Wojciech Wybranowski: Piotr Gontarczyk na łamach tygodnika „W Sieci” i w wywiadzie dla portalu Fronda.pl stawia Panu i p. Piotrowi Woyciechowskiemu mocny zarzut. Twierdzi, że publikując materiały na temat współpracy z SB prof. Witolda Kieżuna popełniliście panowie kilkadziesiąt celowych błędów i metodycznie fałszowaliście fakty. To bardzo poważny zarzut. Dla historyka dyskwalifikujący, jeśli okaże się on prawdziwy.
Sławomir Cenckiewicz: Piotr Gontarczyk cieszy się wśród zwolenników IV RP opinią twardego „lustratora”, którą zawdzięcza nie tylko współautorstwu książki o Lechu Wałęsie, jako TW „Bolek”, ale również takim samodzielnym dokonaniom, jak opisanie agenturalności Mariana Jurczyka. Dlatego wiele osób jego atak na nasz artykuł o prof. Witoldzie Kieżunie może uznać za dyktowany obiektywizmem i przestrzeganiem reguł badawczych. W tym przypadku tak nie jest. Patrzę na to bardzo spokojnie i podtrzymuję wszystko co napisaliśmy o prof. Witoldzie Kieżunie. Trzeba pamiętać, że te niesprawiedliwe sądy i zarzuty, w dość karykaturalnej – bo jak zawsze agresywnej i emocjonalnej formie przeładowanej nadużywanymi słowami w rodzaju „fałszerstwo”, „manipulacja” i „konfabulacja” czy „fabrykowanie dokumentów” – kieruje wobec nas politolog, a nie historyk. Czytając tekst dla „Frondy” i „W Sieci” przypomniały mi się relacje kolegów-historyków z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, kiedy to w połowie lat 90. zirytowany Gontarczykiem prof. Marian Wojciechowski profetycznie przewidział, że nasz adwersarz nie zostanie nigdy historykiem. Tak się stało. Gontarczyk nie ukończył historii i został politologiem, stąd tak częste potknięcia w krytyce źródeł, a nierzadko też w zrozumieniu i znajomości dziejów najnowszych. Nieprzypadkowo przypominam o tym właśnie dzisiaj, gdyż jego tekst, w którym zresztą nie doszukałem się „blisko sześćdziesięciu przypadków manipulacji, błędów”, może być przykładem wyjątkowo źle pojmowanej metodologii historycznej, a nawet publicystyki historycznej czy pożądanej przecież polemiki, która powinna służyć prawdzie a nie brutalnej stygmatyzacji adwersarza po której normalny człowiek nie jest już w stanie podać ręki. Nadmienić w tym miejscu mi wypada, że Piotr Woyciechowski choć także nie jest z wykształcenia historykiem (czego nie ukrywa w odróżnieniu go naszego adwersarza), ale za to jest ekspertem w dziedzinie funkcjonowania służb specjalnych ze sporym doświadczeniem i od lat pozazawodowo zajmuje się historią komunistycznego aparatu represji.
Zacznijmy po kolei. Piotr Gontarczyk twierdzi ., że publikując informacje o kontaktach prof. Kieżuna z SB, sugerując, że chętnie i ochoczo współpracował z bezpieką zatailiście panowie informacje, opracowania i materiały SB, które mają wskazywać, że służba uważała go za wroga systemu i komunizmu. Ponoć właśnie przez negatywne opinie z centrali MSW nie wydano Kieżunowi w latach 1958-1961 paszportu.
