy z władzą, której się w wielu sprawach nie popiera, a jak się już popiera, to nie ciesząc się. Niczym towarzysz Jan Winnicki, który puszczał oko do lokatorów bloku przy Alternatywy 4: „Wiecie, kochani, ja to tak naprawdę jestem z wami, ale… rozumiecie, uwarunkowania, realia”.
Za czasów PO karierę zrobiło określenie „konserwatyści bezobjawowi”. Dotyczyło tych członków wówczas rządzącej partii, którzy – jak Jan Rostowski czy Rafał Grupiński – mieli podobnież konserwatywne poglądy, tyle że nie odbijało się to w żaden sposób ani na ich wypowiedziach, ani na działaniach obozu władzy. Czy dzisiaj mamy w Zjednoczonej Prawicy bezobjawowych wolnościowców?
Nie chodzi o to, żeby kpić. Pytanie jest ważne i powinni je sobie zadać wszyscy ci, dla których ważne są wartości takie jak myślenie w kategoriach państwa, nie partii, oraz osobista wolność. Brzmi ono: czy pojawiający się w orbicie władzy wolnościowcy, republikanie, konserwatyści – a w każdym razie ci, którzy jako wolnościowcy się deklarują – są godni poparcia? A trzeba przypomnieć, że takie podmioty są dziś już dwa: nie tylko nowa partia Porozumienie, ale też nowa Partia Republikańska, powstała w środowisku związanym z Fundacją Republikańską (niewchodząca w skład Porozumienia, a w Sejmie reprezentowana przez secesjonistki z klubu Kukiz ’15 – Annę Siarkowską i Małgorzatę Janowską, obie w klubie PiS). Czy w ramach politycznego realizmu warto uwierzyć, że będą w stanie w jakimkolwiek stopniu wpłynąć na kurs obecnej władzy, która ideałów konserwatywnych ani wolnościowych nie hołubi – wręcz przeciwnie, działa na ogół rewolucyjnie, a osobista wolność nie stanowi dla niej wartości przesadnie istotnej. Liczy się państwo.
Gdyby jako probierz wziąć dotychczasową działalność Gowina w rządzie PiS, konkluzja nie byłaby optymistyczna. Rys wolnościowy jest w polityce obozu władzy niemalże nieobecny. Gowinowi nie udało się zablokować ani małych antywolnościowych regulacji w rodzaju zakazu sprzedaży tytoniu na odległość, ani dużych, jak kuriozalna ustawa o aptece dla aptekarza czy procedowany obecnie zakaz handlu w niektóre niedziele. Przykłady można by mnożyć, sięgając choćby po propozycję ustawy o jawności życia publicznego, właściwie zgodnie krytykowanej przez wszystkich ekspertów zajmujących się problemem transparentności. Sekretarzem stanu w Ministerstwie Rozwoju jest od początku rządu PiS Jadwiga Emilewicz, od lat jeden z najbliższych współpracowników Jarosława Gowina. Czy jej obecność u boku Mateusza Morawieckiego spowodowała wprowadzenie do polityki MR wątków wolnościowych, liberalnych? Niespecjalnie. Wiceminister Emilewicz stała się za to twarzą projektu elektromobilności – jednego z najbardziej absurdalnych, rozdmuchanych do przesady, antyrynkowych przedsięwzięć obecnej władzy. Gowinowi nie udało się również zablokować faktycznego podwyższenia podatków dla lepiej zarabiających w postaci likwidacji limitu 30-krotności przeciętnego wynagrodzenia przy składkach na ZUS. A jest to już kolejne uderzenie fiskalne rządu PiS w lepiej sytuowanych po likwidacji dla nich kwoty wolnej – wbrew jasnej obietnicy Beaty Szydło.
Czy wzmocnienie Gowina poprzez przemianę Polski Razem w Porozumienie cokolwiek zmieni? Wątpię, choć oczywiście mogę się mylić. Aby przekonać wolnościowców, że jest w stanie zrobić cokolwiek poza gadaniem, Gowin powinien odnieść choć jeden spektakularny sukces. Mogłoby nim być na przykład doprowadzenie w końcu do spełnienia złamanej obietnicy pani premier i przyznanie wszystkim podatnikom 8 tysięcy złotych wolnych od podatku. Takiego sukcesu na horyzoncie jednak nie widać.
