„Star Trek: Discovery” udowadnia, że wiele musi się zmienić, aby wszystko zostało po staremu.
Zawsze podejrzliwie traktowałem świat przedstawiany w serialach i filmach z cyklu „Star Trek”. Oglądałem, owszem, bywało nawet, że z przyjemnością, ale utopia, którą wymyślił Gene Roddenberry, budziła we mnie głęboką nieufność. Przyszłość, w której nie ma zbrodni, nie ma pieniędzy, nie ma granic, wszystko, czego potrzebujesz, wyciągasz z maszynki, którą instruujesz głosem: „Kawa! Czarna!” albo „Puchar lodów czekoladowych! Z ciasteczkami!”? Pomyślcie sami – coś tu nie gra! Coś musi kryć się za tym wszystkim, coś mrocznego, to zbyt naiwne, by było prawdziwe. Ktoś musi płacić potem, krwią, a może i niewolniczą pracą za wszystkie te atrakcje. Nie ma darmowych lanczy.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.