Sławomir Cenckiewicz: Traktuje niniejszy wywiad jedynie jako zapowiedź merytorycznej odpowiedzi na postawione zarzuty, którą przygotowujemy z Piotrem Woyciechowskim, więc nie chcę dzisiaj wchodzić w obszerną polemikę z zarzutami. Niemniej jednak w tej sprawie Gontarczyk dyskutuje z samym sobą, gdyż w rzeczywistości w naszym pierwszym z tekstów na temat prof. Kieżuna napisaliśmy coś innego: „Tydzień później, w południe 17 maja roku 1973, w kawiarni Warszawa doszło do spotkania kpt. Szlubowskiego z Kieżunem. Zostało ono uznane za spotkanie werbunkowe, gdyż – jak czytamy w notatce SB – „kandydat zgodził się na współpracę z SB w celu ustalenia i przekazywania nam informacji o interesujących SB osobach i szkodliwych zjawiskach ze środowiska oraz najbliższego otoczenia”. Znając cechy charakteru Kieżuna, funkcjonariusz „celowo odstąpił od pisemnego zobowiązania do współpracy, poprzestając na zobowiązaniu o tajemnicy i pisemnych informacjach kandydata, który będzie występował pod ps. Tamiza”. Z tego samego powodu nie był też wynagradzany finansowo (niekiedy otrzymywał upominki rzeczowe)”. Gdzie jest więc w tym miejscu mowa o akcie woli jakim byłaby otwarta tzn. expressis verbis ustalona zgoda na współpracę? Dopiero dalsza praktyka niejako usankcjonowała ów akt woli. Ponadto, Gontarczyk słowem nie wspomniał o udzielonym nam osobistym świadectwie prof. Kieżuna, kiedy podczas ostatniego naszego spotkania, na którym nastąpił fundamentalny przełom, profesor przyznał, iż współpracował z SB, a nawet roztoczył opowieść o kierowaniu nim przez „radzieckich” w Burundi.
A sprawa paszportu?
W tekście Gontarczyka okresowy 3-letni zakaz wyjazdowy ma być dowodem na to, że władze PRL uznały Profesora za przeciwnika systemu. To kompletne niezrozumienie polityki paszportowej PRL, świetnie opisanej niedawno przez prof. Dariusza Stolę. Przecież to, że ktoś nie otrzymał paszportu nie jest wystarczającym dowodem na jego wrogość wobec komunizmu. Większość obywateli PRL nie otrzymywała paszportów, co nie znaczy, że spiskowała przeciwko Polsce Ludowej. Poza tym czasowe zamrożenie paszportu – tak jak w przypadku prof. Kieżuna – mogło być efektem donosu, wymuszania lojalizacji, kłopotów rodzinnych, uznanych za złe koligacji rodzinnych czy procedury weryfikacyjnej jakiej podlegał w miejscu zatrudnienia, a warto przypomnieć, że przypadło na jego pierwszy w karierze awans dyrektorski w Narodowym Banku Polskim w styczniu 1959 r. Zresztą zarówno wcześniej, ale zwłaszcza później Kieżun objeżdżał swobodnie kulę ziemską, co również opisaliśmy w jednym z tekstów. Podobny zabieg Gontarczyk zastosował w przypadku Stronnictwa Demokratycznego sugerując, że kontrola operacyjna przybudówki PZPR przez SB świadczy o działalności antyreżimowej, zaś krypt. „Młodzi” to rozpracowanie samego Kieżuna, a nie tzw. grupy młodych w SD, która zresztą została w pełni zlojalizowana specyfikowana w wyniku działań SB. To tak jakby uznać, że przez fakt intensywnej kontroli Stowarzyszenia PAX środowisko to winno być uznane za organizację opozycyjną w PRL a sam Bolesław Piasecki za wroga systemu. Podobnie wrogiem komuny powinien zostać uznany także Wiesław Gomułka, bo siedział w stalinowskim więzieniu za odchylenia prawicowe, nie wspominając już o I sekretarzu KC - Edwardzie Gierku który został internowany przez gen. Jaruzelskiego na początku stanu wojennego i niezliczona liczba ubeków z zakazem wyjazdu za granicę.
A co z zarzutem relacjonowania dokumentów zamiast przytaczania ich in extenso? Gontarczyk twierdzi, że w waszej relacji celowo zmieniliście ich treść, kontekst i wymowę? Tak ma być chociażby w przypadku operacji rozpracowywania Wiesława Chrzanowskiego.