Można też odwołać się do wybitnego analityka, dr. Jerzego Targalskiego. Przedstawił on niedawno tezę, że istnieje prosty i oczywisty dowód na to, iż Andrzej Duda odniósł wyborczy sukces dzięki bezpiece: otóż gdyby bezpieka na to nie pozwoliła, nie wygrałby wyborów. A skoro pozwoliła i Duda wygrał, to znaczy, że miała w tym interes. Parafrazując to rozumowanie i sprowadzając je na mniej paranoiczny poziom, można powiedzieć: skoro Jarosław Kaczyński pozwolił na powstanie Porozumienia – ba, nawet przysłał na kongres gowinowców bardzo przychylny list – to znaczy, że nie widzi w nowej formacji żadnego zagrożenia dla swojej etatystycznej, skupionej na państwie, antyliberalnej polityki. Bo gdyby je widział, nigdy by na powstanie nowej partii nie pozwolił. Druga formacja, czyli Partia Republikańska, jest zbyt świeża, żeby oceniać jej perspektywy.
Tu jednak pojawia się pytanie być może zasadnicze: jaką alternatywę mają dziś wolnościowcy? Alternatywę realną, nieskupiającą się jedynie na jałowym kontestowaniu etatyzmu PiS – bo to oczywiście można robić zawsze? Wskazywanie antywolnościowych działań Zjednoczonej Prawicy jest konieczne, ale jeszcze lepiej byłoby móc wpływać na przyjmowane regulacje. Podczas piątkowego spotkania w Wołominie (organizatorom związanym z kręgami wolnościowymi bardzo dziękuję za zaproszenie!) jeden z widzów spytał mnie o perspektywy dla sił wolnościowych. Moja ocena nie była optymistyczna. Jak wielokrotnie pisałem – w Polakach niewiele pozostało z nieufności wobec władzy i pragnienia indywidualnej wolności, które przez wieki były naturalnymi, konstytutywnymi cechami obywateli I Rzeczypospolitej. Dlaczego tak się stało – to temat na obszerny esej, który ktoś być może kiedyś napisze. Możliwe, że to skutek fatalnego, blisko dwustuletniego okresu, w którym pojęcie osobistej wolności – skompromitowane dodatkowo przez anarchię ostatniego okresu I RP – zeszło na drugi plan wobec kwestii wolności narodu. Jakkolwiek było, jest faktem, że idee wolnościowe są dziś ważne dla niewielkiej części Polaków, za to ogromna część wielbi etatyzm – lubi być trzymana za twarz, prowadzona za rączkę, lubi nakazy i zakazy. Nie chce brać za siebie odpowiedzialności, uwielbia złudzenie, że urzędnicy i politycy zadbają o nich lepiej niż oni sami o siebie.
Skoro zaś tak jest, trudno oczekiwać, żeby ugrupowanie, odwołujące się wprost do idei wolnościowych odniosło w przewidywalnym czasie choćby względny sukces, stając się języczkiem u wagi w przyszłym Sejmie albo znaczącym składnikiem niewielkiej koalicji. Być może zatem, mimo całego sceptycyzmu, środowiska wolnościowe powinny postawić na mały realizm i liczyć na to, że „co tylko można, trzeba ocalić”, pilnując w miarę możliwości wolności u boku potężnej, etatystycznej siły, władającej dziś Polską?
Nie znam dziś odpowiedzi na to pytanie, które można by przeformułować również do postaci następującej: czy lepiej pozostać wiernym idei (trochę jak Korwin-Mikke) przy pełnej świadomości, że to rozmowa w gronie nielicznych świadomych wolnościowców bez wpływu na rzeczywistość, czy też zgodzić się na kompromisy, obniżyć oczekiwania, lecz z szansą na może i niewielkie, ale konkretne rezultaty? Niestety, możliwy jest też wariant gorszy: obniżenie oczekiwań, wejście w rolę czegoś na kształt Stronnictwa Demokratycznego przy PZPR, tylko po to, żeby na koniec stwierdzić, że posłużyło się jedynie jako instrument spacyfikowania i skanalizowania prądu wolnościowego, niczego nie osiągając.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.