To wyjątkowo niesprawiedliwe i nieprawdziwe, bo przykładowo zarzut „ciężkiej insynuacji” związanej z kontaktami Kieżuna przed 1957 r. jest nie tylko zawarty w materiałach (mówić o tym ma przecież sam prof. Kieżun), a fakt nieznalezienia w archiwum MSW potwierdzenia jego relacji nie pociąga za sobą jednoznacznego wykluczenia takich kontaktów. To, że kapitan SB nie znalazł o tym papierów w MSW mogło być np. efektem przemysłowej akcji niszczenia akt bezpieki po 1956 r., o czym każdy historyk po prostu wie. Sprawa Wiesława Chrzanowskiego natomiast jest najsłabszym wątkiem w całym wywodzie Gontarczyka, gdyż opiera się na subiektywnym wyroku bez jakiegokolwiek uzasadnienia o „nieprawdziwych lub niewiele wartych” informacjach „Tamizy”. Zresztą sam Chrzanowski pochylał się nad tymi doniesieniami podejrzewając Kieżuna o kontakty z SB mając w tej sprawie trafne wyczucie. Nie ukrywał tych podejrzeń i w relacji dla Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego opowiadał: „Nasz dowódca, który miał karę śmierci, Tadeusz Miciński wychodzi z więzienia w ramach ogólnej amnestii. W domku na Okęciu, w kierunku Raszyna, jest imieninowe spotkanie (…) W momencie, jak wygłasza toast, wkracza SB, dom otoczony. (….) Później tylko wszystkich spisali i wszyscy byli wzywani. Między innymi był obecny profesor Witold Kieżuń”. Ale to i tak postęp, bo przecież jeszcze we wrześniu donosów na Chrzanowskiego miało w ogóle nie być.
Pada też zarzut, że celowo skłamaliście pisząc, że ofiarami Kieżuna byli naukowcy polscy i zagraniczni dr Kazimierz Frieske, Andrzej Straszak i prof. Jan Kaczmarek. Gontarczyk twierdzi, że Kieżun w sprawie Kaczmarka niczego nie postulował, a przytaczane przez panów opinie - w których Kieżun ostro krytykował i negatywnie charakteryzował wspomnianych naukowców- nie należą do niego. Zarzuca, że cytaty dotyczące prof. Straszaka zostały przez panów sfałszowane.
Wymienione przypadki potraktowaliśmy w naszym tekście jedynie sygnalizacyjnie i opiszemy je szerzej w naszym tekście. Dziś mogę jedynie wspomnieć, że zostały one – podobnie jak sprawa Doktóra i antysemityzmu – potraktowane przez Gontarczyka wyjątkowo nieuczciwie wobec nas. Przykładem niech będzie sprawa dr Frieske, który stał się obiektem niebywałych nacisków samego prof. Kieżuna, ale również przez to, że SB wyznaczyła mu taką rolę, o czym jest mowa w jednej z rękopiśmiennych notatek funkcjonariusza SB. Ostatecznie, nieco załamany miał wycofać swój podpis z protestu i poparcia dla KOR, co przypisano również zasługom Kieżuna. Takich historii i nieuczciwości w tekście Gontarczyka jest więcej i chętnie je opiszemy.
Mocny oddźwięk wśród czytelników wywołała informacja, że prof. Kieżun doniósł SB na kolegów z klasy syna, oskarżając ich o narkomanię. Pismo Kieżuna było publikowane na stronie internetowej „Do Rzeczy”. Piotr Gontarczyk twierdzi, że nie był to donos na kolegów syna, a zwierzenie się na bezczynność Milicji Obywatelskiej.
Z tą sprawą, tj. wykorzystywania przez osobowe źródła informacji SB kontaktów do rozwiązywania własnych prywatnych problemów, wiąże się pewna historia, która obrazuje nam pewną ewolucję w postawie i stanowisku prof. Kieżuna wobec zgromadzonej w aktach TW „Tamiza” dokumentacji. Podczas naszych spotkań, Profesor stanowczo odżegnywał się od jakiegokolwiek związku ze sprawą zgłoszenia SB kłopotów jakie jego syn Witold miał ze swoim środowiskiem. Tu widzimy, że profesor zmienił zdanie i przed Gontarczykiem przyznał się do „zwierzeń”, które natychmiast uruchomiły ubecką machinę, bowiem w ślad za tymi zwierzeniami poszła korespondencja, a za korespondencją zapewne działania wobec wymienionych z nazwiska i imienia osób. Nie wspomnieliśmy o tym w naszym pierwotnym artykule „Tajemnica Tajemnicy”, ale w otrzymanym od profesora Kieżuna maszynopisie, opisana jest sytuacja z połowy lat siedemdziesiątych, kiedy profesor „wywołuje” spotkanie z kpt. Szlubowskim w kawiarni „Rozdroże” w Warszawie w celu poproszenia go o interwencję celu załatwienia swojemu koledze (wymienia osobę dr. Wiktora Askanas) paszportu by obaj mogli wyjechać do Kanady na konferencję naukową. W efekcie wyjeżdżają do Toronto, a dr Askanas zostaje w Kanadzie gdzie podejmuje pracę naukową. Takie ukłony ze strony SB mają zawsze swoją cenę.
Krytycy często zarzucają, że wykorzystał Pan materiały SB do prywatnej wojny z prof. Kieżunem w sprawie Powstania Warszawskiego. Czy przed publikacją materiałów o współpracy Kieżuna z SB był między panami konflikt? Czy prof. Kieżun miał opory przed spotkaniem się z Panem, rozmową?
W kwestii moich intencji i stosunku do decyzji o wybucha Powstania Warszawskiego wielokrotnie zabierałem głos zaprzeczając, że obie kwestie nie mają ze sobą żadnego związku. Podobnie Piotr Woyciechowski, który ma zupełnie inny pogląd na decyzję o godzinie „W”. Zresztą na moje relacje z prof. Kieżunem nie mogę narzekać, były zawsze miłe i serdeczne. Spędziłem u niego wiele godzin, rozmawiając na marginesie również o powstaniu. Jego relację o rozmowie z Wiesławem Chrzanowskim na warszawskiej barykadzie w sierpniu 1944 r. będę pamiętał do końca życia. „Witek, co my tu robimy, powinniśmy to poddać i jak NSZ ewakuować się za linię frontu ratując ludzi i miasto” – miał wówczas powiedzieć Chrzanowski.
Spotkałem się z opinią, że ataki Piotra Gontarczyka mają charakter nie tyle merytoryczny, co są elementem personalnej wojny, takiej jaka rzekomo ma mieć miejsce między panem a prof. Kieżunem. Wiadomi, że byliście kolegami, wręcz przyjaciółmi, teraz atmosfera między wami jest napięta.
Merytoryczność dyskusji i atak się wykluczają. Ze smutkiem muszę przyznać, że mimo krótkiej, aczkolwiek owocnej współpracy, cenionej przeze mnie przyjaźni, której owocem była książka o Wałęsie i wiele wspólnych tekstów, po 2008 r. Piotr Gontarczyk nie przebiera w słowach i często na mnie napada. Zaczęło się to przy okazji sprawy Pawła Zyzaka, kiedy stanąłem w jego obronie po tym jak przeczytałem w „recenzji” Gontarczyka o „urologicznych pasjach” młodego magistra. Nigdy nie będę dyskutował na tym poziomie emocji i nienawiści, choć mam spore archiwum obelżywych smsów, maili, wpisów internetowych i relacji osób. To wszystko nieważne. Żałuję, że tak się stało, ale to nie jest problem relacji z byłym kolegą, ale jego samego i reorientacji, której swego czasu dokonał. Przykre, że w tej krytykanckiej i recenzyjnej zapalczywości na etacie urzędnika IPN on sam już niczego naukowego w praktyce (monografii) nie pisze i nie wydaje od czasów książki o Wałęsie. Jego obecne argumenty są jakby żywcem wzięte z krytyki naszej wspólnej książki „SB a Lech Wałęsa”, w której odtwarzaliśmy współpracę Wałęsy z SB na podstawie kilku donosów przepisanych na maszynie, bez zobowiązania do współpracy i innych „twardych dowodów”. Bo to jest po prostu możliwe w pracy historyka i zgodne z jego warsztatem, i stąd kiedy dziś słyszę że tomy zachowanych akt „Tamizy” to nic takiego, to zastanawiam się jak on traktują tę naszą wspólną książkę i całą serię jednoznacznych tekstów – jak te o Zycie Gilowskiej czy Bogusławie Wołoszańskim – napisanych na wyjątkowo niewielkiej ilości źródeł w których opisywał agentów niszcząc im często dotychczasowe kariery.
Gontarczyk „lustruje” przy okazji i Pański dorobek.
O tak! Żyje z krytyki innych, ale robi to często tak jak dzisiaj na łamach „W Sieci” próbując zrobić ze mnie wariata i zarzucając mi, że w „Atomowym szpiegu” napisałem, że wojna wietnamska miała miejsce w latach 90. Podał nawet konkretną stronę książki, by uprawdopodobnić swój prześmiewczy wtręt. W rzeczywistości w mojej książce, w kontekście wywodu na temat oskarżeń formułowanych wobec Kuklińskiego o związki z GRU padają takie zdania: „Autorem wersji o werbunku przez GRU w Wietnamie jest były attache wojskowy w PRL płk Jurij S. Ryliow i niemogące darować Kuklińskiemu „zdrady” środowisko postkomunistyczne w Polsce – generałów: Wojciecha Jaruzelskiego, Czesława Kiszczaka i Władysława Pożogi, a ostatnio także Tomasza Turowskiego. Wszyscy oni z przekonaniem mówili o zwerbowaniu Kuklińskiego przez CIA w Wietnamie już w latach dziewięćdziesiątych i snuli związane z tym hipotezy”. Biedny Piotr, w emocjach nie przeczytał ze zrozumieniem tekstu, bo przecież owe lata dziewięćdziesiąte odnoszą się do wygłaszanych wówczas opinii na temat Kuklińskiego, co dodatkowo potwierdza stosowny odsyłacz do literatury. Gontarczyk podał też inny dowód mojej głupoty, wyliczając dywizje armijne z Gdańska i Krakowa, nie zauważając, że to dosłowny cytat z książki Lecha Kowalskiego o Komitecie Obrony Kraju. I tak to jest z tą krytyką innych u Piotra Gontarczyka.
We „Frondzie” poszedł jeszcze dalej…
Tak, w swoim stylu zasugerował wyciągnięcie konsekwencji wobec kogoś takiego jak ze względu na posiadany stopień naukowy doktora habilitowanego. To szczególnie i wyjątkowe, bo do tej pory stopnie odbierać mi chciał Jacek Żakowski. Byłem wielokrotnie naukowo weryfikowany, choćby właśnie przy okazji habilitacji, więc patrzę na to ze spokojem jak na wybryk rozemocjonowanego człowieka, który wciąż jest autorem jednej monografii – o PPR, choć bardzo dobrej. Najśmieszniejsze w tej sytuacji było to, że „Fronda” w pierwszej wersji tytułowała Gontarczyka dr. habilitowanym, i mimo usunięcia tej wpadki adres strony dalej informuje o jego rzekomej habilitacji. Takie psikusy płata czasem los tym, którzy nie znają żadnych reguł i po chuligańsku okładają nas przymiotnikami. „Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam.” – pisał kardynał Richelieu.
Na zarzuty podniesione przez Piotra Gontarczyka na łamach „W Sieci” Sławomir Cenckiewicz i Piotr Woyciechowski odpowiedzą szczegółowo w następnym numerze tygodnika „Do Rzeczy”.